Выбрать главу

Szczur nadal wpatrywał się w nią uważnie.

— Naprawdę chciałabym ci pomóc, ale nie mogę. Czarna Śmierć i tak zabrała miliony ludzi. Gdybym cię wypuściła, twoi potomkowie uczyniliby ją jeszcze bardziej okropną.

Szczur poruszył gwałtownie wąsami, opadł na cztery łapy i począł biegać po klatce, co chwila rzucając się na pręty, jakby miał nadzieję w ten sposób wydostać się z więzienia.

— Wypuściłabym cię, gdybym mogła — zapewniła go ponownie Kivrin.

Ogień prawie wygasł. Pogrzebała w nim nożem, ale niemal całe drewno zamieniło się już w popiół. Drzwi, które zostawiła otwarte w nadziei, że chłopiec jednak wróci, być może prowadząc ze sobą kogoś dorosłego, zatrzasnęły się z hukiem, pchnięte gwałtowniejszym podmuchem wiatru. We wnętrzu szopy zapadła ciemność.

Nawet nie będą wiedzieli, gdzie mnie szukać, przemknęła jej przez głowę niepokojąca myśl. Jednocześnie doskonale zdawała sobie sprawę, że na razie wszyscy są przekonani, iż „lady Katherine” śpi w swoim pokoju na piętrze. Przypuszczalnie nikt tam nie zajrzy aż do chwili, kiedy lady Imeyne zjawi się z kolacją, co nastąpi dopiero po nieszporze, a wtedy będzie już zupełnie ciemno.

W szopie zapanowała całkowita cisza. Wiatr chyba ucichł, szczur zaś zaprzestał bezsensownej gonitwy po klatce. W dogasającym ognisku strzeliła głośno gałązka i kilka iskier poszybowało na klepisko.

Nikt nie wie, gdzie jestem, pomyślała Kivrin, przyciskając rękę do piersi, jakby została ugodzona nożem. Zupełnie nikt. Nawet pan Dunworthy.

Kiedy to wcale nie musi być prawda, odezwał się inny, bardziej energiczny, optymistyczny głos. Przecież mogła przyjść lady Eliwys, żeby zmienić opatrunek, albo Maisry, która znowu naraziła się czymś lady Imeyne, albo chłopiec pobiegł jednak na pole po ludzi, którzy zjawią się lada chwila. A nawet jeśli aż do nieszporu nikt nie zorientuje się, że znikła ze swego pokoju, to przecież mają lampy i pochodnie. Do szopy może też zajrzeć ktoś po zapasy lub narzędzia, a kiedy ją zobaczy, z pewnością natychmiast pobiegnie po pomoc do dworu. Nie obawiaj się, powtarzała sobie w duchu. Cokolwiek się stanie, nigdy nie jesteś zupełnie sama.

Ta myśl znacznie poprawiła jej nastrój, choć w głębi duszy dziewczyna zdawała sobie jednak doskonale sprawę, że jest sama, tak sama, jak jeszcze nigdy w życiu. Nie pomagała żadna argumentacja, żadne nadzieje, że Gilchrist albo Montoya zorientowali się, iż coś jest nie w porządku, albo że pan Dunworthy kazał Badriemu sprawdzić od początku wszystkie obliczenia, w wyniku czego wyszedł na jaw niewielki, ale istotny błąd, więc nie zamknęli sieci, tylko czekają z zapartym tchem, aż ona, Kivrin, zjawi się ponownie w miejscu przeskoku. To wszystko mrzonki. Badri, pan Gilchrist, panna Montoya i pan Dunworthy nie wiedzą, gdzie jej szukać, tak samo jak nie wiedzą tego Agnes i lady Eliwys. Wszyscy są pewni, że dotarła bezpiecznie do Skendgate, bez problemu zlokalizowała miejsce przeskoku oraz że jej rejestrator jest już w połowie zapełniony obserwacjami dotyczącymi codziennego życia w wiekach średnich. Dopiero za dwa tygodnie, kiedy ponownie otworzą sieć, zorientują się, że coś jest nie w porządku.

— A wtedy będzie już zupełnie ciemno — powiedziała na głos.

Siedziała bez ruchu, wpatrzona w dogasający ogień. W pobliżu nie było żadnych patyków, które mogłaby dołożyć do ogniska. Może chłopiec miał nazbierać chrustu? Nagle uświadomiła sobie, że przecież zimą, kiedy tak trudno o opał, nikt przy zdrowych zmysłach nie rozpalałby ognia w nie zamieszkanej szopie. A więc to nie żadna szopa, tylko dom! Mój Boże! Chłopiec uciekł, przerażony, w związku z czym rodzina będzie pozbawiona opału na dzisiejszy wieczór.

Siedziała zupełnie sama w szopie, która okazała się czyimś domem… Nie, wcale nie sama: towarzyszył jej szczur, którego potomstwo miało już niedługo wymordować pół Europy. Podniosła się gwałtownie, ponownie uderzając głową w jedną z „belek”, otworzyła ażurowe drzwi i wyszła na zewnątrz.

Na polach wciąż nie było widać żywego ducha. Wiatr istotnie ucichł, dzięki czemu nic nie zagłuszało dzwonu uderzającego niestrudzenie gdzieś na południowy zachód stąd. Z ciemnoszarego nieba opadło kilka białych płatków, ale zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej zasłona z padającego śniegu była już znacznie gęstsza. Kivrin ruszyła w kierunku kościoła.

Odezwał się kolejny dzwon; jego dźwięk dobiegał ze znacznie mniejszej odległości i bardziej z południa, był także wyższy i jakby metaliczny, co oznaczało, że dzwon ma mniejsze rozmiary. Każde jego uderzenie rozlegało się nieco później niż uderzenie większego dzwonu, toteż brzmiał jak echo.

— Kivrin! Lady Kivrin! — wykrzyknęła Agnes. — Gdzie byłaś? — Podbiegła do niej z okrągłą twarzą zaczerwienioną z zimna lub wysiłku albo z podniecenia. — Wszędzie cię szukaliśmy! Gdzie się podziewałaś? — Nie czekając na odpowiedź zawróciła i popędziła w kierunku, z którego przed chwilą przybiegła. — Znalazłam ją! Znalazłam! — wołała co sił w płucach.

— Wcale nie — odparła Rosemunda. — Wszyscy ją zobaczyliśmy.

Wysforowała się przed lady Imeyne i Maisry. Służąca szła powoli, z pochyloną głową i burą opończą narzuconą na ramiona. Przypuszczalnie albo już dostała upomnienie, za niedopilnowanie Kivrin, albo spodziewała się go lada chwila. A może po prostu była zmęczona i zziębnięta? Lady Imeyne natomiast aż kipiała wściekłością.

— Nieprawda! — zaprotestowała Agnes, wracając do Kivrin. — Ty wcale nie byłaś pewna, czy to ona! Ja od razu powiedziałam, że to lady Kivrin, więc to ja ją znalazłam!

Rosemunda zignorowała młodszą siostrę.

— Co się stało? — zapytała z niepokojem, ujmując Kivrin pod ramię. — Dlaczego wstaliście z łóżka? Gawyn przyszedł na górę, żeby z wami porozmawiać, i zobaczył, że was nie ma.

Gawyn, pomyślała Kivrin. Gawyn, który wie, gdzie jest miejsce przeskoku, przyszedł do mojego pokoju, a ja w tym czasie siedziałam w jakiejś ciemnej szopie, która wcale nie jest szopą, tylko domem.

— Chciał wam powiedzieć, że nie znalazł żadnego śladu ludzi, którzy na was napadli, i że…

Nie dokończyła, ponieważ do rozmowy włączyła się lady Imeyne.

— Dokąd szliście? — zapytała takim tonem, że zabrzmiało to niemal jak oskarżenie.

— Zgubiłam drogę — odparła Kivrin, zastanawiając się jednocześnie, jak wyjaśnić, dlaczego w ogóle wyszła z domu. — Nie mogłam trafić z powrotem do dworu.

— Mieliście się z kimś spotkać? — kontynuowała przesłuchanie lady Imeyne. Tym razem z całą pewnością było to oskarżenie.

— Z kim miałaby się spotykać? — nie wytrzymała Rosemunda. — Przecież nikogo nie zna i nie pamięta, co się z nią działo przedtem.

— Szukałam miejsca, w którym mnie znaleźliście — odparła Kivrin, starając się stać o własnych siłach. — Pomyślałam sobie, że widok moich rzeczy…

— …pomoże wam odzyskać pamięć — dokończyła za nią Rosemunda. — Ale…

— Niepotrzebnie narażaliście zdrowie — poinformowała ją oschle lady Imeyne. — Gawyn zabrał je ze sobą.

— Wszystkie?

— Tak — odparła Rosemunda. — Kufry, skrzynie, a nawet to co zostało z waszego wozu.