— Niech Gawyn sprowadzi piastunkę, a przy okazji kobietę, która postawi pijawki tej damie.
— Po nikogo nie poślemy — powtórzyła Eliwys.
— Można by zawiadomić… — Kolejna nazwa lub imię, z którym translator nie potrafił sobie poradzić. — Lady Yvolde zna wiele sposobów leczenia ran. Jestem pewna, że chętnie użyczy nam którejś ze swych służebnych jako piastunki.
Eliwys pokręciła głową.
— Same się nią zajmiemy. Ojciec Roche…
— Ojciec Roche! — parsknęła pogardliwie stara kobieta. — Przecież on nie ma pojęcia o leczeniu ludzi!
Ale za to rozumiałam wszystko, co do mnie mówił, pomyślała Kivrin. Doskonale pamiętała jego spokojny, kojący głos, kiedy udzielał jej ostatniego namaszczenia, delikatne dotknięcia jego rąk na skroniach, dłoniach i stopach. Powiedział, żeby się niczego nie bała i zapytał o imię, a potem długo trzymał ją za rękę.
— Jeśli to jest rzeczywiście dama szlachetnego stanu — ciągnęła stara — czy godzi się, by pielęgnował ją zwyczajny wiejski klecha? Lady Yvolde…
— Po nikogo nie poślemy — powtórzyła po raz kolejny Eliwys, ale Kivrin dopiero teraz uświadomiła sobie, że w głosie młodej kobiety słychać lęk. — Mój mąż przykazał nam czekać cierpliwie swego powrotu.
— Już dawno powinien tu być.
— Dobrze wiecie, że tak nie jest. Wróciłby, gdyby mógł. — Podniosła się z kamiennego siedziska i skierowała do drzwi. — Muszę porozmawiać z Gawynem — oświadczyła. — Miał dokładnie obejrzeć miejsce, w którym znalazł tę panią. Może natrafił na ślady zbójców albo znalazł coś, co powie nam, kim ona jest.
Miejsce, w którym znalazł tę panią… A więc to Gawyn jest mężczyzną o rudych włosach i łagodnej twarzy. To on wsadził ją na konia i przywiózł tu, do domu swego pana. Przynajmniej tyle wydarzyło się naprawdę, choć biały rumak z dzwoneczkami przy uprzęży najwyraźniej stanowił jedynie wytwór jej wyobraźni. Gawyn znalazł ją w lesie, a więc wie, gdzie jest miejsce przeskoku.
— Zaczekaj — powiedziała Kivrin, próbując podnieść się na łokciu. — Proszę, zaczekaj… Ja też chcę mówić z Gawynem.
Kobiety znieruchomiały na chwilę, po czym Eliwys zbliżyła się do łóżka z wyrazem niepokoju na twarzy.
— Chcę rozmawiać z Gawynem — powtórzyła Kivrin powoli i wyraźnie, aby dać czas translatorowi na przetłumaczenie każdego słowa. Niebawem proces przekładu będzie odbywał się automatycznie, na razie jednak translator wciąż jeszcze działał ze sporym opóźnieniem. — Muszę wrócić na miejsce, w którym mnie znalazł.
Eliwys położyła rękę na jej czole, ale Kivrin odtrąciła ją niecierpliwym gestem.
— Muszę porozmawiać z Gawynem!
— Nie ma już gorączki, lady Imeyne — zwróciła się Eliwys do starej kobiety. — Próbuje nam coś powiedzieć, chociaż chyba widzi, że jej nie rozumiemy.
— To jakiś obcy język — stwierdziła podejrzliwie Imeyne. — Może jest francuskim szpiegiem?
— Nie mówię po francusku, posługuję się językiem staroangielskim! — zaprotestowała Kivrin.
— A może to łacina? — zastanawiała się Eliwys. — Ojciec Roche powiedział, że zwracała się do niego po łacinie.
— Ojciec Roche ledwie potrafi odklepać „Ojcze nasz” stwierdziła lady Imeyne, lekceważąco wzruszając ramionami. — Powinniśmy posłać kogoś do…
Znowu to tajemnicze, niemożliwe do zidentyfikowania, słowo. Kersey? Courcy?
— Chcę rozmawiać z Gawynem — powiedziała Kivrin, tym razem po łacinie.
Eliwys ponownie pokręciła głową.
— Zaczekamy na powrót mojego męża.
Stara kobieta odwróciła się gwałtownie na pięcie, wylewając sobie część zawartości nocnika na rękę, wytarła ją w kaftan, po czym wyszła z pokoju zamykając głośno drzwi. Eliwys wykonała ruch, jakby chciała pobiec za nią, ale Kivrin chwyciła ją kurczowo za ręce.
— Dlaczego mnie nie rozumiecie? — zapytała. — Przecież ja rozumiem prawie wszystko, co mówicie! Muszę porozmawiać z Gawynem. Powie mi, jak trafić na miejsce przeskoku.
Eliwys delikatnie uwolniła ręce.
— Nie płaczcie — przemówiła łagodnym tonem. — Spróbujcie zasnąć. Musicie nabrać sił, żebyście mogli wrócić do domu.
Panie Dunworthy, mam kłopoty. Nie wiem, gdzie jestem i nie mogę porozumieć się z ludźmi. Coś stało się z translatorem. Rozumiem większość tego, co do mnie mówią, ale kiedy próbuję odpowiedzieć, nie rozumieją ani słowa. Niestety, to jeszcze nie wszystko.
Jestem chora. Nie wiem, co to może być; na pewno nie dżuma, bo nie mam typowych objawów, a w dodatku czuję się coraz lepiej. Poza tym zostałam zaszczepiona. Na dobrą sprawę powinnam być uodporniona na wszystko. Albo nie zadziałała jedna ze szczepionek, albo trafiłam na średniowieczną chorobę, o której istnieniu nie mieliśmy pojęcia.
Objawy są następujące: bóle i zawroty głowy, gorączka oraz kłujący ból w klatce piersiowej, który przybiera na sile, kiedy próbuję się poruszyć. Przez pewien czas majaczyłam — dlatego właśnie nie wiem, gdzie jestem. Pewien człowiek imieniem Gawyn przywiózł mnie tu na koniu, ale nie pamiętam wiele z podróży, oprócz tego, że ciągnęła się bez końca i odbywała w całkowitych ciemnościach. Mam jednak nadzieję, że to okaże się tylko złudzeniem spowodowanym wysoką gorączką i że jednak trafiłam do wioski panny Montoi.
To naprawdę może być Skendgate. Przejeżdżaliśmy obok kościoła, mnie zaś umieszczono chyba w czymś w rodzaju dworu. Leżę w sypialni na piętrze — prawdziwym piętrze, nie jakimś stryszku, bo wchodzi się tu po schodach. Wygląda więc na to, że dom należy co najmniej do barona. Jest tu nawet okno, więc jak tylko poczuję się trochę lepiej, spróbuję wyjrzeć przez nie, by sprawdzić, czy widać stąd kościół. W kościele jest dzwon; przed chwilą wzywał wiernych na nieszpór. Jeśli dobrze pamiętam, kościół w wiosce panny Montoi nie miał dzwonnicy, więc jednak może się okazać, że trafiłam w inne miejsce. Jednak na pewno jesteśmy blisko Oxfordu, bo moi gospodarze, a raczej gospodynie, zastanawiały się, czy nie sprowadzić stamtąd doktora. Gdzieś niedaleko jest też wieś o nazwie Kersey albo Courcy, której nie ma na żadnej z map panny Montoi, ale całkiem możliwe, że to wcale nie nazwa wioski, tylko nazwisko jakiegoś posiadacza ziemskiego.
Z powodu choroby nie udało mi się także ustalić mego położenia czasowego. Wydaje mi się, że chorowałam dwa dni, ale mogę się mylić. Już kilka razy pytałam, jaki mamy dzień, lecz to nic nie daje, bo nikt mnie nie rozumie. Sama nie potrafię jeszcze wstać z łóżka. Obcięli mi włosy. Nie mam pojęcia, co robić. Co się stało? Dlaczego translator przestał działać? Czemu zachorowałam, mimo tych wszystkich szczepień?
Pod łóżkiem jest szczur. Słyszę jak skrobie w ciemności.
11.
Wciąż jej nie rozumiały. Kivrin niemal wychodziła ze skóry, by Eliwys pojęła, czego od niej oczekuje, młoda kobieta jednak tylko uśmiechnęła się łagodnie i poradziła jej, żeby spróbowała zasnąć.
— Proszę, nie odchodź! — wyszeptała błagalnie dziewczyna, kiedy Eliwys ponowię ruszyła w kierunku drzwi. — To dla mnie bardzo ważne. Tylko Gawyn wie, gdzie dokładnie znalazł mnie w lesie.