Выбрать главу

— Nie wiem.

— Ja mam na imię Eliwys, to zaś jest matka mego męża, lady Imeyne. Jak was zowią, pani?

Wreszcie nadeszła pora, by opowiedzieć starannie przygotowaną historię. Co prawda w gorączce wyznała kapłanowi, że ma na imię Katherine, ale lady Imeyne dała już jednoznacznie do zrozumienia, iż zupełnie nie liczy się z jego zdaniem. Wątpiła nawet, czy ojciec Roche zna łacinę. W razie czego Kivrin powie po prostu, że się przesłyszał, ponieważ jej prawdziwe nazwisko brzmi Isabel de Beauvrier. Wtedy wzywała na pomoc matkę, może siostrę albo modliła się do świętej Katarzyny.

— Z jakiego rodu pochodzicie? — zapytała lady Imeyne.

Wszystko zostało obmyślane z najdrobniejszymi szczegółami. Ujawni swoją fałszywą tożsamość, zyska szacunek tych ludzi, a przy okazji zapewni sobie bezpieczeństwo, bo Yorkshire leży zbyt daleko na północ, by ktokolwiek dotarł tam o tej porze roku.

— Dokąd jechaliście?

Technicy z sekcji średniowiecza dokładnie zbadali warunki pogodowe. Przez dwa pierwsze tygodnie grudnia lało jak z cebra, potem zaś złapał ostry mróz, który zelżał dopiero pod koniec stycznia. Kiedy jednak Kivrin zobaczyła drogę do Bath, okazało się, że trakt jest suchy i doskonale przejezdny. Równie mało precyzyjne okazały się ustalenia dotyczące powszechności stosowania szyb w oknach, najczęściej spotykanych barw strojów, a także języka, jakim na początku XIV wieku posługiwali się mieszkańcy Oxfordshire.

— Nie pamiętam — wyszeptała.

— Nic? — Eliwys skierowała pytające spojrzenie na teściową. — Nic nie pamięta?

Translator przetłumaczył jej słowa jako „Nic nie pamiętam”. Różnica była niewielka, ale jednak była.

— Wszystko przez tę ranę na głowie — powiedziała Eliwys. — Straciła pamięć od uderzenia.

— Nie, to nieprawda… — zaprotestowała Kivrin słabym głosem. Przecież nie miała symulować amnezji, tylko udawać Isabel de Beauvrier z East Riding. Tutaj drogi były suche, ale nie oznaczało to jeszcze, iż dalej na północ nie przykrywała ich gruba warstwa śniegu. Eliwys nie chciała, by Gawyn pojechał do Oxfordu albo do Bath, więc tym bardziej nie zezwoli mu na daleką i niebezpieczną wyprawę do East Riding.

— Nie pamiętacie nawet swego imienia? — zapytała ze zniecierpliwieniem lady Imeyne pochylając się tak nisko nad łóżkiem, że Kivrin poczuła na twarzy jej oddech. Cuchnął zgnilizną i rozkładem. Cóż, w średniowieczu nieczęsto korzystano z usług stomatologów.

— Jak się nazywacie?

Pan Latimer twierdził, że na początku XIV wieku „Isabel” było jednym z najczęściej spotykanych kobiecych imion. Jak przedstawiała się sprawa z „Katherine”? Poza tym, sekcji średniowiecza nie udało się ustalić imion córek pana de Beauvrier. Co będzie, jeśli okaże się, że do Yorkshire wcale nie jest daleko albo że lady Imeyne zna tę rodzinę? Z pewnością uznałaby kłamstwo za kolejny dowód na to, że Kivrin jest francuskim szpiegiem. Mimo to chyba będzie najlepiej, jeśli jednak postąpi według planu i powie im, że nazywa się Isabel de Beauvrier.

Z drugiej strony, stara kobieta będzie zachwycona, mając w ręku dowód na to, że wiejski ksiądz, którym tak pogardzała, pomylił się i nieprawidłowo zrozumiał, co chora mówiła do niego podczas spowiedzi. Tym samym zyska kolejny argument przemawiający za tym, by jak najprędzej posłać do Bath po nowego kapelana.

Ale przecież ojciec Roche trzymał Kivrin za rękę, powtarzał jej, żeby się niczego nie obawiała…

— Nazywam się Katherine — powiedziała.

ZAPIS Z KSIĘGI SĄDU OSTATECZNEGO
(001300–002018)

Panie Dunworthy, zdaje się, że nie ja jedna wpadłam w tarapaty. Ludzie, którzy mnie przygarnęli, też mają swoje problemy.

Pan tego domu, lord Guillaume, jest nieobecny. Przebywa w Bath, gdzie zeznaje w charakterze świadka na rozprawie swego przyjaciela. Wgląda na to, że nie jest to najbezpieczniejszy sposób spędzania wolnego czasu. Jego matka, lady Imeyne, uważa go w związku z tym za głupca, żona natomiast, lady Eliwys, sprawia wrażenie ogromnie zatroskanej.

Przybyli tu w wielkim pośpiechu, prawie bez służby. W czternastym wieku każda szlachcianka miała przynajmniej jedną pokojówkę, każde dziecko zaś swoją piastunkę, tymczasem zarówno obie damy, jak i dzieci lorda Guillaume’a, muszą sobie radzić zupełnie same. Maisry, niezbyt rozgarnięta dziewczyna do wszystkiego, wykonuje tylko najcięższe prace. Lady Imeyne wciąż powtarza, że trzeba posłać do Bath po piastunki i kapelana, ale lady Eliwys nawet nie chce o tym słyszeć.

Odnoszę wrażenie, iż lord Guillaume spodziewał się jakichś kłopotów i dlatego odesłał kobiety w bezpieczne miejsce. Możliwe też, że jego obawy już się sprawdziły, ponieważ Agnes, młodsza z jego dwóch córek, opowiedziała mi o śmierci poprzedniego kapelana oraz o niejakim Gilbercie, którego głowa „była cała czerwona”. Być może doszło już do rozlewu krwi, kobiety zaś same zdecydowały się tu przyjechać, by przeczekać najgorsze. Towarzyszy im tylko jeden zaufany sługa lorda, który ani na chwilę nie rozstaje się z bronią.

W roku 1320 w Oxfordshire nie doszło do żadnych poważniejszych wystąpień przeciwko Edwardowi II, mimo iż ani król, ani tym bardziej jego faworyt Hugh Despenser, nie cieszyli się nadmierną popularnością, w innych częściach państwa wrzało zaś prawie bez przerwy. Dwaj baronowie, Lancaster i Mortimer, odebrali Despenserom dwadzieścia sześć dworów; kto wie, czy lord Guillaume lub jego przyjaciel mieli z tym coś wspólnego.

Naturalnie mogło chodzić o zupełnie inną sprawę, na przykład spór o ziemię albo coś w tym rodzaju. W XIV wieku procesowano się niemal równie często i chętnie jak pod koniec XX. Nie wydaje mi się jednak, by w grę wchodziła jakaś błahostka, ponieważ lady Eliwys zachowuje się jak zaszczute zwierzę i nawet zakazała teściowej odwiedzać sąsiadów.

Właściwie to dobrze się składa, bo skoro z nikim się nie widują, to nikt się nie dowie, że tutaj jestem, i raczej nie zdecydują się wysłać umyślnego, który miałby szukać wśród okolicznej szlachty kogoś, kto potrafi pomóc w ustaleniu mojej tożsamości. Z drugiej strony jednak, należy liczyć się z możliwością, że lada chwila do drzwi zaczną dobijać się uzbrojeni ludzie albo że Gawyn, jedyna osoba, która wie jak trafić na miejsce przeskoku, zginie, broniąc dworu przed napastnikami.

(przerwa)

15 grudnia 1320 (według starej rachuby czasu). Translator wreszcie działa, choć wciąż zdarzają mu się drobne wpadki; najważniejsze jednak, że mogę się porozumieć. Pojmuję też większość tego, co do mnie mówią, choć język, jakim posługują się mieszkańcy tego domu, nie ma prawie nic wspólnego ze staroangielskim, którego uczył mnie pan Latimer. Charakteryzuje go znacznie bardziej rozbudowana fleksja, a także wymowa upodabniająca go do francuskiego. Pan Latimer z pewnością nie rozpoznałby swojego ulubionego „Whan that Aprille with his shoures sote”.

Translator, nie wiadomo czemu, od czasu do czasu wtrąca jakiś wyraz w jego dawnym brzmieniu albo pozostawia oryginalną składnię. Początkowo próbowałam się do tego dostosować, ale ostatecznie zrezygnowałam z jakichkolwiek stylizacji, bo wymagało to ciągłego napięcia uwagi, a w dodatku nie dawało żadnych zauważalnych — czy raczej słyszalnych — rezultatów. Posługuję się zwykłą XXI-wieczną angielszczyzną, licząc na to, że translator poradzi sobie ze wszystkimi idiomami oraz nie pogubi się w zawiłościach składni. Jeden Bóg wie, co sobie myślą, słuchając moich wynurzeń; przypuszczalnie uważają mnie za francuskiego szpiega.