Выбрать главу

— Jestem chora — powiedziała, kiedy posadził ją, jak jej się wydawało, na białym rumaku, a następnie pochyliła się do przodu i z pewnością spadłaby na ziemię, gdyby jej nie przytrzymał, a ona nie złapała się odruchowo grzywy zwierzęcia. — Nie mam pojęcia jak do tego doszło. Przecież dostałam wszystkie szczepienia.

Poprowadził osiołka w stronę drogi, a dzwoneczki przymocowane do uprzęży ponownie zagrały radośnie.

ZAPIS Z KSIĘGI SADU OSTATECZNEGO
(000740–000751)

Panie Dunworthy… Chyba powinien mnie pan stąd zabrać.

7.

Wiedziałam! — zagrzmiała pani Gaddson, sunąc korytarzem w ich stronę. — Zaraził się jakąś okropną chorobą prawda? Stąd to całe zamieszanie.

Mary postąpiła krok naprzód.

— Tu nie wolno wchodzić! — oświadczyła stanowczo. — Ten oddział musi być całkowicie odizolowany.

Mimo to pani Gaddson dalej parła naprzód, wymachując walizką, jakby zamierzała jej użyć jako broni. Z przezroczystej nieprzemakalnej peleryny, którą miała narzuconą na palto, skapywały krople deszczu.

— Nie uda wam się zbyć mnie byle czym. Jestem jego matką. Muszę się z nim widzieć!

— Stać! — poleciła Mary stanowczym tonem, jednocześnie podnosząc rękę jak policjant.

O dziwo, pani Gaddson zastosowała się do polecenia.

— Matka ma prawo odwiedzić syna — oświadczyła. — Czy on jest bardzo chory? — zapytała ze znacznie łagodniejszym wyrazem twarzy.

— Jeżeli ma pani na myśli swojego syna Williama, to na razie nic mu nie dolega — odparła Mary, po czym znowu podniosła rękę w ostrzegawczym geście. — Proszę się nie zbliżać. Dlaczego przypuszcza pani, że William jest chory?

— Domyśliłam się tego natychmiast, kiedy tylko usłyszałam o kwarantannie. Kierownik stacji wymówił to słowo, a wówczas ostry ból przeszył moje serce. — Postawiła walizę na podłodze, aby przyłożyć obie ręce do miejsca, gdzie, jej zdaniem, znajdował się wzmiankowany organ. — Wszystko przez to, że Willy nie łykał witamin. Co prawda prosiłam osoby kierujące college’em, aby kontrolowały, czy je regularnie zażywa, ale ludzie ci… — Posłała Dunworthy’emu miażdżące spojrzenie, którego mógłby jej pozazdrościć nawet Gilchrist. — Otóż ludzie ci stwierdzili, demonstrując całkowity brak odpowiedzialności, że mój chłopiec potrafi sam o siebie zadbać. Jak widać, to nieprawda.

— Kwarantannę ogłoszono nie z powodu Williama, lecz dlatego, że u jednego z techników stwierdziliśmy infekcję wirusową niewiadomego pochodzenia — poinformowała ją Mary.

Dunworthy podziękował jej w duchu za to, że nie powiedziała: „jeden z techników college’u Balliol”.

— Na razie mamy tylko ten jeden przypadek i nic nie wskazuje na to, że będą następne — dodała Mary. — Kwarantanna została zastosowana jedynie na wszelki wypadek.

Pani Gaddson nie sprawiała wrażenia przekonanej.

— Mój Willy zawsze był chorowity i nigdy nie potrafił zadbać o siebie. Stanowczo zbyt wiele pracuje w tym swoim okropnym pokoju, w którym wiecznie szaleją przeciągi. — Posłała Dunworthy’emu kolejne ciężkie spojrzenie. — Naprawdę dziwię się, że nie zachorował znacznie wcześniej.

Mary wsunęła rękę do kieszeni, w której zawsze nosiła sygnalizator. Mam nadzieję, że wezwie pomoc, pomyślał Dunworthy.

— Wystarczył jeden semestr w Balliol, żeby zdrowie Willy’ego zostało kompletnie zrujnowane. Niestety, jego opiekun, zamiast czym prędzej wysłać go do domu, aby się trochę podkurował, zmusił go do pozostania na uczelni i studiowania dzieł jakiegoś Petrarki! Właśnie dlatego przyjechałam. Nie mogłam znieść myśli o tym, że spędza Święta zupełnie sam w zimnym, pustym college’u, je nie wiadomo co i bez przerwy naraża swoje i tak już nadwątlone zdrowie. Żadna matka nie zgodziłaby się na coś takiego!

Ponownie wskazała miejsce, w którym na dźwięk słowa „kwarantanna” poczuła ostre ukłucie bólu.

— Teraz widzę, że kierowała mną ręka Opatrzności. To bardziej niż pewne. Ta waliza jest tak nieporęczna, że mało co nie spóźniłam się na pociąg i już nawet pomyślałam sobie: „Nic nie szkodzi, przecież zaraz będzie następny”. Ale w ostatniej chwili coś mnie tknęło i zawołałam, żeby otworzyli drzwi, i jakoś zdążyłam wsiąść, a kiedy dojechałam do Cornmarket Street, kierownik ogłosił przez megafony, że wprowadzono kwarantannę i metro przestaje kursować aż do odwołania. Pomyślcie tylko: gdybym wsiadła do następnego pociągu, zatrzymaliby mnie gdzieś w szczerym polu i nie dotarłabym do Oxfordu!

Właśnie: pomyślcie tylko.

— Jestem pewien, że William nie spodziewa się odwiedzin — powiedział Dunworthy w nadziei, że pani Gaddson natychmiast wyruszy na poszukiwania syna, ale ona tylko ponuro skinęła głową.

— Otóż to. Przypuszczalnie ślęczy nad książkami nawet bez szalika na szyi. Prędzej czy później na pewno się zarazi. On zawsze wszystkim się zaraża. Kiedy był malutki, bez przerwy miał jakieś wysypki. Teraz też go to nie minie, ale na szczęście będzie przy nim matka, która troskliwie zaopiekuje się swoim synkiem.

Otworzyły się drzwi i do korytarza wbiegli dwaj mężczyźni w szczelnie zapiętych kombinezonach, maskach, rękawiczkach i z czymś w rodzaju papierowych pokrowców na butach. Przekonawszy się, że nikt nie leży na podłodze ani nie wzywa pomocy, nieco zwolnili kroku.

— Należy zakazać wstępu do tej części kliniki — zwróciła się do nich Mary. — Urządzimy tu oddział dla tych, którzy mogli zetknąć się z wirusem. — Spojrzała na panią Gaddson. — Obawiam się, że pani także należy do tych osób. Nie wiemy jeszcze, w jaki sposób rozprzestrzenia się choroba, ale nie można wykluczyć, iż odbywa się to drogą powietrzną.

Dunworthy zmartwiał na ułamek sekundy, porażony myślą, że Mary postanowiła umieścić panią Gaddson w ich pokoju. Na szczęście jego obawy okazały się nieuzasadnione.

— Odprowadźcie panią do izolatki — poleciła mężczyznom w kombinezonach. — Pobierzemy krew do badania. Panie Dunworthy, proszę ze mną — zwróciła się do niego oficjalnym tonem, po czym wciągnęła go do pokoju i zatrzasnęła drzwi, zanim pani Gaddson zdążyła zaprotestować. — Przetrzymają ją jakiś czas, dzięki czemu biedny Willy zyska jeszcze kilka godzin wolności — mruknęła, ocierając czoło.

— Przy tej kobiecie każdy dostałby wysypki — zauważył.

Wszyscy, z wyjątkiem sanitariuszki, odwrócili się w ich stronę. Latimer, z podwiniętym rękawem, wciąż siedział przy stoliku, natomiast Montoya rozmawiała przez telefon.

— Pociąg, którym jechał Colin, został zawrócony do Londynu — powiedziała Mary. — Chłopak powinien być już w domu.

— To świetnie — odparła Montoya, odkładając aparat, do którego natychmiast doskoczył Gilchrist.

— Przykro mi, że musiał pan czekać — zwróciła się Mary do Latimera, po czym założyła nową parę rękawiczek i zaczęła szykować się do pobrania krwi.

— Tu Gilchrist — powiedział Gilchrist do telefonu. — Czy mogę rozmawiać z prodziekanem do spraw studenckich?… Tak, ja też szukam pana Basingame’a… Dobrze, zaczekam.

Prodziekan też nie wie, gdzie podział się Basingame, podobnie jak jego sekretarka, pomyślał Dunworthy. Rozmawiał z nimi usiłując doprowadzić do odwołania przeskoku. Sekretarka nawet nie miała pojęcia, czy szef na pewno pojechał do Szkocji.