— Na miejsce przeskoku? Odwieziecie mnie na miejsce przeskoku?
— Asperges me, Domine, hyssope et mundabor.
Namaścisz mnie, Panie, i zostanę oczyszczony. Rozumiała wszystko, co do niej mówił.
— Pomóż mi — odezwała się ponownie po łacinie. — Muszę wrócić tam, skąd przybyłam.
— …nominus… — wymamrotał ksiądz tak cicho, że dosłyszała tylko to jedno słowo. Imię. Coś o imieniu. Uniósłszy głowę stwierdziła, że jest zdumiewająco lekka, jakby spłonęły jej wszystkie włosy.
— Moje imię? — zapytała szeptem.
— Czy możesz powiedzieć mi swoje imię? — powtórzył. Powinna przedstawić się jako Isabel de Beauvrier, córka Gilberta de Beauvrier z East Riding, ale gardło bolało ją tak bardzo, iż obawiała się, że nie zdoła wygłosić tak długiej przemowy.
— Muszę wracać — wyszeptała. — Nie będą wiedzieli, gdzie mnie szukać.
— Confiteor deo omnipotenti.
Głos kapłana dobiegał z bardzo daleka. Usiłowała spojrzeć w tamtą stronę, ale za plecami zbira z okrutną twarzą szalały płomienie. Widocznie znowu podpalono stos.
— Beatae Mariae semper Virgini…
Przygotowuje mnie do spowiedzi, przemknęło jej przez głowę. Ten z czerwoną twarzą powinien wyjść. Nikt oprócz kapłana nie ma prawa słuchać mojej spowiedzi.
Wreszcie nadeszła kolej na nią. Chciała złożyć ręce do modlitwy, ale była tak słaba, że ksiądz musiał jej pomóc, potem zaś podpowiedział właściwe słowa, które nie wiadomo czemu akurat wtedy wyleciały jej z pamięci.
— Wybacz mi, Ojcze, bo zgrzeszyłam. Wyznaję Bogu Wszechmogącemu i tobie, Ojcze, że zgrzeszyłam myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem.
— Mea culpa — podjęła bez jego pomocy. — Mea culpa, mea maxima culpa.
Myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem… Tak, to prawda, ale przecież miała powiedzieć coś zupełnie innego!
— W jaki sposób grzeszyłaś? — zapytał kapłan.
— Grzeszyłam? — powtórzyła ze zdziwieniem.
— Tak — odparł łagodnie i pochylił się tak nisko, że prawie dotknął ustami jej ucha. — Możesz wyznać mi swoje grzechy i dostaniesz odpuszczenie, aby uzyskać wstęp do Królestwa Niebieskiego.
Chciałam tylko na własne oczy zobaczyć średniowiecze, pomyślała. Starałam się ze wszystkich sił, uczyłam się języków i zwyczajów, robiłam wszystko, co kazał pan Dunworthy. Chciałam zostać historykiem.
Przełknęła ślinę, która miała temperaturę roztopionego ołowiu.
— Nie zgrzeszyłam.
Ksiądz cofnął się. Kivrin uznała, że chyba obraził się na nią za to, że nie chciała wyznać mu swoich grzechów.
— Powinnam posłuchać pana Dunworthy’ego i nie ruszać się z miejsca przeskoku.
— In nomine Patris, et Filii, et Spiritus sancti. Amen — powiedział kapłan łagodnym głosem, niosącym pociechę i ukojenie. Chwilę potem poczuła na czole dotknięcie jego chłodnej ręki.
— Quid quid deliquisti — wyszeptał. — Poprzez te święte oleje i Jego łaskę…
Dotknął jej oczu, uszu i nosa, tak łagodnie, że poczuła tylko zapach i delikatne muśnięcie olejków. To nie należy do sakramentu pokuty, uświadomiła sobie nagle. On udziela mi ostatniego namaszczenia.
— Ja nie…
— Nie obawiaj się — powiedział. — Oby dobry Pan wybaczył ci wszystkie grzechy, jakie popełniłaś stąpając po ziemi…
Ugasił ogień, który przez cały czas płonął u jej stóp.
— Dlaczego udzielasz mi ostatniego namaszczenia? — zapytała Kivrin, po czym przypomniała sobie, że przecież palą ją na stosie. Umrę tutaj, a pan Dunworthy nigdy się nie dowie, co ze mną zrobili.
— Nazywam się Kivrin — wyszeptała. — Proszę, przekaż panu Dunworthy’emu, że…
— Obyś dostąpiła łaski i stanęła przed swoim Zbawicielem — ciągnął kapłan, tyle że teraz widziała wyraźnie, iż nie jest żadnym kapłanem, tylko bandytą z lasu. — A stojąc przed Nim, obyś ujrzała prawdę w najczystszej postaci.
— Ja umieram, prawda? — zapytała.
— Nie masz się czego obawiać — odparł, ujmując ją za rękę.
— Nie zostawiaj mnie samej! — poprosiła, i mocno zacisnęła palce na jego dłoni.
— Nie opuszczę cię. — Dym zgęstniał tak bardzo, że znowu prawie nic nie widziała. — Oby najłaskawszy Bóg zlitował się nad tobą, wybaczył ci grzechy i dał ci życie wieczne.
— Panie Dunworthy, niech mnie pan stąd zabierze! — szepnęła.
Chwilę potem od kapłana oddzieliła ją ściana huczącego ognia.
Domine, mittere digneris sanctum Angelum tuum de caelis, qui custodial, foveat, protegat, visitet, atque defendat omnes habitantes in hoc habitaculo.
Exaudi orationim meam et clamor meus ad te venial.[2]
9.
O co chodzi, Badri? Co się stało?
— Zimno… — wymamrotał technik.
Dunworthy pochylił się nad nim i przykrył go kocem. Koc był niewiele grubszy od papierowego kombinezonu, który kazano mu założyć. Nic dziwnego, że Badriemu było zimno.
— Dziękuję — wyszeptał technik, po czym wysunął rękę spod przykrycia, zacisnął ją na przegubie Dunworthy’ego i zamknął oczy.
Dunworthy z niepokojem zerknął na wskaźniki, lecz w dalszym ciągu nie mógł z nich nic wyczytać. Temperatura nadal wynosiła 39,9 stopni Celsjusza. Nawet przez rękawiczkę czuł żar bijący od ręki Badriego; zwrócił także uwagę, że paznokcie technika stały się niemal granatowe, jego śniada skóra wyraźnie pociemniała, twarz zaś sprawiała wrażenie jeszcze bardziej mizernej niż wtedy, kiedy go przywieziono do szpitala.
Do izolatki weszła siostra oddziałowa. Ona również miała na sobie papierowy fartuch, posturą zaś do złudzenia przypominała panią Gaddson. Nic dziwnego, że Badri jej się bał.
— Mamy już skompletowaną listę kontaktów pierwotnych — oznajmiła ponurym tonem, a następnie wskazała na pierwszy monitor z prawej strony, przed którym stała standardowa komputerowa klawiatura.
Wykaz został podzielony na godzinowe bloki. U dołu listy Dunworthy dostrzegł nazwiska Mary, siostry oddziałowej, a także swoje; przy każdym znajdowały się literki „kom” mające zapewne oznaczać, że cała trójka miała na sobie szczelne wyjałowione kombinezony.
— W górę — polecił.
Przez ekran zaczęły przesuwać się nazwiska innych osób, z którymi Badri stykał się w ciągu minionych dwóch dni: sanitariusze z karetki, obsługa techniczna sieci, znajomi. W poniedziałek Badri spędził całe przedpołudnie w Londynie, wybierając miejsce przeskoku dla historyka z Jesus College. Wrócił metrem około południa, po czym o wpół do drugiej zjawił się u Dunworthy’ego. Rozstali się około czwartej.
Dunworthy podszedł do klawiatury i uzupełnił dane widniejące na ekranie monitora. Badri opowiadał mu o swoim pobycie w Londynie, ale kiedy tam pojechał?
„Londyn — sprawdzić w Jesus College, kiedy wysłali Badriego” — wystukał na klawiaturze.
— Czasem odzyskuje przytomność, ale zaraz potem ją traci — stwierdziła z dezaprobatą pielęgniarka. — Wszystko przez tę gorączkę.
2
O Panie, zechciej łaskawie zesłać nam z niebios Twego świętego anioła, aby strzegł, pielęgnował, bronił i odwiedzał wszystkich, którzy zgromadzili się w tym domu.
Usłysz moją modlitwę i pozwól użalić się przed Tobą.