— Powinienem odmówić jej pomocy — powiedział. — Zgodziłem się tylko po to, żeby udowodnić Gilchristowi jego brak kompetencji.
— Bzdura. Zgodziłeś się ze względu na nią. Jest taka sama jak ty: bystra, zaradna i zdecydowana.
— Ale ja nigdy nie byłem tak uparty!
— Oczywiście, że byłeś. Doskonale pamiętam jak kiedyś niewiele brakowało, żebyś przeniósł się do Londynu akurat w trakcie najcięższych bombardowań. Innym razem, do spółki z pewnym bibliotekarzem…
Drzwi otworzyły się raptownie i do laboratorium weszli Kivrin oraz Gilchrist. Po to, by przejść nad porozrzucanymi pakunkami, dziewczyna musiała nieco unieść długą suknię. Miała na sobie ten sam płaszcz podszywany króliczym futrem i jasnoniebieską, suto marszczoną suknię z ręcznie tkanego materiału, które pokazała mu wczoraj. Suknia przypominała koc, który ktoś zarzucił jej na ramiona, rękawy zaś były tak długie, że zasłaniały dłonie. Długie jasne włosy, związane z tyłu wstążką, sięgały do połowy pleców. Wciąż nie wyglądała na wystarczająco dorosłą, żeby samodzielnie przejść na drugą stronę ulicy.
Dunworthy poderwał się z krzesła i stanął przy szybie, gotów zapukać, kiedy tylko dziewczyna spojrzy w jego kierunku, ona jednak zatrzymała się wśród porozrzucanych bagaży, pochyliła głowę, przez chwilę wpatrywała się uważnie w podłogę, po czym zrobiła pół kroku naprzód i znieruchomiała w wyznaczonym miejscu.
Gilchrist podszedł do Badriego, zamienił z nim kilka słów, wziął do rąk leżącą na konsolecie tabliczkę i zaczął coś na niej zaznaczać szybkimi ruchami pióra świetlnego.
Kivrin zwróciła się do Gilchrista, wskazując na leżącą na podłodze szkatułkę z metalowymi okuciami. Montoya ze zniecierpliwieniem wzruszyła ramionami, podeszła do dziewczyny i pokręciła głową. Kivrin przemówiła ponownie, tym razem bardziej zdecydowanie; Montoya uklękła, podniosła szkatułkę i położyła ją nieco bliżej wozu.
Gilchrist odhaczył kolejną pozycję na liście. Powiedział kilka słów do Latimera, który podał mu płaskie metalowe pudełko. Gilchrist spojrzał na dziewczynę i skinął głową, ona zaś złożyła ręce, pochyliła głowę, a następnie zaczęła coś szeptać.
— Powtarza jakąś modlitwę? — zapytał Dunworthy. — Bardzo słusznie, bo coś mi się wydaje, że przy tym przeskoku może liczyć wyłącznie na boską pomoc.
— Sprawdzają implant — wyjaśniła Mary.
— Jaki implant?
— Specjalny układ scalony, który będzie rejestrował jej spostrzeżenia. W tamtych czasach większość ludzi nie potrafiła czytać ani pisać, więc wszczepiłam jej do jednego przegubu mikrofon i miniaturową baterię, a do drugiego kostkę pamięci. Rejestrator zaczyna działać, kiedy Kivrin złoży ręce jak do modlitwy. Specjalnie tak to zrobiliśmy, żeby wyglądało, że się modli. Pojemność pamięci wynosi 2,5 gigabajta, aż nadto jak na niespełna trzy tygodnie.
— Powinnaś wszczepić jej też nadajnik, żeby mogła wezwać pomoc.
Gilchrist majstrował przy metalowym pudełku. Pokręcił z niezadowoleniem głową, a wtedy Kivrin trochę wyżej podniosła złączone ręce. Jeden z rękawów osunął się nieco, odsłaniając wyraźne skaleczenie na przegubie.
— Coś jest nie w porządku — powiedział Dunworthy do Mary. — Ona krwawi.
Z rany na przegubie istotnie ciekła wąska czerwona strużka.
Kivrin znowu mówiła do złożonych rąk. Umilkła dopiero wtedy, kiedy usatysfakcjonowany Gilchrist skinął głową. Chwilę później spojrzała w bok, dostrzegła Dunworthy’ego i posłała mu radosny uśmiech. Krwawiła także z rany na skroni, i to tak bardzo, że jasne włosy przylepiły się do skóry. Gilchrist odruchowo zerknął w to samo miejsce co dziewczyna, zmarszczył brwi, a następnie szybkim krokiem ruszył w kierunku szklanego przepierzenia.
Dunworthy z wściekłością załomotał pięścią w szybę.
— Jeszcze nawet nie wyruszyła, a już jest ranna!
Gilchrist podszedł do tablicy z przełącznikami, wcisnął jeden z guzików, po czym wrócił przed szklaną ścianę i zatrzymał się przed Dunworthym.
— Witam, panie Dunworthy. — Lekko skinął głową. — I panią, doktor Ahrens. Nawet nie wiecie jak się cieszę, że przyszliście odprowadzić Kivrin.
Dwa ostatnie słowa wypowiedział z wyraźnym naciskiem, tak że zabrzmiały prawie jak groźba.
— Co jej się stało? — zapytał Dunworthy.
Gilchrist sprawiał wrażenie zaskoczonego.
— A co miałoby się stać?
Kivrin zmierzała w stronę szklanego przepierzenia, podtrzymując suknię zakrwawioną ręką. Teraz, kiedy była bliżej, Dunworthy dostrzegł także fioletowy siniak pod lewym okiem.
— Chcę z nią porozmawiać — oświadczył stanowczo.
— Obawiam się, że nie ma na to czasu — odparł Gilchrist. — Musimy ściśle trzymać się harmonogramu.
— Muszę z nią porozmawiać! Natychmiast!
Gilchrist tak mocno zacisnął usta, że po obu stronach jego nosa pojawiły się białe pionowe kreski.
— Pozwolę sobie przypomnieć panu, panie Dunworthy — wycedził lodowatym tonem — że to przedsięwzięcie zorganizował college Brasenose, a nie Balliol. Naturalnie jestem panu zobowiązany za to, że zechciał pan wypożyczyć nam waszego technika oraz doceniam pańskie wieloletnie doświadczenie, niemniej jednak pragnę pana zapewnić, że całkowicie panuję nad sytuacją.
— Wobec tego, czemu ta dziewczyna jest ranna, choć jeszcze nie dokonała przeskoku?
— Jak to miło, że pan przyszedł, panie Dunworthy! — zawołała Kivrin, podchodząc do szyby. — Bałam się, że nie zdążę powiedzieć panu do widzenia. Ach, jakie to wszystko ekscytujące!
Ekscytujące.
— Kivrin, ty krwawisz. Co się stało?
— Nic. — Dziewczyna delikatnie dotknęła skroni i spojrzała na palce. — To część przebrania. — Dopiero teraz zauważyła Mary stojącą w głębi pomieszczenia obserwacyjnego. — Doktor Ahrens! Cieszę się, że panią widzę.
Mary zrobiła krok naprzód, wciąż trzymając w ręku torbę z prezentami.
— Chciałam zobaczyć miejsce po szczepionce — powiedziała.
— Miałaś jakieś inne objawy poza opuchlizną? Swędzenie albo coś w tym rodzaju?
— Proszę się nie obawiać, wszystko jest w porządku.
Kivrin podciągnęła rękaw, po czym prawie natychmiast pozwoliła mu opaść, tak że Mary nie zdążyła dobrze przyjrzeć się wewnętrznej stronie przedramienia. Zdążyła natomiast dostrzec kolejny siniak, rozległy i prawie czarny.
— Może ktoś zechciałby mi wyjaśnić, dlaczego ona krwawi? — zapytał Dunworthy, z trudem zachowując spokój.
— Już panu mówiłam, że to część przebrania. Nazywam się Isabel de Beauvrier i w trakcie podróży zostałam napadnięta przez zbójców. — Kivrin wskazała za siebie, na zniszczony wóz i porozrzucane bagaże. — Zabrali wszystko, co przedstawiało jakąś wartość, mnie zaś zostawili na pewną śmierć. Przecież to pański pomysł, panie Dunworthy — dodała z wyrzutem.
— Z całą pewnością nigdy nie proponowałem, żebyś wyruszała cała zakrwawiona i posiniaczona!
— Zrezygnowaliśmy z makijażu, ponieważ chłopcy od rachunku prawdopodobieństwa nie mogli nas zapewnić, że nie trafi się ktoś, kto będzie próbował opatrzyć jej rany — wyjaśnił Gilchrist.
— W związku z tym postanowił pan po prostu zdzielić ją w głowę?
— Panie Dunworthy, po raz kolejny przypominam panu, że…
— …to przedsięwzięcie college’u Brasenose, a nie Balliol? Ma pan cholerną rację. My w sekcji dwudziestego wieku staramy się przede wszystkim uchronić naszych ludzi przed wszelkimi obrażeniami i nie maltretujemy ich przed dokonaniem przeskoku. Chcę porozmawiać z Badrim. Muszę wiedzieć, czy sprawdził obliczenia tego praktykanta.