Выбрать главу

Mniejszy dzwon umilkł, większy natomiast wciąż uderzał powoli i dostojnie. Bez wątpienia chodziło o pogrzeb. Ponure bicie dzwonu zdawało się obwieszczać kres wszelkiej nadziei. Gawyn przywiózł wszystkie rzeczy do dworu. W lesie nie zostało nic, co umożliwiłoby jej odnalezienie miejsca przeskoku.

— Nie powinnyśmy trzymać lady Katherine na tym zimnie — odezwała się Rosemunda. W tej chwili bardzo przypominała matkę. — Przecież jest chora. Musimy zabrać ją do domu, zanim dostanie dreszczy.

Już po dreszczach, pomyślała Kivrin. Żadne zaziębienie nie zdoła wywołać takich dreszczy jak te, które nią przed chwilą wstrząsnęły. Kufry, skrzynie, rozbity wóz — wszystko było tu, nie w lesie, gdzie służyłoby jako drogowskaz.

— To twoja wina, Maisry! — syknęła lady Imeyne i pchnęła służącą w kierunku Kivrin. — Nie powinnaś zostawiać jej samej!

Kivrin odruchowo cofnęła się o krok, by uniknąć zetknięcia z brudną służącą.

— Dacie radę iść? — zapytała Rosemunda, uginając się pod ciężarem dziewczyny. — Może przyprowadzić klacz?

— Nie trzeba. — Nie chciała dopuścić do tego, by przywieziono ją jak schwytanego więźnia. — Nie trzeba — powtórzyła. — Pójdę sama.

Musiała oprzeć się nie tylko na ramieniu Rosemundy, ale także przyjąć wyciągniętą pomocnie rękę Maisry. Wędrówka odbywała się bardzo powoli, lecz Kivrin jakoś dała sobie radę. Niewielka procesja minęła nędzne chaty, dom rządcy, chlew z ciekawskimi świniami wtykającymi ryje w szpary między deskami, by wreszcie dotrzeć na dziedziniec. Przed stodołą leżał spory jesion, wskazując poskręcanymi korzeniami w niebo, z którego coraz gęściej sypały płatki śniegu.

— Nie zdziwiłabym się, gdyby teraz umarła — mruknęła lady Imeyne, dając znak Maisry, by ta prędzej otworzyła ciężkie drewniane drzwi. — Poszła po własną śmierć.

Rozpadało się na dobre. Maisry wreszcie otworzyła drzwi. Była przy nich prymitywna klamka bardzo podobna do tej przy drzwiczkach klatki. Powinnam go wypuścić, pomyślała Kivrin. Pal diabli zarazę. Powinnam wypuścić biedaka.

Lady Imeyne ponownie skinęła na służącą, a ta wróciła do Kivrin i ujęła ją za łokieć.

— Nie trzeba.

Kivrin odepchnęła służącą, strząsnęła z ramienia rękę Rosemundy, wyprostowała się, po czym o własnych siłach przekroczyła wysoki próg, niknąc w ciemności wypełniającej wnętrze domu.

ZAPIS Z KSIĘGI SADU OSTATECZNEGO
(005982–013198)

18 grudnia 1320 (według starej rachuby czasu). Zdaje się, że mam zapalenie płuc. Próbowałam odszukać miejsce przeskoku, ale nie udało mi się tam dotrzeć, za to poważnie się rozchorowałam. Przy każdym oddechu coś kłuje mnie pod żebrami, a kiedy kaszlę — czyli prawie bez przerwy — czuję się tak, jakbym miała zaraz rozpaść się na kawałki. Niedawno spróbowałam usiąść; bez rezultatu. Spociłam się jak mysz i chyba znowu mam wysoką temperaturę. Doktor Ahrens mówiła mi, że między innymi właśnie po tym poznaje się zapalenie płuc.

Lady Eliwys jeszcze nie wróciła. Lady Imeyne natarła mi klatkę piersiową jakąś cuchnącą maścią, po czym kazała posłać po żonę rządcy. Przypuszczałam, że chce udzielić jej reprymendy za podmieszkiwanie we dworze podczas ich nieobecności, ale kiedy tamta zjawiła się z sześciomiesięcznym niemowlęciem w objęciach, Imeyne powiedziała tylko: „Gorączka z rany przeszła do płuc”. Żona rządcy spojrzała na moją skroń i wyszła. Kiedy wróciła, była już bez dziecka, za to z miską czegoś w rodzaju cierpkiej herbaty. Przypuszczalnie był to napar z wierzbowej kory albo czegoś w tym rodzaju, bo temperatura wyraźnie spadła, a i kłucie w klatce piersiowej nie dokucza mi tak jak do tej pory.

Żona rządcy jest niedużą kobietą o ostrych rysach twarzy i popielatych włosach. Chyba lady Imeyne miała rację podejrzewając, że to właśnie ona nakłania rządcę „do grzechu”. Zjawiła się w obszytej futrem sukni o tak długich rękawach, że prawie ciągnęły się za nią po podłodze, oraz z dzieckiem zawiniętym w koc z zaskakująco miękkiej wełny. Mówi z dziwnym akcentem; dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że usiłuje naśladować sposób mówienia lady Imeyne.

„Kiełkująca klasa średnia” — takiego określenia używał pan Latimer. Stopniowo zyskiwali na znaczeniu, czekając na swoją szansę, która miała się pojawić za trzydzieści lat, gdy Czarna Śmierć zabrała ponad jedną trzecią osób stanu szlacheckiego.

— Czy to tę panią znaleźliście w lesie? — zapytała tonem, w którym nie sposób było doszukać się nadmiernego szacunku, po czym uśmiechnęła się do lady Imeyne i nie proszona podeszła do łóżka.

— Tak — odparła lady Imeyne. Nie wiem, jak udało jej się to zrobić, ale w jednym krótkim słowie zdołała dać wyraz zniecierpliwieniu, odrazie oraz pogardzie.

Na tamtej nie wywarło to najmniejszego wrażenia. Przyjrzała mi się uważnie, po czym cofnęła o krok; pierwsza osoba, której zaświtało podejrzenie, że moja choroba może być zaraźliwa.

— Czy ma (jakąś) gorączkę?

Translator nie przetłumaczył najważniejszego słowa, ja zaś nie usłyszałam go zbyt wyraźnie. Florencką?

— Została uderzona w głowę, a gorączka z rany przeniosła się na płuca — odparła wyniośle lady Imeyne.

Żona rządcy skinęła głową.

— Ojciec Roche opowiedział nam, jak razem z Gawynem znaleźli ją w lesie.

Lady Imeyne natychmiast zesztywniała na rzuconą tak sobie, od niechcenia, wzmiankę o Gawynie. Tym razem kobiecina jednak wyczuła, że coś jest nie w porządku, ponieważ wycofała się pośpiesznie, by przyrządzić napar z kory, a wychodząc z izby złożyła nawet coś w rodzaju ukłonu.

Imeyne wkrótce także wyszła, przy łóżku usiadła natomiast Rosemunda; zdaje się, że postanowiły pilnować mnie na zmianę, uniemożliwiając mi w ten sposób przedsiębranie samodzielnych wycieczek. Zapytałam ją, czy to prawda, iż ojciec Roche był z Gawynem, kiedy ten znalazł mnie w lesie.

— Nie — odparła, kręcąc głową. — Gawyn spotkał ojca Roche’a na drodze i zostawił was pod jego opieką, sam zaś wyruszył w pościg za złoczyńcami, ale żadnego nie schwytał, więc szybko wrócił, a potem we dwóch przywieźli was tutaj, do dworu. Nie martwcie się: Gawyn przywiózł też wasze rzeczy.

Co prawda nie pamiętam, żeby ojciec Roche towarzyszył nam w drodze z lasu, ale jeśli tak jednak było, i jeśli Gawyn spotkał go niedaleko od miejsca przeskoku, to może on także potrafiłby mnie tam zaprowadzić?

(przerwa)

Myślałam o tym, co powiedziała lady Imeyne: „Gorączka z rany przeniosła się na płuca”. Chyba nie zdają sobie sprawy, że jestem poważnie chora. Obie dziewczynki kręcą się tu prawie bez przerwy i nikt nie zachowuje żadnych środków ostrożności, z wyjątkiem żony rządcy, ale po „diagnozie” lady Imeyne nawet ona wyzbyła się wszelkich obaw.

Jestem jednak pewna, iż początkowo liczyła się z możliwością zarażenia. Zapytałam Rosemundę, dlaczego nie poszła z matką do chorego wieśniaka, ona zaś odparła takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem:

— Matka zabroniła mi tam iść, bo też mogłabym zachorować. Mnie traktują zupełnie inaczej, ponieważ nie mam żadnych alarmujących objawów w rodzaju wysypki, wysoką temperaturę i majaczenia wiążą zaś z niewielką raną na głowie. Nie powinnam się dziwić; w tych czasach często dochodziło do infekcji, w tym także do zakażenia krwi, ale te kłopoty dotyczyły wyłącznie rannej osoby. Nie istniał żaden powód, by zachowywać jakieś szczególne środki ostrożności lub zakazywać dostępu dzieciom.