Выбрать главу

— Auf specheryit darmayt?

Głos także wydawał się znajomy: chrapliwy, rozkazujący, jakby zirytowany. Sądząc po jego tonie, kobieta stojąca przy łóżku była chyba jednak kimś w rodzaju służącej, stara zaś panią domu, mimo iż ani jej zawicie z chusty, jakie miała na głowie, ani kaftan i spódnica nie wyróżniały się staranniejszym krojem lub jakością materiału. Ale co z kluczami? Przecież w średniowiecznych domach klucze nosiła nie służąca ani nie gospodyni, tylko pani domu! A więc wszystko było na odwrót: młodsza z pewnością zajmowała w tym domostwie wyższą pozycję. Fakt, że miała na sobie strój z niedbale utkanego, fatalnie ufarbowanego materiału, świadczył o tym, iż kostium Kivrin był nic nie wart, podobnie jak jej wymowa oraz zapewnienia doktor Ahrens, że nie zarazi się żadną ze średniowiecznych chorób.

— Mam wszystkie szczepienia… — wyszeptała.

Obie kobiety jak na komendę spojrzały na nią.

— Ellavih swot wardesdoor feenden iss? — zapytała starsza ostrym, nie znoszącym sprzeciwu, tonem.

Czy była matką młodszej, czy raczej teściową? A może piastunką? Na razie musiało to pozostać tajemnicą. Z tego, co mówiła, Kivrin nie potrafiła wyłowić ani jednego swojsko brzmiącego słowa.

— Maetinkerr woun dahest wexe hoardoumbe — odparła młodsza.

— Nor nayte bawcows derouthe.

W ustach starszej zabrzmiało to jak wyrzut albo może oskarżenie.

Nic. Ani słowa. Krótkie zdania powinny być łatwiej zrozumiałe, ale Kivrin miałaby kłopoty z ustaleniem, czy zostało wypowiedziane jedno, czy kilka słów.

Broda młodej kobiety powędrowała gwałtownie w górę.

— Certessan, shreevadwomn wolde nadae seyvous!

Ciekawe, czy sprzeczają się, co ze mną zrobić? Spróbowała odepchnąć przykrycie, jakby w ten sposób mogła odepchnąć od siebie także tę dziwną, niezrozumiałą rzeczywistość. Widząc to młoda kobieta natychmiast odstawiła miskę i łyżkę, i szybko podeszła do łóżka.

— Spaegun yvor tongawn glais?

Mogło to znaczyć „dzień dobry” albo „Czy czujesz się lepiej?”, albo nawet „Spalimy cię o świcie”. Możliwe, że awaria translatora ma jakiś związek z moją chorobą, pomyślała Kivrin. Możliwe, że kiedy tylko wyzdrowieję, natychmiast zacznę wszystko rozumieć.

Stara uklękła przy łóżku, złożyła ręce, trzymając między nimi mały srebrny pojemniczek, który wisiał na łańcuchu zdobiącym jej szyję, i zaczęła się modlić, podczas gdy młoda pochyliła się nad Kivrin, spojrzała na jej czoło, po czym sięgnęła do jej głowy. Dziewczyna odniosła wrażenie, że pociągnięto ją za włosy, i domyśliła się, że ma na głowie opatrunek. Ostrożnie dotknęła czubkami palców szorstkiego bandaża, potem zaś przesunęła rękę do tyłu, gdzie powinny być długie, proste włosy, lecz nie znalazła ich. Została ostrzyżona bardzo krótko, tuż poniżej linii uszu.

— Vae motten tiyez thynt — powiedziała z niepokojem młoda kobieta. — Far thotyiwort wount sorr.

Brzmiało to tak, jakby usiłowała coś wyjaśnić, a Kivrin, choć nie zrozumiała ani słowa, domyśliła się o co chodzi. Była bardzo chora, tak bardzo, iż miała wrażenie, że jej włosy zajęły się ogniem. Ktoś — ale kto? Może stara kobieta? — chwytał ją za ręce, którymi usiłowała ugasić płomienie. Mogła zrobić sobie krzywdę. Nie mieli wyboru, musieli ją ostrzyc.

I pomyśleć, jak bardzo nienawidziła tych obrzydliwie długich włosów, ile wysiłku kosztowało ją ich codzienne rozczesywanie, jak często zastanawiała się, w jaki sposób powinna je upiąć, a może raczej zapleść w warkocze, i jak uda się jej przeżyć dwa tygodnie bez mycia głowy… Powinna się cieszyć, że wybawiono ją z kłopotu, jej myśli jednak wciąż kierowały się ku Joannie d’Arc, którą spalono na stosie. Tamtej również obcięto włosy.

Młoda kobieta cofnęła ręce i spoglądała na nią z niepokojem. Kivrin udało się uśmiechnąć, tamta zaś odwzajemniła jej uśmiech. Co prawda w górnej szczęce po prawej stronie brakowało jej dwóch zębów, jeden zaś był zupełnie brązowy, ale, uśmiechnięta, sprawiała wrażenie nie starszej niż studentka pierwszego roku.

Powoli, delikatnie, rozwinęła do końca bandaż i położyła go na futrze. Był zrobiony z takiego samego, pożółkłego lnianego płótna jak czepiec, i gdzieniegdzie miał brązowoczerwone plamy z zaschniętej krwi, znacznie większe niż można się było spodziewać. Widocznie zaczęła też krwawić „kosmetyczna” rana zadana przez pana Gilchrista, pomyślała Kivrin.

Kobieta niepewnie dotknęła jej skroni.

— Vexeyaw hongroot?

Nie czekając na odpowiedź, podłożyła jej rękę pod kark i pomogła unieść głowę.

Kivrin odniosła wrażenie, że jej głowa nic nie waży. To pewnie przez te włosy, pomyślała.

Stara kobieta wręczyła młodszej drewnianą miskę; kiedy miska znalazła się przy jej ustach, Kivrin była przekonana, że, nie wiedzieć czemu, chcą ją napoić woskiem, ale bardzo szybko okazało się, iż jest w błędzie. W misce znajdowała się jakaś rzadka breja, znacznie mniej kwaśna od płynu, który podawano jej minionego wieczoru, za to wyraźnie tracąca niezbyt świeżym tłuszczem.

— Thasholde nayive gros vitaille towayte — powiedziała stara ze zniecierpliwieniem.

Tak, to na pewno teściowa, przemknęło dziewczynie przez głowę.

— Shimote lese hoorfource — odparła spokojnie młodsza.

Breja miała zaskakująco dobry smak. Kivrin zamierzała wypić całą zawartość miski, ale zaledwie po kilku łykach poczuła, że opuszczają ją siły.

Młoda kobieta oddała miskę starej, a następnie położyła głowę Kivrin z powrotem na poduszce. Wzięła do ręki zakrwawiony bandaż, przyjrzała mu się uważnie, lekko dotknęła skroni Kivrin, jakby zastanawiała się, czy powinna znowu założyć opatrunek, po czym wręczyła go drugiej kobiecie, która umieściła wszystko — miskę, łyżkę i bandaż — na niewidocznej dla Kivrin skrzyni stojącej u wezgłowia łóżka.

— Lo, liggethsteallouw — powiedziała młoda i ponownie obdarzyła dziewczynę szczerbatym uśmiechem.

Kivrin nadal nic nie rozumiała, ale ton, jakim zostały wypowiedziane te słowa, a także mimika kobiety (przymknęła na chwilę oczy i przycisnęła policzek do złożonych rąk), były wystarczająco wymowne: zaproponowano jej, żeby spróbowała się przespać.

— Durmidde shoalausbrekkeynow.

Obie kobiety wyszły z izby, zamykając za sobą ciężkie drzwi.

Kivrin powtórzyła szeptem ostatnie zdanie, wypowiedziane przez starą, starając się wyłowić chociaż jedno znajome słowo. Translator powinien nie tylko pełnić funkcję samouzupełniającego się słownika, ale także wspomóc jej zdolność rozróżniania poszczególnych fonemów i rozpoznawania schematów składniowych; niestety, na razie czuła się tak, jakby mówiono do niej po serbskochorwacku.

Może zresztą tak właśnie jest, pomyślała. Kto wie, dokąd mnie zabrali? Przecież byłam nieprzytomna. Może ten rzezimieszek wsadził mnie do łodzi i przewiózł na drugą stronę Kanału? Jednak w głębi duszy doskonale zdawała sobie sprawę, że to niemożliwe. Przecież zachowała w pamięci wspomnienia nocnej podróży — co prawda fragmentaryczne i zniekształcone, ale dość wyraźne. Na pewno nie płynęła żadną łodzią. Spadła za to z konia, mężczyzna o twarzy zbója wsadził ją z powrotem na grzbiet wierzchowca, a potem mijali kościół.