— Wcale nie jest tam niebezpieczniej niż w dwudziestym wieku — zaprotestowała dziewczyna. — Proszę tylko pomyśleć o gazie musztardowym, karambolach i nalotach dywanowych. Przynajmniej nikt nie zrzuci mi na głowę bomby atomowej. A skąd wziąć doświadczonych specjalistów od średniowiecza? Nikt tam przecież nie był, a pańscy fachowcy od XX wieku nie mają pojęcia o tamtym okresie. Nikt nie ma pojęcia. Nie zachowały się prawie żadne dokumenty, z wyjątkiem rejestrów parafialnych i ksiąg podatkowych, więc nie bardzo wiemy, jak żyli ludzie w tamtych czasach. Właśnie dlatego chcę zobaczyć to na własne oczy. Pomoże mi pan?
— Obawiam się, że będziesz musiała porozmawiać z kimś z sekcji średniowiecza — powiedział wreszcie, ale było już za późno.
— Już z nimi rozmawiałam. Oni też nic nie wiedzą — to znaczy nic praktycznego. Pan Latimer uczy mnie staroangielskiego koncentrując się na fleksji przymiotnikowej i hipotetycznych zmianach miejsc artykulacji głosek, ale jeszcze nie miałam okazji powiedzieć nawet jednego słowa. Muszę znać ich język i obyczaje — ciągnęła, oparłszy się obiema rękami na biurku Dunworthy’ego. — Czy pan wie, że oni nie mieli talerzy? Używali płaskich bochenków chleba zwanych manchets, które zjadali po posiłku. Potrzebuję kogoś, kto opowie mi o takich szczegółach, żebym nie popełniała błędów.
— Jestem specjalistą od dwudziestego wieku, nie od średniowiecza! — zaprotestował. — Ostatni raz czytałem coś na ten temat chyba ze czterdzieści lat temu!
— Ale pan wie, co powinnam wiedzieć. Wystarczy, że zasygnalizuje mi pan problem, a ja już sama znajdę wszystko na ten temat.
— Dlaczego nie zwrócisz się do Gilchrista? — zapytał, choć w głębi duszy uważał, że tamten jest zarozumiałym głupcem.
— Pan Gilchrist poświęca całą energię walce o przeklasyfikowanie epoki i nie ma czasu na nic więcej.
Co mu przyjdzie z przeklasyfikowania epoki, jeśli nie będzie miał nikogo, kogo mógłby tam posłać? — pomyślał Dunworthy, głośno zaś zapytał:
— A ta Amerykanka, Montoya? Zdaje się, że prowadzi prace wykopaliskowe w pobliżu Witney. Powinna sporo wiedzieć na ten temat.
— Ona też nie ma czasu, bo bez przerwy szuka ludzi do pomocy. Sam pan widzi: są zupełnie bezużyteczni. Tylko pan może mi pomóc.
Powinien wtedy powiedzieć: „Jednak to oni są wykładowcami w college’u Brasenose, nie ja”, ale dał się ponieść złośliwej satysfakcji spowodowanej faktem, że oto znalazło potwierdzenie jego głęboko skrywane przekonanie, iż Latimera już tylko niewielki krok dzieli od całkowitej demencji, a Montoya więcej czasu poświęca swoim frustracjom niż autentycznej pracy naukowej oraz że Gilchrist nie jest w stanie samodzielnie wykształcić dobrego historyka. Uznał, iż oto nadarza się znakomita okazja, aby utrzeć nosa sekcji średniowiecza i pokazać im, jak powinno się to robić.
— Wyposażymy cię w elektronicznego tłumacza, ale oprócz staroangielskiego musisz poznać także kościelną łacinę, normański i staroniemiecki.
Kivrin natychmiast wyjęła z kieszeni kartkę i ołówek, i zaczęła pilnie notować.
— Będą ci potrzebne praktyczne umiejętności takie jak dojenie krowy, zbieranie jaj, uprawianie ogródka — wyliczał, zginając palce najpierw prawej, potem lewej ręki. — Musisz zapuścić dłuższe włosy, nauczyć się jeździć konno, szyć, cerować, tkać i prząść, nie na kołowrotku, ale za pomocą wrzeciona. W tamtych czasach nie było jeszcze kołowrotka. — Nagle oprzytomniał, uświadomiwszy sobie, że dał się wciągnąć w pułapkę. — Zdajesz sobie sprawę, co to oznacza? — zapytał.
Kivrin siedziała z pochyloną głową, zapisując każde jego słowo. Jej jasne warkocze kołysały się w rytmie poruszeń głowy.
— Czy zdajesz sobie sprawę, że musisz nauczyć się opatrywać rany i wrzody, musisz wiedzieć, jak przygotować do pogrzebu ciało dziecka, jak własnoręcznie wykopać grób? Niezależnie od tego, co wymyśli Gilchrist, śmiertelność nadal będzie warta pełnej dziesiątki. W XIV wieku przeciętna długość życia wynosiła trzydzieści osiem lat. Częściej niż z żywymi ludźmi będziesz miała do czynienia z trupami. Widziałaś już kiedyś nieboszczyka?
Ołówek znieruchomiał nad papierem, a Kivrin podniosła głowę i z powagą spojrzała mu prosto w oczy.
— Gdzie mogę zacząć się oswajać? — zapytała. — W kostnicy? Czy lepiej zwrócić się do doktor Ahrens z kliniki?
— Powiedziałem jej, że nie może tego zrobić — wyszeptał Dunworthy, wpatrując się przed siebie niewidzącym spojrzeniem. — Ale ona nie chciała mnie słuchać…
— Mnie także — zawtórowała mu Mary.
Dunworthy usiadł obok niej na krześle. Deszcz i gonitwa za Basingamem sprawiły, że odezwał się jego artretyzm. Dopiero teraz zorientował się, iż wciąż ma na sobie palto; ściągnął je z trudem, po czym zdjął szalik, który miał zawiązany wokół szyi.
— Chciałam skauteryzować jej śluzówkę w nosie. Tłumaczyłam, że nie jest przyzwyczajona do zapachów, a raczej do smrodu, jaki przypuszczalnie tam panuje. Odchody, psująca się żywność, nie myte ciała… Tłumaczyłam jej, że jeśli da po sobie poznać obrzydzenie, może napytać sobie biedy, a nawet jeżeli zapanuje nad odruchami warunkowymi, to mogą chwycić ją mdłości, a wtedy trudno racjonalnie myśleć i sprawnie funkcjonować.
— Ale ona nie chciała cię słuchać — powtórzył jak echo Dunworthy.
— Właśnie.
— Ja z kolei starałem się jej wyjaśnić, że w średniowieczu czyha na nią mnóstwo niebezpieczeństw oraz że Gilchrist nie przedsięwziął wystarczających środków ostrożności. Powiedziała mi, że przesadzam.
— Kto wie, może ma rację? — mruknęła Mary. — Bądź co bądź, przeskokiem kieruje nie Gilchrist tylko Badri. W razie najmniejszych wątpliwości z pewnością przerwie operację.
— To prawda.
Badri wciąż stukał jednym palcem w klawiaturę, wpatrując się z uwagą w monitory. Był nie tylko najlepszym technikiem w college’u Balliol, ale także na całym Uniwersytecie. Miał na koncie mnóstwo nienagannie przeprowadzonych przeskoków.
— Poza tym Kivrin jest znakomicie przygotowana — ciągnęła Mary. — Nauczyłeś ją wszystkiego, czego mogłeś, ja przez cały miniony miesiąc zajmowałam się jej stanem fizycznym. Została zaszczepiona przeciwko cholerze, tyfusowi oraz wszystkim chorobom znanym w 1320 roku — nawiasem mówiąc nie zalicza się do niej Czarna Śmierć, która tak bardzo cię niepokoi, ponieważ do Anglii zaraza dotarła dopiero w 1348 roku, a więc dwadzieścia osiem lat później — usunęłam jej wyrostek robaczkowy i wzmocniłam układ odpornościowy. Zaaplikowałam mnóstwo środków przeciwwirusowych i nauczyłam podstaw medycyny średniowiecznej. Z własnej, nieprzymuszonej woli przyswoiła sobie podstawy ziołolecznictwa…
— Wiem, wiem — przerwał jej Dunworthy. Mógłby jeszcze długo ciągnąć wyliczankę. Rok temu Kivrin poświęciła niemal całe ferie świąteczne na naukę łacińskiej liturgii, tkania i wyszywania, on zaś podsuwał jej materiały dotyczące każdej dziedziny wiedzy, która (jego zdaniem) mogła okazać się przydatna w XIV wieku, ale przecież to wszystko było za mało, by uchronić ją przed stratowaniem przez konia lub zgwałceniem przez pijanego rycerza wracającego do domu z kolejnej wyprawy krzyżowej. W 1320 roku wciąż jeszcze palono ludzi na stosach. Na to nic nie poradzi żadna szczepionka. Co będzie, jeżeli ktoś zobaczy ją w trakcie przeskoku i uzna za czarownicę?
Ponownie spojrzał przez szybę. Latimer wreszcie odstawił szkatułkę na miejsce, Montoya znowu zerknęła na zegarek, technik ze zmarszczonymi brwiami stukał w klawiaturę.