Выбрать главу

— Cieszę się, że wyjaśniliście sprawę dzieciaka — powiedziała Montoya, spoglądając na zegarek. — Jak myślicie, ile czasu będą nas tu trzymać? Muszę wrócić do moich wykopalisk, zanim zamienią się w trzęsawisko. Właśnie dotarliśmy do cmentarza w Skendgate. Większość grobów pochodzi z piętnastego wieku, ale jest kilka z okresu Czarnej Śmierci, a nawet parę sprzed czasów Wilhelma Zdobywcy. W ubiegłym tygodniu odsłoniliśmy grób rycerza. Zachował się w nie naruszonym stanie. Ciekawe, czy Kivrin już tam jest?

Dunworthy uznał, że chodzi jej o wioskę, a nie o którąś z mogił.

— Mam nadzieję.

— Prosiłam ją, żeby natychmiast zaczęła prowadzić obserwacje, ze szczególnym uwzględnieniem kościoła. Napis na nagrobku uległ częściowemu zatarciu, ale data jest wciąż doskonale widoczna: 1318.

— To bardzo poważna sprawa! — oświadczył Gilchrist, po czym, sapiąc z wściekłością, przeczekał czyjąś długą wypowiedź. — Wiem, że łowi ryby gdzieś w Szkocji, ale chcę się dowiedzieć gdzie!

Mary przylepiła Latimerowi do ramienia plaster z opatrunkiem i skinęła na Gilchrista, ale ten energicznie pokręcił głową, więc podeszła do pogrążonej w drzemce sanitariuszki i potrząsnęła ją za ramię. Kobieta otworzyła oczy, zamrugała raptownie, po czym, ziewając rozdzierająco, ruszyła za nią do stolika.

— Dzięki bezpośredniej obserwacji możemy uzyskać odpowiedzi na wiele pytań — ciągnęła Montoya. — Mówiłam Kivrin, żeby opisywała wszystkie szczegóły. Oby tylko wystarczyło pamięci rejestratora. — Ponownie zerknęła na zegarek. — Jest bardzo mały, ale taki właśnie musi być. Widzieliście go przed wszczepieniem? Przypomina ostrogę kostną.

— Ostrogę kostną? — zdziwił się Dunworthy, nie odrywając wzroku od probówki, którą Mary napełniała właśnie krwią sanitariuszki.

— Żeby nie wydał się podejrzany, nawet gdyby ktoś go odkrył. Mieści się we wgłębieniu kości łódkowatej.

Pokazała mu to miejsce na swojej dłoni.

Sanitariuszka podniosła się z krzesła i opuściła rękaw, jej miejsce zajął natomiast Dunworthy. Mary przypięła mu do przegubu monitor i zajęła się przygotowywaniem kolejnej strzykawki.

— Niech kwestor poda numer telefonu do mnie, kiedy tylko się z nim zobaczy — powiedział Gilchrist, po czym odłożył słuchawkę.

Montoya natychmiast porwała aparat ze stołu, błyskawicznie wystukała numer i przycisnęła słuchawkę do ucha.

— Hej. Może mi pan zdradzić, jaki dokładnie obszar został objęty kwarantanną? Muszę wiedzieć, czy jest szansa, żeby dostać się jakoś do Witney. Prowadzę tam wykopaliska. — Ten, z kim rozmawiała, przypuszczalnie udzielił jej odmownej odpowiedzi, ponieważ niemal natychmiast zadała kolejne pytanie: — Wobec tego, z kim mogę o tym porozmawiać? To sprawa nie cierpiąca zwłoki.

Każde z nich ma jakieś sprawy „nie cierpiące zwłoki”, pomyślał Dunworthy, ale nikomu nie przyszło do głowy zatroszczyć się o Kivrin. Nic dziwnego, przecież nie ma się czym niepokoić. Nawet rejestrator przypomina do złudzenia kość, żeby nie wydać się czymś podejrzanym, gdyby mieszkańcy średniowiecznej Anglii wpadli na pomysł, żeby przed spaleniem na stosie odrąbać dziewczynie obie ręce.

Mary zmierzyła mu ciśnienie, po czym wbiła igłę w ramię.

— Gdyby udało ci się na chwilę dostać do telefonu — powiedziała półgłosem, wskazując ruchem głowy Gilchrista, który z wyrazem zniecierpliwienia na twarzy stał pół kroku od Montoi — mógłbyś zadzwonić do Williama Gaddsona i uprzedzić go o odwiedzinach mamusi.

— Tak… Tak… Dziękuję.

Montoya odłożyła słuchawkę i zapisała jakiś numer na jednej z ulotek.

Zaraz potem zadzwonił telefon. Gilchrist, znajdujący się już w połowie drogi do stolika, przy którym siedziała Mary, szybko odwrócił się na pięcie, następnie dał ogromnego susa i zdołał chwycić słuchawkę, nawet zanim Montoya zdążyła wyciągnąć rękę. Przez chwilę przysłuchiwał się w milczeniu, po czym burknął:

— Nie.

Z kwaśną miną podał słuchawkę Dunworthy’emu.

Okazało się, że to Finch. Telefonował z biura kwestora.

— Znalazł pan dokumenty Badriego?

— Tak, proszę pana. Jest tu też policja. Szukają miejsc, w których mogliby umieścić ludzi nie mieszkających na stałe w Oxfordzie.

— I zapewne postanowili ulokować część z nich w Balliol?

— Właśnie, proszę pana. Pytają, ilu możemy przyjąć. Co mam im odpowiedzieć?

Mary zamachała ręką, by zwrócić jego uwagę.

— Chwileczkę — rzucił Dunworthy do mikrofonu, po czym wcisnął klawisz wyciszenia.

— Chcą wepchnąć ci ludzi spoza Oxfordu, których kwarantanna zaskoczyła w mieście? — zapytała.

— Tak.

— Nie pozwól, żeby zajęli wszystkie pomieszczenia. Kto wie, czy nie będziemy potrzebowali miejsca dla chorych.

Dunworthy włączył mikrofon.

— Możemy przeznaczyć część pokojów w skrzydle Fishera i wszystkie, jakie są jeszcze wolne w skrzydle Salvina. Jeśli nie ulokował pan jeszcze Amerykanek, proszę kazać im się ścieśnić. Policji trzeba powiedzieć, że kierownictwo kliniki prosiło nas o zachowanie rezerwy dla chorych. A co z tą dokumentacją medyczną Badriego?

— Znalazłem ją, proszę pana, ale ile się naszukałem! Kwestor umieścił teczkę pod „B” jak Badri, zamiast pod „C” jak Chaudhuri, a do tego te Amerykanki…

— Jest numer ubezpieczenia?

— Tak, proszę pana.

— Wobec tego oddaję słuchawkę doktor Ahrens — powiedział szybko, by uniemożliwić Finchowi rozpoczęcie szczegółowej relacji z jego przepraw z członkiniami żeńskiego zespołu dzwonników. — Ona wypyta pana o wszystko, czego jej trzeba.

Mary podniosła się z krzesła.

— Dodzwoniłem się też do Ely, proszę pana — oznajmił z dumą Finch. — Poinformowałem ich o konieczności przełożenia koncertu na inny termin. Byli bardzo uprzejmi i życzyli nam wszystkiego najlepszego, ale Amerykanki wciąż są niepocieszone.

Mary podeszła do Dunworthy’ego, ściągnęła rękawiczki i wzięła od niego słuchawkę.

— Finch? Tu doktor Ahrens. Proszę podać mi numer ubezpieczenia Badriego.

Zanotowała go na liście kontaktów wtórnych, którą podsunął jej Dunworthy, po czym zapytała Fincha o szczepienia, jakim poddawał się technik. Notowała tak szybko i niewyraźnie, że Dunworthy nie był w stanie nic odczytać.

— Jakieś odczyny albo alergie? — Słuchała przez chwilę w skupieniu, a następnie powiedziała: — Dziękuję, wystarczy. Resztę znajdę w komputerze. Dam panu znać, gdybym jeszcze czegoś potrzebowała. — Wręczyła słuchawkę Dunworthy’emu. — Podobno ma do ciebie jakąś ważną sprawę — poinformowała go, po czym odeszła, zabierając mu kartkę.

— Mają do nas ogromną pretensję o to, że je tu przetrzymujemy — poskarżył się Finch. — Panna Taylor grozi nawet, że oskarży nas o celowe niedotrzymanie ustaleń zawartych w kontrakcie.

— Kiedy Badri był szczepiony po raz ostatni?

Znalezienie właściwej kartki w stosie papierów, który piętrzył się przed nim na biurku, zajęło Finchowi mnóstwo czasu.

— O, jest. Czternastego września.

— Standardowy zestaw?

— Tak, proszę pana.

— Wykazywał kiedyś reakcję uczuleniową na szczepionki przeciwwirusowe?

— Nigdy. W ogóle nie skarżył się na żadne alergie. Już powiedziałem o tym doktor Ahrens.

Badri zaszczepił się i nie był uczulony. Coraz lepiej.