Zmarszczyła brwi, usiłując przypomnieć sobie coś więcej. Najpierw weszli w głąb lasu, po pewnym czasie dotarli do drogi, a potem do rozwidlenia. Właśnie tam spadła z konia. Gdyby udało jej się odszukać to rozwidlenie, powinna bez większego trudu trafić na miejsce przeskoku. To nie mogło być daleko stąd.
Jeśli tak, wówczas należało przyjąć za pewnik, że jest w Skendgate, a skoro jest w Skendgate, to opiekujące się nią kobiety mówią po staroangielsku. W takim razie, dlaczego ich nie rozumie?
Może spadając z konia uderzyła się w głowę i uszkodziła translator? Takie wyjaśnienie miałoby sens, gdyby nie jeden drobny szkopuł: nie uderzyła się w głowę. Ba, nie było nawet żadnego upadku w pełnym znaczeniu tego słowa; po prostu zsunęła się z grzbietu i usiadła na ziemi. Wszystko przez tę gorączkę, pomyślała. To ona uniemożliwia translatorowi prawidłowe działanie.
Ale przecież działał, kiedy ksiądz mówił do mnie po łacinie! — uświadomiła sobie i natychmiast poczuła w piersi ukłucie niepokoju. Tłumaczył łacinę, a ja nie mogę być chora, bo zostałam zaszczepiona. Przypomniała sobie, że miejsce po szczepieniu swędziało i bardzo spuchło, a doktor Ahrens obejrzała je tuż przed dokonaniem przeskoku i powiedziała, że wszystko w porządku. Poprzednie szczepienia nie wywołały takiej reakcji organizmu, tylko to ostatnie, przeciwko dżumie.
Niemożliwe, żebym zachorowała na dżumę. Nie mam żadnych objawów.
Ofiary zarazy rozpoznawało się po znacznie powiększonych węzłach chłonnych pod pachami i w pachwinach. Poza tym, zarażeni ludzie wymiotowali krwią, a znajdujące się tuż pod skórą naczyńka krwionośne pękały, powodując sinienie lub wręcz czernienie ciała. Tak więc dżuma nie wchodziła w grę, ale w takim razie, co to mogło być i w jaki sposób zdołała się zarazić? Teoretycznie powinna być całkowicie uodporniona na wszystkie choroby rozpowszechnione w pierwszej połowie XIV wieku, a poza tym przecież nie miała okazji zetknąć się z żadną z nich. Pierwsze objawy pojawiły się zaraz po przeskoku, zanim kogokolwiek spotkała. Choroby przenoszą się z człowieka na człowieka drogą kropelkową albo za pośrednictwem pcheł, tak jak dżuma.
Ale to nie jest dżuma, stwierdziła stanowczo. Ludzie, którzy chorują na dżumę, nie zastanawiają się, gdzie się nią zarazili, ponieważ nie mają na to czasu. Są zbyt zajęci umieraniem.
Poza tym pchły będące nosicielami choroby żyły na szczurach i ludziach, nie w środku lasu, Czarna Śmierć zaś dotarła do Anglii dopiero w roku 1348, Widocznie dopadło ją jakieś średniowieczne choróbsko, o którego istnieniu nie wiedziała nawet doktor Ahrens. W tamtych czasach ludzie zapadali na różne tajemnicze dolegliwości: królewską niemoc, taniec św. Wita, najróżniejsze gorączki. Widocznie to jedna z nich. Jej układ odpornościowy potrzebował trochę czasu, by rozpoznać chorobę, znaleźć jej słabe punkty i zacząć ją zwalczać. Teraz, kiedy już przystąpił do działania, temperatura natychmiast spadła, a translator zaczął działać, przynajmniej częściowo. Należało spokojnie leżeć, nabierać sił i czekać na pełne ozdrowienie.
Pocieszona tą myślą zamknęła oczy i natychmiast zapadła w sen.
Ktoś ją dotykał. Otworzywszy oczy przekonała się, że to teściowa młodej kobiety. Oglądała jej ręce, obracając je w swoich, badawczo przypatrując się dłoniom i paznokciom. Kiedy zauważyła, że Kivrin już nie śpi, wypuściła je jakby z obrzydzeniem i powiedziała:
— Sheavost ahvheigh parage attelest, baht hoore der wikkonasshae haswfolletwe?
Nic. W głębi duszy Kivrin liczyła na to, że podczas jej snu translator odzyska pełną sprawność działania i zacznie tłumaczyć wszystko, co do niej mówią, ale znaczenie słów starej kobiety nadal stanowiło dla niej całkowitą zagadkę. Brzmiały trochę z francuska, lecz choć Kivrin całkiem nieźle znała normańską francuszczyznę — uczyła jej się ulegając naciskom pana Dunworthy’ego — to nadal nie była w stanie niczego pojąć.
— Hastow naydepesse?
Zabrzmiało to jak pytanie, ale tak właśnie powinno brzmieć niemal każde zdanie wypowiedziane po francusku.
Stara kobieta zacisnęła silną, kościstą rękę na ramieniu dziewczyny, drugą natomiast podsunęła jej pod plecy, jakby chciała pomóc jej usiąść albo nawet wstać. Jestem za słaba, pomyślała Kivrin. Poza tym, dlaczego miałabym wstawać? Żeby mogli mnie wypytać? A może chcą spalić mnie na stosie?
Do izby weszła młodsza kobieta, niosąc duży kielich. Postawiła go na kamiennym siedzisku przy oknie, po czym zbliżyła się do łóżka i ujęła Kivrin za drugie ramię.
— Hastontee natour yowresef — zapytała z szerokim, szczerbatym uśmiechem.
Może tylko chcą zaprowadzić mnie do łazienki? — przemknęło Kivrin przez głowę. Zmobilizowała się, zebrała wszystkie siły i przy pomocy obu kobiet zdołała się podnieść, a następnie spuścić obie nogi za krawędź łóżka.
Natychmiast zakręciło jej się w głowie. Siedziała nieruchomo, z bosymi stopami zwisającymi nad podłogą, czekając aż ustąpią niemiłe sensacje. Miała na sobie tylko koszulę z lnianego płótna. Ciekawe, co stało się z moim ubraniem, pomyślała. Dobrze, że zostawili mi chociaż tę koszulę. W średniowieczu zazwyczaj nie zakładało się niczego do łóżka.
Zaraz potem przypomniała sobie, że w średniowieczu nie było także węzłów sanitarnych umieszczonych wewnątrz budynków. Oby tylko nie kazali mi wyjść na zewnątrz! — pomyślała z przerażeniem. Jedynie w zamkach przewidziano ustronne miejsca, w których można było załatwiać naturalne potrzeby, ale to przecież nie był zamek.
Młoda kobieta zarzuciła jej na ramiona cienki, złożony na pół koc, po czym wraz z teściową pomogła Kivrin stanąć na podłodze. Szerokie, niezbyt równo przycięte deski były lodowato zimne. Zrobiła kilka kroków, po czym zatrzymała się, ponieważ zawroty głowy wróciły ze zdwojoną siłą. Nigdy nie uda mi się wyjść na dwór, przemknęła jej przez głowę rozpaczliwa myśl.
— Wotan shay wootes nawdaor youse derjardane? — powiedziała stara ostrym tonem.
Kivrin odniosła wrażenie, że rozpoznaje francuskie słowo „jardin”, oznaczające ogród. Dlaczego w środku zimy miałyby rozmawiać o ogrodach?
— Thanway maunhollp anhour — odparła młodsza, obejmując Kivrin i zakładając sobie jej ramię na szyję. Stara kobieta oburącz chwyciła ją za drugie. Obie były od niej niższe o głowę, młodsza zaś ważyła z pewnością nie więcej niż jakieś pięćdziesiąt kilogramów, niemniej jednak zdołały doprowadzić ją do końca łóżka.
Każdy krok kosztował Kivrin mnóstwo wysiłku. Na pewno nie dojdę do drzwi, pomyślała, ale na szczęście okazało się, że nie ma takiej potrzeby. Zatrzymały się przy niskiej drewnianej skrzyni o wieku ozdobionym nieporadnie wykonaną płaskorzeźbą przedstawiającą ptaka albo anioła. Na skrzyni stała drewniana miska wypełniona wodą, obok niej druga, mniejsza i zupełnie pusta. Leżał tam również zakrwawiony bandaż, który Kivrin jeszcze niedawno miała na głowie. Ponieważ dziewczyna skoncentrowała się wyłącznie na tym, by nie upaść, nie domyśliła się, czego od niej oczekują.
— Swoune nawmaydar oupondre yorresette — powiedziała stara kobieta, po czym odegrała krótką pantomimę, podnosząc spódnicę i udając, że siada na mniejszej misce.