Kivrin długo przyglądała się swoim zmasakrowanym rękom.
— Prawie wszystko było okropne — powiedziała wreszcie głosem niewiele donośniejszym od szeptu — ale było też wiele cudownych rzeczy.
Cudowne rzeczy. Przypomniał sobie Mary, opartą o bramę Balliol i opowiadającą o Dolinie Królów. „Nigdy tego nie zapomnę”.
Cudowne rzeczy.
— A co z brukselką? — zapytał Colin. — Czy w średniowieczu jedzono już brukselkę?
Przez twarz dziewczyny przemknęło coś w rodzaju uśmiechu.
— Chyba nie.
— Wdechowo! — Ponownie zerwał się na nogi. — Słyszeliście? Tym razem na pewno się zaczyna! Wyraźnie słyszę dzwonek.
Kivrin podniosła głowę.
— Zaraz po przeskoku też słyszałam dzwonki.
Colin chwycił Dunworthy’ego za ramię i gwałtownym szarpnięciem postawił na nogi.
— Słyszy pan?
Istotnie, mroźny wiatr niósł ze sobą przytłumiony, ale doskonale słyszalny dźwięk dzwonu.
Kivrin pochyliła się do przodu, oparła jedną ręką o ziemię, lecz zamiast wstać, zdołała tylko uklęknąć.
— Chodźcie! — poganiał ich Colin.
Dunworthy wyciągnął rękę do dziewczyny; nie skorzystała z pomocy.
— Dam sobie radę — powiedziała cicho.
— Wiem.
Podniosła się na nogi, oparła plecami o pień dębu, odetchnęła kilka razy, po czym odepchnęła się od drzewa i stanęła o własnych siłach.
— Wszystko jest w rejestratorze — szepnęła. — Wszystko, od początku do końca.
Kiedy Dunworthy patrzył na nią, stojącą nieruchomo w zakrwawionym, brudnym ubraniu, z krótko ostrzyżonymi włosami, wycieńczoną twarzą i zmaltretowanymi rękami, przyszedł mu na myśl brat John Clyn — nieustraszony kronikarz, wypełniający swą powinność w pustym kościele otoczonym grobami.
„Po to, by rzeczy, o których winniśmy pamiętać, nie zaginęły w otchłaniach czasu i nie uleciały z pamięci tych, co przyjdą po nas, ja, który widziałem tyle nieszczęść w świecie opętanym przez Złego, i który sam mało nie umarłem, czekając na przyjście śmierci opisałem wszystko, czego byłem świadkiem”.
Kivrin podniosła ręce do twarzy i przyglądała się swoim dłoniom.
— Ojciec Roche, Agnes, Rosemunda i wszyscy… Wszyscy, co do jednego. — Przesunęła palcem po ledwie widocznej bliźnie na przegubie. — Io suuicien lui damo amo… — szepnęła. — Zastępujesz przyjaciela, którego kocham.
— Kivrin…
— Chodźcie! — wykrzyknął Colin z podnieceniem. — Już się zaczyna. Nie słyszycie dzwonu?
— Słyszymy — odparł Dunworthy. Był pewien, że to panna Piantini gra wstęp do „Kiedy wreszcie przybędzie mój Zbawiciel”.
Kivrin stanęła obok niego z dłońmi złożonymi jak do modlitwy.
— Widzę Badriego! — zawołał Colin, po czym przyłożył ręce do ust i krzyknął co sił w płucach: — Wszystko w porządku! Znaleźliśmy ją!
Panna Piantini uderzyła jeszcze mocniej w dzwon, zaraz potem dołączyły inne, a powietrze zaczęło migotać, jakby zawisły w nim drobne płatki śniegu.
— Ale wdechowo! — szepnął Colin z rozpromienioną twarzą.
Kivrin chwyciła Dunworthy’ego za rękę i ścisnęła mocno.
— Wiedziałam, że pan mnie nie zostawi — powiedziała.
Chwilę potem Badri otworzył sieć.