Выбрать главу

— Tak.

Spróbował wstać, ale nawet nie drgnął.

— To był błąd — stwierdził rzeczowo Colin. — Nie powinniśmy pozwolić mu usiąść. Teraz już go nie ruszymy.

Jednak zdołali to uczynić, a nawet wsadzili go na siodło. Ku swemu zdziwieniu poczuł się o tyle lepiej, że nawet podał rękę Colinowi i pomógł mu się wdrapać na grzbiet wierzchowca.

Dreszcze ustąpiły, lecz Dunworthy wcale nie był pewien, czy powinien się z tego cieszyć. Kiedy tylko ruszyli ponownie w drogę, pochylił głowę, oparł ją na ramieniu siedzącego przed nim chłopca i zamknął oczy. Kivrin jechała przodem na osiołku.

— Postanowiłem, że zaraz po szkole zacznę studia w Oxfordzie i zostanę historykiem jak ty — powiedział Colin. — Ale zdaje mi się, że bardziej niż Czarna Śmierć będą mnie interesowały wyprawy krzyżowe.

Słuchał gadaniny chłopca, lecz myślał o tym, że zapada zmrok, a oni są w roku 1348, w środku dziewiczego lasu, dwoje chorych i dzieciak, a inny chory, Badri, walczy z osłabieniem w XXI wieku, otwierając sieć co dwie godziny i czekając na ich powrót. Nie ogarnęła go jednak panika, ba, nawet nie czuł szczególnego niepokoju. Przecież Colin ma lokalizator, a Kivrin wie, gdzie jest miejsce przeskoku. Wszystko będzie w porządku.

Nawet gdyby nie zdołali wrócić, nawet gdyby zostali tu na zawsze, nawet gdyby Kivrin nigdy mu nie wybaczyła, nie stanie im się nic złego. Pojadą do Szkocji, gdzie zaraza nie dotarła, Colin wyciągnie z kieszeni wędkę i patelnię, i będą łowić w górskich potokach pstrągi albo łososie. Kto wie, może nawet spotkają Basingame’a?

— Oglądałem filmy o rycerzach, a teraz już wiem, jak się jeździ na koniu, więc…

Chłopiec gwałtownie ściągnął wodze; wierzchowiec stanął jak wryty, prawie dotykając pyskiem oślego ogona. Znajdowali się na szczycie niewielkiego wzniesienia. Poniżej widać było kilka zamarzniętych kałuż oraz kępę wierzb.

— Spróbuj go kopnąć — poradził dziewczynie, ale ona już zsiadła z osła.

— Dalej nie pójdzie — powiedziała. — Był tu, kiedy dokonywałam przeskoku i zapamiętał to miejsce. Myślałam, że pierwszy znalazł mnie Gawyn, ale okazało się, że to ojciec Roche.

Ściągnęła zwierzęciu z łba konopną uprząż, a ono natychmiast zawróciło i potruchtało z powrotem po swoich śladach.

— Wsiadaj — zaproponował Colin, robiąc jej miejsce na grzbiecie konia, ale Kivrin pokręciła głową.

— Wolę iść. Mniej będzie bolało.

Spoglądała na wzgórze wznoszące się po drugiej stronie płytkiego zagłębienia terenu. Las kończył się mniej więcej w połowie zbocza, wyżej zaś rozciągała się biała, nieskalana przestrzeń. Śnieg znowu przestał padać, ale Dunworthy nawet tego nie zauważył — W warstwie ciężkich, nisko wiszących chmur pojawiło się trochę dziur i szczelin wypełnionych soczystym, głębokim granatem.

— Wziął mnie za świętą Katarzynę. Widział, jak zjawiam się nie wiadomo skąd, dokładnie tak, jak się pan obawiał. Przypuszczał, że zostałam przysłana przez Boga, by pomagać ludziom w nieszczęściu.

— Chyba robiłaś to, prawda? — zapytał Colin, po czym niezdarnie szarpnął wodzami i koń ruszył w dół po pochyłości. Kivrin szła obok niego. — Ciesz się, że nie widziałaś, co się działo w tamtej wsi! Wszędzie mnóstwo trupów. Założę się, że im nikt nie pomagał. — Nie zatrzymując wierzchowca zeskoczył na ziemię i rzucił dziewczynie wodze. — Pobiegnę sprawdzić, czy sieć jest otwarta. Badri obiecał, że będzie ją otwierał co dwie godziny.

Zniknął w gęstwinie. Kivrin zatrzymała konia i pomogła zsiąść Dunworthy’emu.

— Trzeba zdjąć siodło i uprząż — powiedział. — Gdybyśmy go nie znaleźli, zdechłby z głodu, bo wodze zaplątały się w gałęziach.

Wspólnymi siłami rozpięli popręg, ściągnęli siodło, zdjęli wierzchowcowi uzdę i wędzidło. Kiedy się z tym uporali, Kivrin czule poklepała konia po karku.

— Da sobie radę — zapewnił ją Dunworthy.

— Być może.

Spomiędzy wierzb wypadł Colin, obsypując ich śniegiem.

— Sieć jest zamknięta — zameldował.

— Badri wkrótce ją otworzy.

— Zabieramy konia? Ale wdechowo! — ucieszył się chłopiec. — Co prawda czytałem gdzieś, że historykom nie wolno zabierać niczego do przyszłości, ale gdyby wrócił z nami, może udałoby mi się z nim zaprzyjaźnić, a potem wyruszyłbym na nim na wyprawę krzyżową!

Odwrócił się i ponownie pognał przez gęstwinę, strząsając śnieg z gałęzi.

— Ruszajcie się! Musimy być gotowi do przeskoku.

Kivrin skinęła głową, cofnęła się o krok, a następnie klepnęła konia w zad. Zwierzę przeszło kilka kroków, ale natychmiast zatrzymało się, odwróciło łeb i spojrzało na nich pytająco.

— Chodźcie! — zawołał Colin z głębi lasu, lecz dziewczyna tylko skrzywiła się i przycisnęła rękę do boku.

Dunworthy zbliżył się, by jej pomóc, ale ona pokręciła głową, odwróciła się, rozgarnęła gałęzie i zagłębiła się w las.

Pod drzewami było znacznie ciemniej niż na drodze. Nagie konary dębu odznaczały się wyraźnie na tle granatowego nieba. Zasapany Colin właśnie taszczył ułamaną potężną gałąź na środek polany.

— To na wypadek, gdybyśmy musieli czekać całe dwie godziny — wyjaśnił.

Dunworthy z ulgą usiadł na szorstkim, suchym drewnie.

— Skąd będziemy wiedzieć, gdzie stanąć? — zapytał chłopiec.

— Zobaczymy parę, która zaraz potem zacznie się skraplać i zamarzać — wyjaśniła Kivrin, podchodząc do dębu i rozgarniając pod nim śnieg.

— A jeśli będzie ciemno?

Usiadła z wyraźnym trudem i oparła się plecami o pień. Colin zbliżył się niepewnie, przez chwilę stał, spoglądając na nią z góry, po czym przykucnął między potężnymi, poskręcanymi korzeniami.

— Szkoda że nie mamy zapałek, bo moglibyśmy rozpalić ognisko.

— Nic nie szkodzi — powiedział Dunworthy.

Chłopiec włączył latarkę, tylko po to jednak, by zaraz ją wyłączyć.

— Chyba powinienem oszczędzać baterie na wypadek, gdyby były jakieś problemy.

Coś poruszyło się w kępie wierzb. Colin poderwał się jak ukłuty sprężyną.

— Chyba już się zaczyna!

— To tylko koń zjada młode witki — wyprowadził go z błędu Dunworthy.

— Aha. — Chłopiec usiadł ponownie. — A może sieć już się otworzyła, tylko my nie zauważyliśmy tego po ciemku?

— Na pewno nie.

— Albo Badri miał nawrót, zabrali go do szpitala, i teraz nie ma nikogo, kto potrafiłby ściągnąć nas z powrotem?

Colin sprawiał wrażenie raczej podekscytowanego niż wystraszonego.

Czekali w milczeniu. Granatowe niebo poczerwieniało nad zachodnim horyzontem, potem czerwień zamieniła się w ciemną purpurę, granat nasycił się czernią, między konarami dębu zaś zaczęły mrugać pierwsze gwiazdy. Po jakimś czasie Colin przesiadł się na ułamaną gałąź i wdał się w długie dywagacje na temat wypraw krzyżowych.

— Wiesz wszystko o średniowieczu — zwrócił się do Kivrin — więc pomyślałem sobie, że mogłabyś mi pomóc. Wiesz, opowiedziałabyś mi, jak się wtedy żyło, i w ogóle…

— Jesteś za młody — odparła. — To bardzo niebezpieczne.

Skinął głową.

— Wiem, ale się nie boję. Bardzo mi na tym zależy. Pomożesz mi?

— Będzie zupełnie inaczej, niż oczekujesz.

— Chodzi ci o to paskudne jedzenie? W książce, którą dostałem od pana Dunworthy’ego, było napisane, że ludzie jedli wtedy zepsute mięso, łabędzie i różne inne świństwa.