Выбрать главу

Na pewno to też jej się przyśniło, podobnie jak palenie na stosie i obcinanie włosów. Dziwny, niezrozumiały język, którym posługiwali się mieszkańcy tego domu, również stanowił jedynie część sennego koszmaru.

Najbliższy dzwon umilkł, pozostałe zaś uderzały jeszcze przez pewien czas, jakby chciały wykorzystać sposobność i zaznaczyć swoje istnienie. Jak długo tu była? Na miejscu przeskoku zjawiła się wieczorem, teraz zaś wstawał dzień. Czyżby minęła tylko jedna noc? Nie, to niemożliwe. Kobieta najpierw przyniosła kubek z cierpkim napojem, potem zjawił się ksiądz w towarzystwie rzezimieszka — widziała ich całkiem wyraźnie, jakby choroba wyostrzyła jej wzrok. W czasie, gdy nie pojawiały się żadne twarze, była ciemność wypełniona biciem dzwonów i ciszą, biciem dzwonów i ciszą…

Nagle ogarnęła ją panika. Jak długo już tu leży? A jeśli minęło kilka tygodni i nie zjawiła się w wyznaczonym terminie na miejscu przeskoku? Nie, to niemożliwe. Nawet chorzy na dur brzuszny nie majaczyli dłużej niż parę dni, ona zaś nie mogła zarazić się durem brzusznym, bo przecież została zaszczepiona.

W pokoju było zimno, jakby ogień wygasł co najmniej przed paru godzinami. Sięgnęła po przykrycie i w tej samej chwili z ciemności wyłoniły się czyjeś ręce, chwyciły za krawędź futra i naciągnęły je dziewczynie aż po szyję.

— Dziękuję… — wymamrotała Kivrin, po czym znowu zapadła w sen.

Obudziło ją uczucie przejmującego zimna. Wydawało jej się, że przespała zaledwie kilka chwil, choć w pomieszczeniu szybko zapadał mrok. Przyćmione światło sączyło się przez samotne wąskie okno w grubej ścianie. Właśnie tamtędy wciskało się do środka lodowate powietrze.

Na kamiennym siedzisku pod oknem stała kobieta i wspiąwszy się na palce usiłowała przynajmniej częściowo zasłonić otwór jakąś szmatą. Miała na sobie czarną suknię oraz biały siodłowy czepiec. Jestem w zakonie, przemknęło Kivrin przez głowę, lecz zaraz potem przypomniała sobie, że w XIV wieku każda mężatka nosiła nakrycie głowy. Tylko młode, niezamężne dziewczyny mogły paradować z odkrytymi głowami i rozpuszczonymi włosami.

Ta sprawiała wrażenie zbyt młodej jak na mężatkę, a tym bardziej na zakonnicę. Kobieta, którą Kivrin widziała poprzednio, była znacznie starsza. Dziewczyna doskonale pamiętała dotyk jej dłoni, suchych i pomarszczonych, a także skrzypiący głos, choć nie sposób było wykluczyć, iż wspomnienia te nie miały nic wspólnego z rzeczywistością i stanowiły jedynie treść jej niedawnych majaczeń.

Kobieta przesunęła się nieco i stanęła w smudze szarego, szybko gasnącego światła, które sączyło się jeszcze przez okno. To, co Kivrin w pierwszej chwili wzięła za jednoczęściową suknię, okazało się spódnicą, kaftanem oraz ciemnozieloną opończą; wszystko było wykonane z grubo tkanego materiału przypominającego ten, z jakiego robi się worki na ziemniaki. Kobieta pełniła więc chyba rolę służącej, ale przecież służące nie nosiły białych wielkich czepców ani pęków kluczy takich jak ten, wiszący u jej paska. Nie mogła być zwykłą służącą, lecz kimś znaczniejszym, na przykład gospodynią.

Dom też nie należał do zwyczajnych budowli; może nie zasługiwał na miano zamku, ponieważ ściany — przynajmniej w tej izbie — zrobiono z grubych, tylko częściowo obrobionych belek, ale z pewnością stanowił siedzibę jakiegoś barona albo nawet kogoś wywodzącego się z jeszcze wyższej szlachty. Łóżko, w którym leżała Kivrin, zostało zasłane zgrzebnym lnianym prześcieradłem, miało solidne, ozdobne wezgłowie, zamiast kołdry używano doskonale wyprawionych futer, natomiast na kamiennym siedzisku pod oknem ułożono wyszywane poduszki.

Kobieta wreszcie przywiązała końce szmaty do zaczepów po obu stronach okna, zeszła z siedziska i schyliła się po coś — Kivrin nie mogła dostrzec po co, gdyż widok zasłaniały jej kotary, co prawda częściowo podwinięte i związane czymś, co w słabym świetle wyglądało na zwykłą, solidną linę.

Kobieta wyprostowała się, trzymając w rękach spore drewniane naczynie, a następnie wspięła się ponownie na kamienne siedzisko i zaczęła wcierać w rozpiętą szmatę jakąś gęstą substancję. W pierwszej chwili Kivrin pomyślała, że to olej, ale szybko spostrzegła swój błąd. Wosk. Zamiast szyb umieszczono w oknach natarte woskiem płótno. Wśród historyków panowało powszechne przekonanie, że w XIV wieku szyby były już dość często stosowane w szlacheckich siedzibach oraz że zmieniając miejsce pobytu zabierano je ze sobą, by służyły właścicielom także w nowym domu.

Okazało się jednak, iż jest inaczej. Koniecznie muszę nagrać to na rejestrator, pomyślała Kivrin, i nawet zbliżyła do ust złączone dłonie, ale wysiłek okazał się tak wielki, że musiała pozwolić im natychmiast opaść na futrzane przykrycie.

Kobieta zerknęła na nią obojętnie, po czym znowu zajęła się smarowaniem płótna woskiem. Chyba wracam do zdrowia, pomyślała Kivrin. Przedtem przez cały czas siedziała przy łóżku. Ciekawe jak długo byłam chora? Muszę to ustalić, a potem jak najprędzej odszukać miejsce przeskoku.

Powinno być niezbyt daleko stąd, najwyżej milę, naturalnie jeśli znajdowała się w tej wiosce, do której zamierzała dotrzeć. Usiłowała przypomnieć sobie, ile czasu zabrała im droga do wsi. Zdaje się, że dość dużo. Mężczyzna o twarzy zbója posadził ją na białym koniu, który miał dzwoneczki przy uprzęży. W końcu okazało się, że wcale nie jest zbójem, tylko młodym człowiekiem o litościwym sercu i płomieniście rudych włosach.

Zapyta o nazwę wsi. Modliła się w duchu, aby okazało się, że to Skendgate, ale nawet gdyby było inaczej, z pewnością zdoła szybko ustalić, którędy powinna iść, by dotrzeć na miejsce przeskoku. Może zawiozą ją tam, kiedy tylko odzyska siły na tyle, by wstać z łóżka?

Jak nazywa się wieś, do której mnie przywieźliście? Wczoraj nie była w stanie sformułować pytania tak, by ją zrozumieli, lecz to tylko z powodu wysokiej gorączki. Teraz będzie zupełnie inaczej. Przecież pan Latimer poświęcił kilka miesięcy na doskonalenie jej wymowy. Na pewno od razu pojmą, o co jej chodzi, a nawet jeśli popełni jakieś błędy składniowe lub gramatyczne, translator błyskawicznie je skoryguje.

— Jak zwie się miejsce, do któregoście mnie przywiedli?

Kobieta odwróciła się gwałtownie, szybko zeszła z siedziska i stanęła przy łóżku z miską w jednej a pędzlem w drugiej ręce. Tyle że to wcale nie był pędzel, tylko niezgrabna drewniana łyżka, niemal całkowicie pozbawiona wgłębienia.

— Gottebae plaise tthar tleve — powiedziała, wyciągając przed siebie naczynie i łyżkę. — Beth naught agast.

Translator powinien działać natychmiast, bez najmniejszego opóźnienia. A może wymowa Kivrin tak bardzo odbiegała od standardów obowiązujących w tym miejscu i czasie, że kobieta uznała, iż chora mówi w obcym języku i usiłowała teraz odpowiedzieć jej kulawą francuszczyzną lub niemczyzną?

— Jak zwie się to miejsce? — powtórzyła powoli i wyraźnie, tak by translator miał czas na przetłumaczenie jej słów.

— Wick londebay yae comen lawdayke awtreen godelae deynorm andoar sic straunguwlondes. Spekefaw eek waenoot awfthy taloorbrede.

— Lawyes szaress loosteef — odezwał się nowy głos.

Kobieta spojrzała w kierunku drzwi, a chwilę potem w polu widzenia Kivrin pojawiła się znacznie starsza niewiasta o twarzy pokrytej niezliczonymi zmarszczkami. To właśnie jej ręce, suche i kościste, zapamiętała z przerw między atakami wywołanych gorączką majaczeń. Stara kobieta miała na szyi srebrny łańcuch, do piersi zaś przyciskała niewielką, obitą skórą szkatułkę, bardzo podobną do tej, którą Kivrin musiała zostawić przy wozie, tyle że tamta miała mosiężne, ta zaś żelazne okucia. Postawiła szkatułkę na siedzisku przy oknie.