— Śpijcie — powiedziała Eliwys. — Niebawem wrócę.
— Muszę się z nim zobaczyć! — Niestety, młoda kobieta była już przy drzwiach. — Sama nie trafię do miejsca przeskoku!
Na schodach rozległy się pospieszne kroki. Eliwys otworzyła drzwi.
— Agnes, przecież prosiłam cię, żebyś poszła do…
Przerwała w pół zdania i cofnęła się o krok. Nie sprawiała wrażenia przestraszonej ani nawet zaniepokojonej, ale jej ręka zadrżała lekko, jakby kobieta w pierwszym odruchu zamierzała zatrzasnąć drzwi. Serce Kivrin zaczęło bić w przyspieszonym tempie. A więc jednak, przemknęła jej przez głowę rozpaczliwa myśl. Przyszli zabrać mnie na stos.
— Witaj, pani — rozległ się męski głos. — Wasza córka Rosemunda powiedziała mi, że znajdę was w izbie, ale nie było was tam.
Mężczyzna wszedł do pomieszczenia i zatrzymał się przy łóżku, ale Kivrin nie mogła dostrzec jego twarzy, ponieważ stał odwrócony bokiem do niej, a w dodatku zasłaniała go jedna z kotar. Spróbowała przesunąć nieco głowę, lecz natychmiast zrezygnowała z tego zamiaru, gdyż świat zawirował wokół niej, jakby była pijana.
— Pomyślałem więc sobie, że będziecie przy rannej damie — ciągnął mężczyzna. Był ubrany w koszulę, gruby kaftan oraz skórzane ni to spodnie, ni trykoty. Miał też miecz, bo kiedy postąpił krok naprzód, broń zawadziła o krawędź łóżka. — Co z nią?
— Dziś miewa się znacznie lepiej — odparła Eliwys. — Matka mojego męża poszła przygotować wywar z ziół, który każdemu szybko przywraca siły.
Wzmianka o „waszej córce Rosemundzie” świadczyła o tym, iż mężczyzna jest Gawynem, człowiekiem, który wyruszył na poszukiwania złoczyńców odpowiedzialnych za nieszczęście Kivrin. Mimo to Eliwys cofnęła się o kolejne dwa kroki, jej twarz zaś miała dziwny, trudny do rozszyfrowania, wyraz. Kivrin znowu dała się ogarnąć panice. Może jednak rzezimieszek o okrutnej twarzy wcale nie stanowił wytworu jej trawionego gorączką umysłu?
— Znalazłeś coś, co pomogłoby nam ustalić, kim jest i skąd się tam wzięła? — zapytała ostrożnie Eliwys.
— Nie — odparł. — Jej dobytek rozkradziono, a konie zabrano. Pomyślałem sobie, że sama opowie o tych, co na nią napadli: ilu ich było, jak wyglądali i z której strony zaatakowali.
— Obawiam się, że niewiele się od niej dowiesz.
— Czyżby była niemową? — zapytał i przesunął się pół metra w bok, dzięki czemu Kivrin zobaczyła go w całej okazałości.
Nie był tak wysoki, jakim go zapamiętała, kiedy stał nad nią na polanie, a w dziennym świetle jego włosy wydawały się znacznie mniej rude, ale twarz była równie łagodna jak wtedy, gdy sadzał ją na koniu. W niczym nie przypominał rzezimieszka o bezlitosnym spojrzeniu. Tamten, razem z białym wierzchowcem i dzwonkami, które grały kolędy, ponad wszelką wątpliwość stanowił wytwór jej fantazji, podsyconej obawami pana Dunworthy’ego. Uświadomiła sobie także, iż niewłaściwie zrozumiała reakcję Eliwys, przypisując jej myśli i uczucia nie mające nic wspólnego z rzeczywistością.
— Nie jest — odparła młoda kobieta — ale mówi dziwnym językiem, którego nie znam. Lękam się, czy od tych okropnych przejść nie pomieszało jej się w głowie. — Podeszła do łóżka, Gawyn zaś ruszył za nią. — Szlachetna pani, przyprowadziłam Gawyna, zaufanego sługę mego męża.
— Witaj, pani — powiedział głośno i wyraźnie, jakby miał do czynienia z niedosłyszącą osobą.
— To on znalazł cię w lesie — dodała Eliwys.
Gdzie w lesie? — pomyślała z rozpaczą Kivrin.
— Cieszę się, pani, że szybko wracacie do zdrowia — ciągnął Gawyn, starannie wymawiając każde słowo. — Czy możecie mi powiedzieć, jak wyglądali ludzie, którzy na was napadli?
Nie wiem, czy mogę ci cokolwiek powiedzieć, pomyślała Kivrin. Bała się odezwać, ponieważ lękała się, że on również jej nie zrozumie. Musi ją zrozumieć, przynajmniej on. Nikt inny nie wie, jak trafić na miejsce przeskoku.
— Ilu ich było? — pytał cierpliwie Gawyn. — Mieli konie, czy poruszali się na piechotę?
Gdzie mnie znalazłeś? — zadała w myśli pytanie. „Wymawiała” poszczególne wyrazy równie starannie jak on, po czym czekała niecierpliwie, aż translator upora się z tłumaczeniem, porównując zaproponowaną przez niego wersję z tym, czego nauczyła się od Latimera i Dunworthy’ego.
Gawyn i Eliwys czekali na odpowiedź, obserwując ją uważnie. Kivrin nabrała powietrza w płuca, po czym zapytała:
— Gdzie mnie znalazłeś?
Mężczyzna i kobieta wymienili szybkie spojrzenia. Jego było zdziwione, jej znaczyło: „A nie mówiłam?”
— Tak samo mówiła tamtej nocy — powiedział z zastanowieniem. — Myślałem, że to z powodu rany…
— Ja też tak przypuszczam, ale matka mego męża uważa, że ona jest z Francji.
Gawyn pokręcił głową.
— To inny język. — Ponownie skierował na Kivrin przenikliwe spojrzenie, a następnie zapytał, prawie krzycząc: — Szlachetna pani, czy przybyliście do nas z dalekiego kraju?!
Tak, pomyślała dziewczyna. Z bardzo dalekiego. Tylko ty możesz mi pomóc tam wrócić.
— Gdzie mnie znalazłeś? — zapytała ponownie.
— Jej dobytek zniknął, ale został powóz, nadzwyczaj solidny i pięknie zdobiony — powiedział mężczyzna. — Miała wiele skrzyń i kufrów.
Eliwys skinęła głową, jakby te informacje potwierdzały jej przypuszczenia.
— Myślę, że jest wysokiego stanu i jej ludzie rychło zaczną poszukiwania.
— W której części lasu mnie znalazłeś? — powtórzyła Kivrin pytanie podniesionym głosem.
— Chyba niepotrzebnie ją niepokoimy. — Eliwys pochyliła się nad dziewczyną i uspokajająco poklepała ją po ręce. — Ciii… Odpoczywajcie, pani.
Oboje odsunęli się od łóżka.
— Czy chcecie, bym pojechał do Bath, do lorda Guillaume’a? — zapytał Gawyn.
Ponownie stanął za kotarą, niknąc Kivrin z oczu. Eliwys cofnęła się o krok, tak samo jak wtedy, gdy wszedł do izby, zupełnie jakby ogarnął ją lęk. Tak jednak z pewnością nie było, bo przecież jeszcze niedawno stali przy łóżku tak blisko siebie, że w każdej chwili mogli się dotknąć i rozmawiali jak starzy przyjaciele. Jej zachowanie musiało mieć inną przyczynę.
— Mam sprowadzić waszego męża?
— Nie — odparła Eliwys, spoglądając na swoje ręce. — Mój pan i bez tego ma wystarczająco wiele zmartwień, a poza tym nie może opuścić miasta przed zakończeniem rozprawy. Prosił cię, byś nie opuszczał nas na krok i strzegł przed niebezpieczeństwami.
— Pozwólcie więc, że wrócę na miejsce, gdzie znalazłem tę nieszczęsną damę, i przeszukam je ponownie.
— Dobrze — powiedziała kobieta, wciąż nie podnosząc wzroku. — Może w pośpiechu zbójcy porzucili jakiś przedmiot, który pozwoli nam poznać jej tajemnicę.
„Miejsce, gdzie znalazłem tę nieszczęsną damę” — powtórzyła szeptem Kivrin, starając się zapamiętać brzmienie tego zdania w przekładzie. Miejsce, gdzie mnie znalazł.
— Wobec tego natychmiast wyruszam w drogę — oznajmił Gawyn.
Eliwys podniosła na niego wzrok.
— Teraz? Przecież robi się ciemno.
— Pokaż mi miejsce, gdzie mnie znalazłeś — poprosiła Kivrin.
— Nie lękam się ciemności, lady Eliwys — odparł, po czym wyszedł, pobrzękując mieczem.
— Zabierz mnie ze sobą! — zawołała Kivrin, ale jej słowa nie odniosły najmniejszego skutku.
Została sama w pokoju. Teraz nie ulegało już wątpliwości, że translator nie działa albo działa wadliwie. Do tej pory tylko łudziła się, że jest inaczej. Rozumiała co do niej mówią wyłącznie dzięki lekcjom pana Dunworthy’ego… A może jedynie wydaje jej się, że cokolwiek rozumie? Kto wie, czy rozmowa, której była świadkiem, w rzeczywistości nie dotyczyła jakiegoś zupełnie innego tematu — na przykład poszukiwań zaginionej owcy albo przygotowań do rozprawy sądowej, zorganizowanej po to, by posłać ją na stos?