Zajęty. To samo było z drugim, trzeciego natomiast nawet nie zdążył wybrać do końca. Mimo to próbował nadal, aż wreszcie usłyszał głos komputera, który oznajmił bez emocji:
— Uprzejmie informujemy, że wszystkie linie są zajęte. Prosimy zadzwonić później.
Zatelefonował do Balliol, najpierw do swojego biura, potem do głównego hallu, ale nikt nie odebrał. Czyżby Finch zawiózł Amerykanki do Londynu, żeby pokazać im Big Bena?
Gilchrist stał tuż obok, czekając na możliwość skorzystania z aparatu, Latimer natomiast podszedł do stolika i bezskutecznie usiłował włączyć elektryczny czajnik. Sanitariuszka, która obudziła się z drzemki, przez chwilę obserwowała go z zainteresowaniem, a następnie podniosła się z fotela, by mu pomóc.
— Skończył pan wreszcie? — zapytał Gilchrist ze zniecierpliwieniem.
— Nie. — Dunworthy jeszcze raz spróbował połączyć się z Finchem, lecz bez rezultatu. — Musi pan wezwać tu swojego technika — zwrócił się do Gilchrista, odkładając słuchawkę. — Trzeba jak najprędzej ściągnąć Kivrin, zanim opuści miejsce przeskoku.
— Muszę? — powtórzył z niedowierzaniem Gilchrist. — Pan chyba zapomina, że to nasza operacja, nie pańska!
— Teraz to nie ma najmniejszego znaczenia — odparł Dunworthy, ze wszystkich sił starając się zachować spokój. — Przecież pojawienie się jakichkolwiek problemów automatycznie powoduje odwołanie przeskoku.
— Pozwolę sobie zwrócić panu uwagę, że jedyny problem, jaki napotkaliśmy do tej pory, wiąże się z faktem, iż podesłał nam pan technika nadużywającego endorfiny — oznajmił Gilchrist lodowatym tonem, po czym sięgnął po aparat. — Sam zadecyduję, czy i kiedy należy przerwać eksperyment.
Telefon zadzwonił mu w ręku.
— Gilchrist, słucham?… Chwileczkę.
Wręczył aparat Dunworthy’emu.
— Dzięki Bogu! — wykrzyknął Finch. Na jego twarzy malował się wyraz udręki. — Wszędzie pana szukam. Nie uwierzy pan, jakie miałem kłopoty!
— Zatrzymano mnie w klinice — przerwał mu Dunworthy, nie czekając aż jego sekretarz przedstawi mu dokładny rejestr swoich niepowodzeń. — A teraz proszę słuchać uważnie: musi pan przynieść z kwestury teczkę z aktami osobowymi Badriego Chaudhuri. Kiedy tylko ją pan znajdzie, zadzwoni pan do doktor Ahrens. Jest tutaj, w klinice. Proszę mówić, że ma pan dla niej ważną wiadomość i musi z nią osobiście porozmawiać. Ona panu powie, jakich konkretnie informacji potrzebuje.
Finch szybko notował polecenia.
— Zaraz potem pójdzie pan do New College, do głównego opiekuna studentów. Powie mu pan, żeby koniecznie się ze mną skontaktował i poda mu ten numer telefonu. Sprawa jest gardłowa: musi jak najprędzej odszukać Basingame’a i ściągnąć go z powrotem do Oxfordu.
— Myśli pan, że to możliwe?
— Czemu nie? Jest jakaś wiadomość od Basingame’a? A może coś mu się stało?
— Nic o tym nie wiem, proszę pana.
— A więc czemu miałby nie wrócić? Przecież tylko pojechał na ryby. Kiedy już porozmawia pan z głównym opiekunem, proszę spróbować zasięgnąć języka wśród personelu i studentów, naturalnie, jeśli ktoś tam będzie. Może ktoś z nich wie, gdzie można go znaleźć? Przy okazji niech pan się dowie, czy któryś z ich techników został na ferie w Oxfordzie.
— Dobrze, proszę pana. A co mam zrobić z Amerykankami?
— Przekazać im ode mnie wyrazy ubolewania i powiedzieć, że niestety nie wiem, kiedy będę mógł się z nimi spotkać. Zresztą zdaje się, że o czwartej miały pojechać do Ely?
— Tak, ale…
— Ale co?
— Pokazałem im Wielkiego Toma, kościół Old Marston i mnóstwo innych rzeczy, ale nie udało nam się dojechać do Iffley.
— Dlaczego?
— Bo zatrzymała nas policja. Ustawili zapory na drodze, i w ogóle. Amerykanki ogromnie się niepokoją, co będzie z ich koncertem.
— Zapory? — powtórzył z niedowierzaniem Dunworthy.
— Tak, proszę pana. Na A4158. Czy mam je umieścić w skrzydle Salvina? Co prawda mieszkają tam William Gaddson i Tom Gailey, ale południowa klatka schodowa jest właśnie remontowana, więc nie mam wyboru.
— Nic nie rozumiem — stwierdził Dunworthy. — Dlaczego was zatrzymano?
— Z powodu kwarantanny — odparł Finch takim tonem, jakby mówił o czymś zupełnie oczywistym. — Mógłbym też ulokować je u Fishera. Co prawda na okres ferii wyłączono tam ogrzewanie, ale przecież zostały jeszcze kominki.
Wróciłam na miejsce przeskoku. To dość daleko od drogi. Spróbuję przeciągnąć tam wóz, żeby łatwiej można było mnie znaleźć, ale jeśli przez najbliższe pół godziny nikt się nie pojawi, pójdę do Skendgate, którą udało mi się zlokalizować dzięki dzwonowi wzywającemu na nieszpór.
Skutki uboczne przeskoku wciąż dają mi się mocno we znaki. Boli mnie głowa i mam dreszcze. Objawy są znacznie poważniejsze, niż wyobrażałam sobie na podstawie tego, co mówili mi Badri i doktor Ahrens, szczególnie ból głowy. Na szczęście do wsi nie jest zbyt daleko.
5.
Kwarantanna. Oczywiście, pomyślał Dunworthy. Sanitariusz wysłany na łeb, na szyję po Montoyę, pytania Mary o krewnych z Pakistanu, a przede wszystkim fakt, że zamknięto ich w tym odizolowanym pokoju, pilnowanym przez bezwzględną pielęgniarkę. Oczywiście.
— Więc jak, może być Salvin? — zapytał Finch.
— Czy policjanci mówili, dlaczego ogłoszono kwa… — Umilkł w pół słowa. Gilchrist obserwował go uważnie, ale z miejsca, w którym stał, chyba nie mógł dojrzeć ekranu. Latimer wciąż sterczał przy stoliku, tym razem tocząc nierówny bój z torebką z cukrem, której za nic w świecie nie był w stanie otworzyć. Sanitariuszka ponownie zapadła w drzemkę. — Czy policjanci mówili, dlaczego przedsięwzięto te środki ostrożności?
— Nie, proszę pana. Powiedzieli nam tylko tyle, że kwarantanna obejmuje Oxford i najbliższe okolice, i że po dokładniejsze informacje należy zwracać się do Ministerstwa Zdrowia oraz władz lokalnych.
— Zadzwonił pan tam?
— Nie, proszę pana. Dzwoniłem, ale nie udało mi się połączyć. Linie są przeciążone. Amerykanki próbowały dodzwonić się do Ely, żeby odwołać koncert, ale też nic im z tego nie wyszło.
Oxford i najbliższe okolice… Wynikało z tego, że zatrzymano metro, odwołano pociągi, zarówno te lokalne, jak i dalekobieżne, i zamknięto drogi. Nic dziwnego, że linie telefoniczne były przeciążone.
— Kiedy to się stało? O której wybraliście się do Iffley?
— Parę minut po trzeciej. Od tamtej pory siedzę przy telefonie i próbuję pana odszukać, choć pomyślałem sobie, że na pewno już pan wie o wszystkim. Potem wpadłem na pomysł, żeby zapytać w klinice, a tam podali mi ten numer.
Niestety o niczym nie wiedziałem, pomyślał Dunworthy, pospiesznie usiłując przypomnieć sobie przepisy określające warunki, jakie muszą zostać spełnione, aby wydano decyzję o ogłoszeniu kwarantanny. Początkowo była w nich mowa o „każdej nie zidentyfikowanej chorobie”, ale w miarę jak opadała histeria po Wielkiej Epidemii, przepisy stopniowo zmieniano i łagodzono, tak że teraz mało kto znał ich aktualne brzmienie.
Jeszcze parę lat temu na pewno wspominano w nich o konieczności dokonania „pozytywnej identyfikacji groźnej choroby zakaźnej”, ponieważ prasa podniosła rwetes w związku z tajemniczą gorączką, która na trzy tygodnie opanowała pewne małe hiszpańskie miasteczko. Tamtejsi lekarze nie zadali sobie nawet trudu, aby zsekwencjonować wirusa, w związku z czym odezwały się głosy, żeby dostosować przepisy do życia, ale czy podjęto jakieś kroki zmierzające w tym kierunku oraz jakiej były one natury, o tym nie miał najmniejszego pojęcia.