A więc starsza ma na imię Rosemunda, młodsza Agnes, ich matka zaś, przypuszczalnie rówieśnica Kivrin, nazywa się Eliwys.
Rosemunda przyniosła zaplamioną szmatę, którą jeszcze niedawno Kivrin miała zawiązaną na głowie.
— Nie dotykaj! Nie dotykaj! — wrzasnęła przeraźliwie Agnes.
Translator spóźnił się z tłumaczeniem, lecz akurat w tym przypadku było ono całkowicie zbędne. Kivrin bez trudu domyśliła się znaczenia słów na podstawie zachowania dziecka oraz tonu jego głosu.
— Chcę tylko zatrzymać krwawienie — wyjaśniła cierpliwie Eliwys, biorąc szmatę od Rosemundy. Agnes usiłowała odepchnąć rękę matki, ale bez powodzenia. — Na pewno cię nie… — Nastąpiła krótka przerwa, jakby translator nie zdołał znaleźć właściwego słowa, a potem: — …Agnes.
Brakującym wyrazem było zapewne „zaboli” albo „skrzywdzę”. Czyżby translator nie miał w pamięci nawet takich, podstawowych słów? A jeśli tak było, to dlaczego nie posłużył się innym wyrazem o zbliżonym znaczeniu?
— …penaunce! — jęczała Agnes. — To…
Translator ponownie zamilkł, przypuszczalnie po to, by Kivrin usłyszała słowo, które sprawiło mu kłopot, i sama spróbowała domyślić się znaczenia. Pomysł byłby całkiem niezły, gdyby nie opóźnienie w tłumaczeniu; kiedy nastąpiła przerwa, dziewczynka mówiła już coś innego i Kivrin usłyszała nie to co powinna. Jeśli translator będzie tak działał za każdym razem, kiedy napotka jakieś problemy, mogła znaleźć się w poważnych kłopotach.
— Na pewno mnie zaboli! — zawodziła Agnes, w dalszym ciągu odpychając rękę Eliwys.
Kivrin odetchnęła z ulgą. A więc translator jednak jakoś sobie poradził. Dziwne tylko, że zajęło mu to tyle czasu, bo przecież znaczenia tego nieznajomego słowa można było łatwo domyślić się z kontekstu.
— Dlaczego upadłaś? — zapytała matka, starając się odwrócić uwagę córeczki.
— Biegła na górę po schodach — odparła Rosemunda za siostrę. — Chciała wam powiedzieć, że… przyjechał.
Translator znowu ominął niezrozumiały wyraz, lecz tym razem Kivrin zdążyła go usłyszeć. Gawyn. Brzmiało to raczej jak imię własne a nie jak rzeczownik pospolity. Translator doszedł chyba do tego samego wniosku, bo kiedy odezwała się Agnes, przełożył jej słowa bez najmniejszego wahania:
— To ja chciałam jej powiedzieć, że Gawyn przyjechał!
Dopiero teraz rozpłakała się na dobre, przycisnąwszy twarz do matczynej piersi. Eliwys skorzystała ze sposobności, by opatrzyć skaleczenie na kolanie dziewczynki.
— Powiedz więc — zachęciła ją łagodnym tonem.
Agnes w milczeniu pokręciła główką.
— Zbyt luźno zawiązałaś bandaż, synowo — odezwała się stara kobieta. — Łatwo może się zsunąć.
Zdaniem Kivrin bandaż był wystarczająco mocno zawiązany, a poza tym nie ulegało wątpliwości, iż jakakolwiek próba ciaśniejszego założenia opatrunku doprowadzi do kolejnego wybuchu rozpaczy. Teściowa Eliwys wciąż trzymała oburącz nocnik. Ciekawe czemu wreszcie nie pójdzie, żeby go opróżnić? — przemknęło dziewczynie przez głowę.
— Już dobrze, dobrze… — Młoda kobieta pocieszała dziecko, tuląc je do piersi i głaszcząc delikatnie po główce. — Będziemy udawały, że to ty mi powiedziałaś, dobrze?
— Oto do czego prowadzą próżność i pycha! — Stara kobieta najwidoczniej postanowiła uczynić wszystko co w jej mocy, by sprowokować Agnes do płaczu. — To wyłącznie twoja wina, że się przewróciłaś. Nie powinnaś biec po schodach.
— Czy Gawyn przyjechał na białej klaczy? — zapytała Eliwys.
Biała klacz. Czyżby to właśnie Gawyn znalazł mnie w lesie i przywiózł do wsi? — pomyślała Kivrin.
— Nie — odparła Agnes tonem świadczącym o tym, że uznała pytanie matki za niezbyt mądry żart. — Przyjechał na swoim czarnym ogierze Gringolecie, zatrzymał się przy mnie i powiedział: „Lady Agnes, muszę porozmawiać z twoją matką”.
— Rosemundo, to dziecko skaleczyło się z powodu twojego niedbalstwa. — Stara kobieta nie zdołała przestraszyć Agnes, więc upatrzyła sobie inną ofiarę. — Dlaczego nie opiekowałaś się nią jak należy?
— Byłam zajęta haftowaniem — odparła Rosemunda spoglądając na matkę, jakby prosiła ją o pomoc. — Maisry miała się nią zająć.
— Maisry wyszła, żeby zobaczyć Gawyna — oznajmiła Agnes. Uspokoiła się już i siedziała sztywno wyprostowana na kolanach Eliwys.
— A przy okazji połajdaczyć się ze stajennym! — parsknęła starsza kobieta, odwróciła się gwałtownie i podeszła do drzwi. — Maisry!
Maisry. Stara wołała już wcześniej osobę o tym imieniu. Translator czynił wyraźne postępy, gdyż bez trudu rozróżniał imiona własne i nie usiłował ich tłumaczyć. Kivrin nie miała pojęcia, kim była owa Maisry — prawdopodobnie służącą — ale wolałaby teraz nie znajdować się w jej skórze. Stara kobieta najwyraźniej musiała na kimś wyładować wzbierającą w niej złość, nieobecna Maisry zaś zdawała się stanowić wręcz wymarzony obiekt.
— Maisry! — zawołała ponownie, lecz odpowiedziało jej tylko echo.
Rosemunda skorzystała z okazji, by podejść do matki.
— Gawyn prosi o pozwolenie, by mógł przyjść i przywitać się z wami.
— Czy czeka na dole? — zapytała Eliwys.
— Nie. Poszedł najpierw do kościoła, żeby porozmawiać o tej pani z ojcem Skałą.
Oto do czego prowadzą próżność i pycha. Translator poczuł się stanowczo zbyt pewnie. Chodziło przypuszczalnie o ojca Rolfe’a albo — Piotra, ale na pewno nie o żadnego Skałę.
— Czego chce od ojca Skały? — zapytała stara kobieta, wracając od drzwi.
Kivrin wytężyła słuch, usiłując dosłyszeć prawdziwe brzmienie zagadkowego imienia. Udało jej się: Roche. Po francusku znaczyło to właśnie „skała”. Ojciec Roche.
— Może dowiedział się czegoś o tej pani.
Eliwys spojrzała na Kivrin. Była to pierwsza oznaka świadcząca, iż ktokolwiek pamięta o jej obecności. Dziewczyna pospiesznie zamknęła oczy, aby sprawiać wrażenie, że jeszcze śpi. A nuż powiedzą coś na jej temat? Każda informacja może okazać się niezwykle cenna.
— Gawyn wyruszył dziś z samego rana na poszukiwanie łotrów, którzy na nią napadli. — Kivrin podniosła odrobinę powieki, ale Eliwys już patrzyła w inną stronę. — Kto wie, może udało mu się ich schwytać. — Zawiązała pod brodą Agnes tasiemki płóciennego czepka. — Idźcie z Rosemundą do kościoła i powiedzcie Gawynowi, że porozmawiamy z nim w głównej izbie. Pani zasnęła, a my nie powinniśmy jej teraz niepokoić.
Agnes natychmiast zeskoczyła z kolan matki i popędziła do drzwi.
— Ja mu powiem! Ja mu powiem!
— Rosemundo, pozwól jej to zrobić! — zawołała Eliwys za córkami. — I nie tak prędko!
Sądząc po tupocie, jaki dobiegł zza drzwi, żadna z dziewczynek nie wzięła sobie zbytnio do serca ostatniego polecenia.
— Rosemunda jest już prawie dorosła — powiedziała stara kobieta. — Nie wypada, żeby uganiała się za ludźmi twego męża. Nie jest dobrze, że nikt nie zajmuje się twoimi córkami. Powinnaś posłać do Oxenfordu po piastunkę.
— Nie zrobię tego — odparła Eliwys ze stanowczością, o jaką Kivrin jej nie podejrzewała. — Wystarczy, że Maisry ma na nie oko.
— Maisry jest za głupia nawet na to, żeby pilnować owiec. Nie powinniśmy byli wyjeżdżać z Bath w tak wielkim pośpiechu. Należało zaczekać do…
Tym razem translator pominął nie jeden wyraz, lecz cały zwrot. Kivrin także nie zrozumiała, co stara kobieta miała na myśli, ale i tak dowiedziała się dwóch ważnych rzeczy: że rodzina, która się nią zaopiekowała, przyjechała z Bath oraz że są blisko Oxfordu.