Выбрать главу

Eliwys mogła rozmawiać z nim bez przeszkód, ponieważ była panią domu i żoną jego chlebodawcy. To samo dotyczyło Imeyne, matki lorda Guillaume’a. Ona, Kivrin, powinna zaczekać aż sam ją zagadnie, a następnie odpowiedzieć mu z całą skromnością, jaka przystoi młodej damie.

Nie mogę czekać tak długo, przemknęła jej przez głowę rozpaczliwa myśl. Tylko on wie, jak trafić na miejsce przeskoku!

Do pokoju wpadła Agnes, porwała szczeniaka w objęcia, po czym natychmiast zawróciła do drzwi.

— Babka bardzo się gniewa. Myślała, że wpadłam do studni! — rzuciła przez ramię, i już jej nie było.

Należało przypuszczać, iż w związku z tym lady Imeyne nie omieszkała wytargać Maisry za uszy. Służąca już raz znalazła się w opałach, ponieważ nie dopilnowała Agnes, która przyszła pokazać Kivrin srebrny łańcuch lady Imeyne wraz z przyczepionym do niego „lerykarzem” — naturalnie translator nie był w stanie poradzić sobie z tym słowem. Wewnątrz miniaturowej szkatułki znajdował się podobno fragment całunu, w który zawinięto ciało św. Szczepana, pierwszego męczennika. Maisry dostała po uszach za to, że pozwoliła dziewczynce zabrać relikwiarz, ale nie za to, że dopuściła, by mała zbliżyła się do chorej.

Fakt, iż zarówno Agnes jak Rosemunda miały nieograniczony dostęp do Kivrin, dla nikogo nie stanowił powodu do obaw. Także Imeyne i Eliwys, które wspólnie opiekowały się chorą, nie stosowały żadnych, choćby najbardziej prymitywnych, środków ostrożności.

Naturalnie ludzie żyjący w średniowieczu nie wiedzieli nic o sposobach przenoszenia się chorób — według powszechnie panującego przekonania wszelkie epidemie stanowiły karę wymierzoną przez rozgniewanego Boga — zdawali sobie natomiast sprawę, iż chory stanowi potencjalne źródło zagrożenia dla wszystkich przebywających w jego otoczeniu. W czasach Czarnej Śmierci podstawowa zasada postępowania brzmiała następująco: „Uciekaj najszybciej, najdalej i na tak długo, jak tylko można”. Dość powszechnie stosowano także kwarantannę.

Ale nie tutaj, pomyślała Kivrin. Co będzie, jeśli dziewczynki, albo ojciec Roche, zarażą się ode mnie?

Kapłan był przy niej przez cały czas, kiedy miała największą gorączkę, trzymał ją za rękę, pytał o imię… Zmarszczyła brwi, usiłując przypomnieć sobie tamtą noc. Spadła z konia, potem rozpalono stos… Nie, to były tylko majaczenia: płonący stos, a także biały rumak. Gawyn ma przecież czarnego konia.

Najpierw jechali przez las, potem w dół po zboczu wzgórza, minęli kościół, a wtedy bandyta o okrutnej twarzy… Nie, to bez sensu. Wspomnienia stanowiły bezładną mieszaninę rzeczywistych i wymyślonych obrazów, zniekształconych, niezrozumiałych, przerażających. Nawet wygląd miejsca przeskoku zatarł się w jej pamięci. Wiedziała na pewno tylko tyle, że rósł tam potężny dąb i wierzby, oraz że usiadła, opierając się plecami o koło wozu, ponieważ zakręciło jej się w głowie, a wtedy rzezimieszek… Oczywiście! On także stanowił jedynie wytwór jej wyobraźni. Tak samo jak biały koń, bicie dzwonów, a może i wiejski kościół.

Musi zapytać Gawyna, jak daleko jest stąd do miejsca, gdzie ją znalazł, ale z pewnością nie uczyni tego w obecności lady Imeyne, która uważa ją za „cułożnicę”. Musi jak najprędzej wyzdrowieć albo przynajmniej odzyskać siły na tyle, by wstać z łóżka, zejść po schodach na dół, do głównej izby, potem zaś wyjść na zewnątrz, dotrzeć do stajni, odszukać Gawyna i porozmawiać z nim na osobności.

Już teraz czuła się nieco lepiej, choć wciąż jeszcze była za słaba, żeby samodzielnie dotrzeć do nocnika. Co prawda ustąpiły zawroty głowy i gorączka, pozostały natomiast kłopoty z oddychaniem. Jej opiekunki chyba też dostrzegły objawy świadczące o ustępowaniu choroby, ponieważ zostawiły ją samą na prawie całe przedpołudnie, Eliwys zaś ograniczyła zabiegi pielęgnacyjne do posmarowania rany cuchnącą, boleśnie piekącą maścią.

Kivrin starała się nie zastanawiać nad tym, co powiedziała Agnes, nie próbować dociec, dlaczego nie zadziałały szczepionki ani jak daleko jest do miejsca przeskoku, usiłowała natomiast skoncentrować się na tym, co mogło jej pomóc w szybszym powrocie do zdrowia. Przez większą część popołudnia ćwiczyła siadanie w łóżku oraz przekładanie nóg przez jego krawędź. Kiedy zjawiła się Maisry, by pomóc jej dotrzeć do nocnika, Kivrin wróciła do łóżka prawie bez pomocy służącej.

W nocy wyraźnie się ochłodziło. Rankiem następnego dnia Agnes zjawiła się w czerwonej wełnianej opończy z kapturem oraz futrzanych rękawicach z jednym palcem.

— Chcesz zobaczyć moją srebrną sprzączkę? Dostałam ją od sir Bloeta. Pokażę ci jutro. Dziś nie mogę, bo idziemy do lasu po polano.

— Polano?

Kivrin znowu ogarnął niepokój. Grube polano, które zgodnie ze starym obyczajem uroczyście palono w kominku w Wigilię Bożego Narodzenia, zazwyczaj przynoszono z lasu dopiero dwudziestego czwartego grudnia, dziś zaś powinien być siedemnasty. Czyżby niewłaściwie zrozumiała słowa lady Imeyne?

— Tak — potwierdziła Agnes. — Właściwie powinniśmy zaczekać do Wigilii, ale zanosi się na burzę śnieżną i babka powiedziała, żebyśmy przywieźli je teraz, kiedy jeszcze nie pada.

Burza śnieżna! W jaki sposób uda jej się odszukać miejsce przeskoku, jeśli wszystko przykryje półmetrowa warstwa białego puchu? Nie dość, że wóz i kufry znikną pod śniegiem, to las w zimowej szacie będzie wyglądał zupełnie inaczej niż parę dni temu.

— Czy wszyscy idą do lasu?

— Nie. Matka poszła z ojcem Roche, żeby zająć się chorym chłopem.

— A babka? Idzie z wami?

— Tak — odparła dziewczynka. — Mam jechać na kucyku.

— Rosemunda także?

— Tak.

— I rządca?

— Tak, tak! — Agnes ze zniecierpliwieniem skinęła główką. — Cała wieś idzie do lasu!

— A Gawyn?

— Nie — powiedziała takim tonem, jakby to było zupełnie oczywiste. — Muszę pójść do stajni i pożegnać się z Blackiem! — oświadczyła niespodziewanie, po czym wybiegła z izby.

A więc lady Imeyne wraz z rządcą szli do lasu po świąteczne polano, Eliwys opiekowała się chorym wieśniakiem, Gawyn zaś — z jakiegoś powodu całkowicie jasnego dla Agnes, natomiast zupełnie niezrozumiałego dla Kivrin — miał pozostać w domu. Może zamierzał towarzyszyć Eliwys? Jeśli jednak tego nie zrobi, tylko zostanie w domu, by strzec go pod nieobecność gospodarzy, wreszcie będzie miała okazję porozmawiać z nim na osobności.

Maisry także wybierała się w drogę, bo kiedy przyniosła śniadanie, miała na sobie burą pelerynę, stopy obwiązała zaś szmatami. Pomogła Kivrin wstać z łóżka, wyniosła nocnik, po czym wróciła z żelaznym koszem napełnionym rozżarzonymi węglami. Poruszała się przy tym z nadzwyczajną szybkością, prezentując energię oraz inicjatywę, o jakie Kivrin nigdy by jej nie podejrzewała.

Na wszelki wypadek odczekała jakąś godzinę po wyjściu służącej, a następnie podniosła się z łóżka, podeszła do okna i ostrożnie odchyliła nawoskowane płótno. Natychmiast owiało ją mroźne powietrze, znacznie zimniejsze od tego, jakim oddychała w pokoju, ale zobaczyła niewiele: tylko nagie gałęzie oraz ciemnoszare niebo. Żeby ujrzeć cokolwiek więcej, musiała wspiąć się na kamienne siedzisko.