Выбрать главу

— Nie znalazł niczego, co powiedziałoby nam, kim jest i skąd pochodzi. Jej dobytek został rozkradziony, kufry porozbijane, skrzynie opróżnione. Podobnież jednak powóz wygląda na bardzo solidny, więc można przypuszczać, że wywodzi się z zamożnej rodziny.

— Która zapewne już jej szuka — dodała stara kobieta. Odstawiła miskę, zajęła się natomiast darciem płótna na długie, wąskie pasy. — Trzeba posłać kogoś do Oxenfordu, by powiedział im, że znaleźliśmy ją i że jest bezpieczna.

— Nie — odparła stanowczo Eliwys. — Nie do Oxenfordu.

— Czyżby doszły do ciebie jakieś wieści?

— Nie, ale pamiętam słowa mojego męża. Rozkazał nam, byśmy nie ruszały się stąd ani na krok i cierpliwie czekały jego powrotu.

— Gdyby wszystko poszło po jego myśli, już by tu był.

— Rozprawa dopiero się rozpoczęła. Może właśnie teraz wraca do domu?

— A może… — Kolejne, niemożliwe do zidentyfikowania, imię albo nazwisko. Torquil? — …czeka na powieszenie, a mój syn razem z nim? Nie powinien mieszać się do nie swoich spraw.

— To przyjaciel. Nie popełnił żadnego z zarzucanych mu czynów.

— To głupiec, a mój syn jeszcze większy, skoro zdecydował się zeznawać na jego korzyść. Prawdziwy przyjaciel nakazałby mu czym prędzej wyjechać z Bath. — Przez chwilę w milczeniu poruszała łyżką. — Trzeba mi trochę gorczycy — odezwała się ponownie, odstawiła miskę i podeszła do drzwi. — Maisry! — Wróciwszy na siedzisko znowu zajęła się darciem płótna. — A czy Gawyn spotkał może któregoś z jej sług?

Eliwys również usiadła na kamiennej ławie pod oknem, najdalej jak mogła od teściowej.

— Nie. Ich wierzchowce także znikły bez śladu.

Do izby wbiegła dziewczyna o ospowatej twarzy, okolonej strąkami brudnych, przetłuszczonych włosów. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa była to niecna Maisry, która łajdaczyła się ze stajennymi, zamiast zajmować się swoimi obowiązkami. Złożyła niedbały ukłon bardziej przypominający potknięcie, po czym zapytała:

— Wotwardstu, Lawttymayeen?

Tylko nie to, jęknęła w duchu Kivrin. Co się dzieje z tym przeklętym translatorem?

— Przynieś mi z kuchni garniec z gorczycą — poleciła stara kobieta. Dziewczyna natychmiast ruszyła do drzwi. — Tylko nie wysyp! — zawołała za nią, po czym zapytała: — A gdzie Agnes i Rosemunda? Dlaczego nie są z tobą?

— Shiyrouthamay — odparła ponuro służąca.

Eliwys podniosła się i postąpiła krok w kierunku dziewczyny.

— Mów! — poleciła stanowczym tonem.

— Chowają… (coś)…przede mną.

A więc to nie wina translatora, tylko różnic między normańską angielszczyzną, jaką posługiwała się szlachta, a saksońskim dialektem wciąż jeszcze popularnym wśród chłopstwa! Nawiasem mówiąc, żadna z tych dwóch odmian języka mówionego w najmniejszym stopniu nie przypominała staroangielskiego, którego podstawy z takim zapałem wpajał jej pan Latimer. Doprawdy, należało się dziwić, że translator w ogóle był w stanie dokonać jakiegokolwiek przekładu!

— Właśnie ich szukałam, proszę pani, kiedy zawołała mnie lady Imeyne — powiedziała Maisry.

Tym razem translator poradził sobie z całą wypowiedzią, choć tłumaczenie nastąpiło dopiero po kilku sekundach. Wrażenie było dość niezwykłe, ale gdyby na jego podstawie oceniać intelektualne walory służącej, nie wypadłaby ona najlepiej. Krótko mówiąc, łatwo można by odnieść wrażenie, że słucha się kogoś nie w pełni władz umysłowych, co zresztą mogło być zgodne z prawdą, ale nie musiało.

— Gdzie szukałaś? W stajni?

Eliwys zamierzyła się, jakby chciała uderzyć na odlew, Maisry zaś wrzasnęła przeraźliwie, skuliła się i chwyciła brudną ręką za lewe ucho. Kivrin odruchowo napięła mięśnie.

— Idź teraz do kuchni, przynieś gorczycę dla lady Imeyne, a potem znajdź Agnes.

Maisry bez słowa skinęła głową. Nie sprawiała wrażenia nadmiernie przerażonej, ale na wszelki wypadek wciąż chroniła ucho. Dygnąwszy niestarannie, znikła jeszcze szybciej niż się pojawiła. Atak gniewu Eliwys wywarł na niej znacznie mniejsze wrażenie niż na Kivrin; ciekawe, czy lady Imeyne prędko dostanie swoją gorczycę, pomyślała dziewczyna.

Gwałtowna, a zarazem beznamiętna reakcja młodej kobiety stanowiła dla niej całkowite zaskoczenie. Eliwys wcale nie wyglądała na rozwścieczoną, a kiedy Maisry wybiegła z pokoju, natychmiast wróciła na miejsce, usiadła i powiedziała jakby nigdy nic:

— Nawet gdyby ktoś po nią przyjechał, nie będą mogli jej zabrać. Musi zostać z nami do powrotu mojego męża. Na pewno uczyni wszystko co w jego mocy, by zdążyć przed Bożym Narodzeniem.

Na schodach rozległ się jakiś rwetes. Kivrin przyznała w duchu, że niewłaściwie oceniła sytuację: groźba wytargania za ucho chyba jednak poskutkowała. Chwilę później, przyciskając coś do piersi, do izby wpadła zadyszana Agnes.

— Agnes! — wykrzyknęła jej matka. — Co tu robisz?

— Przyniosłam moją… — Translator ponownie nie sprostał zadaniu. Charette? — …żeby pokazać tej pani.

— Niedobre z ciebie dziecko! — odezwała się Imeyne. — Kryjesz się przed Maisry, a potem przybiegasz tu pod lada pretekstem, żeby niepokoić chorą. Ona wciąż jeszcze jest bardzo cierpiąca.

— Ale powiedziała mi, że chce ją zobaczyć! Dziewczynka pokazała kobietom swój skarb. Był to drewniany dwukołowy wózek pomalowany na czerwono i żółto.

— Bóg wtrąca w piekielne otchłanie wszystkich, którzy dają fałszywe świadectwo! — zagrzmiała lady Imeyne, chwytając dziecko za ramię i potrząsając mocno. — Przecież dobrze wiesz, że ona nie mówi!

— Ale ze mną rozmawiała! — zaprotestowała Agnes ze łzami w oczach.

Pięknie, pomyślała z przekąsem Kivrin. Piekielne otchłanie. Cóż za wspaniałe metody wychowawcze! Ale takie właśnie było średniowiecze: kapłani przy lada okazji straszyli wiernych Sądem Ostatecznym, rychłym końcem świata i wiecznymi mękami.

— Powiedziała mi, że chce zobaczyć mój wózek — ciągnęła Agnes. — I że nie ma psa.

— Zmyślasz, dziecko — odezwała się Eliwys. — Ona nic nie mówi.

Chyba muszę się wtrącić, pomyślała Kivrin. Jeszcze trochę, a mała też dostanie po uszach.

Podniosła się na łokciach, odpoczęła chwilę, następnie zaś powiedziała głośno i wyraźnie, modląc się w duchu, by translator tym razem spełnił swoje zadanie:

— Naprawdę rozmawiałam z Agnes.

Gdyby akurat teraz odmówił współpracy, chyba popłakałaby się z wściekłości.

— Poprosiłam ją, żeby przyniosła swój wózek.

Obie kobiety odwróciły się jak na komendę i wytrzeszczyły oczy. Może tylko jej się wydawało, ale we wzroku Imeyne dostrzegła błysk niezadowolenia, jakby babka Agnes miała do niej pretensję o to, że pozbawiła ją sposobności solidnego zrugania wnuczki.

— A nie mówiłam?! — wykrzyknęła triumfalnie Agnes, a następnie podeszła do łóżka, trzymając przed sobą zabawkę.

Kivrin opadła ciężko na poduszki. Była wycieńczona.

— Gdzie jestem? — zapytała cicho.

Eliwys potrzebowała trochę czasu, by otrząsnąć się ze zdumienia.

— Znaleźliście bezpieczne schronienie w domu mego pana i męża…

Translator oczywiście nie poradził sobie z nazwiskiem. Zabrzmiało jak Guillaume D’Iverie albo Devereaux.

— Sługa mojego męża znalazł was w lesie i przywiózł tu, ledwie żywą — ciągnęła Eliwys, przyglądając się jej z niepokojem. — Zostaliście napadnięci przez zbójców i okrutnie poturbowani. Kim byli ci złoczyńcy?