Выбрать главу

— To wnuk doktor Ahrens — wyjaśnił Dunworthy, po czym dodał szybko, widząc, że Finch już otwiera usta: — Będzie mieszkał u mnie.

— To dobrze, bo naprawdę nie miałbym gdzie go umieścić.

— Obaj nie zmrużyliśmy jeszcze oka, więc…

— Przygotowałem zestawienie naszych zapasów. — Wręczył Dunworthy’emu lekko wilgotną, niebieską kartkę. — Jak pan widzi…

— Panie Finch, doceniam pańskie zaangażowanie i poświęcenie, ale ta sprawa z pewnością może poczekać przynajmniej do…

— A tutaj ma pan listę osób, które do pana telefonowały. Ptaszek oznacza, że powinien pan oddzwonić najprędzej jak będzie można. To z kolei jest lista umówionych spotkań. Pastor prosił, żeby przyszedł pan do Najświętszej Marii Panny kwadrans po szóstej wieczorem, na próbę nabożeństwa ekumenicznego.

— Oczywiście, zadzwonię wszędzie, gdzie trzeba, ale najpierw…

— Telefonowała też doktor Ahrens, nawet dwa razy. Pytała, czy dowiedział się pan czegoś w sprawie Amerykanek.

Dunworthy skapitulował. Opór nie miał najmniejszego sensu.

— Proszę umieścić nowo przybyłych w skrzydłach Warrena i Baseviego, po trzy osoby w pokoju. Zapasowe łóżka są w piwnicy.

Finch otworzył usta, by zaprotestować, ale Dunworthy nie pozwolił mu dojść do głosu.

— Wiem, że tam było niedawno malowane, ale nic na to nie poradzę. Po prostu będą musieli przywyknąć do zapachu farby. — Wręczył Colinowi torbę i parasolkę Mary. — Stołówka mieści się w tym budynku z zapalonymi światłami — poinformował chłopca. — Pójdź tam, powiedz, żeby dali ci śniadanie, a potem poproś kogoś, żeby zaprowadził cię do mojego mieszkania.

Odwrócił się w stronę Williama, którego ręce wykonywały tajemnicze ruchy pod peleryną pielęgniarki.

— A pan, panie Gaddson, wsadzi koleżankę do taksówki, po czym dotrze do wszystkich studentów, którzy nie wyjechali na ferie do domów i zapyta ich, czy w ciągu minionego tygodnia byli w Stanach lub kontaktowali się z kimś, kto właśnie stamtąd wrócił. Proszę przygotować listę tych osób. Pan chyba nie był za Oceanem, prawda?

— Nie, proszę pana — odparł William, wyjmując ręce spod peleryny. — Siedzę tu od początku ferii i czytam Petrarkę.

— Aha — mruknął Dunworthy. — Petrarkę… Proszę także wypytać kolegów i personel, czy ktoś wie, co od poniedziałku aż do wczorajszego wieczoru robił Badri Chaudhuri. Muszę wiedzieć gdzie był, z kim się widywał, i tak dalej. Potrzebuję takich informacji także o Kivrin Engle. Proszę natychmiast wziąć się ostro do pracy, a jeśli dobrze się pan spisze i jeżeli powstrzyma się pan w przyszłości od okazywania w miejscach publicznych nadmiernego zainteresowania młodymi damami, dopilnuję, aby pańska matka została ulokowana w pokoju położonym tak daleko od pańskiego, jak tylko to będzie możliwe.

— Dziękuję panu — odparł William. — Wyświadczyłby mi pan ogromną przysługę.

— Panie Finch, czy zechciałby mi pan powiedzieć, gdzie mogę znaleźć pannę Taylor?

Finch natychmiast wręczył mu kartki z obsadą pokoi, ale nazwisko panny Taylor nie figurowało na żadnej z nich. Przypuszczalnie wciąż jeszcze przebywała w świetlicy wraz ze swoimi dzwonniczkami oraz pozostałymi osobami, którym nie przydzielono kwater.

Kiedy tylko tam weszli, potężnie zbudowana kobieta w obszernym futrze chwyciła Dunworthy’ego za ramię.

— Czy pan tu wszystkim kieruje? — zapytała.

Z pewnością nie, pomyślał Dunworthy.

— Tak — powiedział nieco drżącym głosem.

— No to może zaprowadzi nas pan gdzieś, gdzie będziemy mogły się położyć. Nie spałyśmy całą noc.

— Ja także, proszę pani — odparł, modląc się w duchu, żeby to nie była panna Taylor. Co prawda na ekranie telefonu wydawała się znacznie drobniejsza, ale mogło to wynikać z ustawienia kamery, nie ulegało zaś wątpliwości, iż osoba zaciskająca wciąż palce na jego ramieniu pochodzi z tamtej strony Wielkiej Wody. — Czy może mam przyjemność z panną Taylor? — zapytał niepewnie.

— Ja jestem panna Taylor — odezwała się jedna z kobiet siedzących w fotelach i podniosła się z miejsca. W rzeczywistości była jeszcze szczuplejsza niż na ekranie telefonu, a co ważniejsze, z pewnością mniej rozgniewana. — To ja rozmawiałam z panem jakiś czas temu — dodała takim tonem, jakby chodziło o przyjemną pogawędkę dotyczącą różnych technik poruszania ręcznymi dzwonkami. — A to panna Piantini, nasz tenor — poinformowała go, wskazując ruchem głowy kobietę w futrze.

Panna Piantini wyglądała na osobę, która bez większego trudu zdołałaby unieść Wielkiego Toma. Wystarczyło rzucić na nią okiem, by stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, iż od dłuższego czasu nie zetknęła się z żadną infekcją wirusową.

— Panno Taylor, czy mógłbym porozmawiać z panią na osobności? — Wyszli na korytarz. — Udało wam się odwołać koncert w Ely?

— Tak. W Norwich także. Wszyscy okazali nam wiele zrozumienia. — Pochyliła się w jego stronę i zapytała konfidencjonalnym szeptem: — A więc to jednak cholera?

Dunworthy zamrugał raptownie.

— Słucham?

— Jakaś kobieta na stacji metra powiedziała, że to cholera, którą ktoś przywlókł z Indii, i że ludzie padają jak muchy.

Nie ulegało wątpliwości, iż zmianę nastroju panny Taylor należało zawdzięczać nie jej wrodzonej wrażliwości ani przemyśleniom, lecz najzwyklejszemu strachowi. Gdyby powiedział jej teraz, że nie ma mowy o żadnej cholerze i że do tej pory zanotowano zaledwie cztery przypadki, z pewnością zażądałaby, aby jej zespół został natychmiast przewieziony do Ely.

— Choroba przypuszczalnie jest wywoływana przez myksowirusa — powiedział ostrożnie. — Kiedy dokładnie przyjechałyście do Anglii?

Uniosła brwi.

— Czyżby uważał pan, że to my sprowadziłyśmy epidemię? Przecież nie byłyśmy w Indiach!

— Należy liczyć się z możliwością, iż mamy do czynienia z tym samym wirusem, co w Południowej Karolinie. Czy któreś z członkiń zespołu pochodzą z tego stanu?

— Nie. Wszystkie jesteśmy z Kolorado, z wyjątkiem panny Piantini, która mieszka w Wyoming. I żadna z nas nie była ostatnio chora!

— Od jak dawna przebywacie w Anglii?

— Od trzech tygodni. Dawałyśmy koncerty w wielu kościołach, czasem samodzielnie, czasem z udziałem miejscowych dzwonników. Odegrałyśmy nawet najnowszą wersję Mszy Chicagowskiej na dzwonki ręczne, co stanowi…

— A do Oxfordu dotarłyście dopiero wczoraj rano?

— Zgadza się.

— Może ktoś przyjechał wcześniej, żeby odwiedzić przyjaciół albo zwiedzić zabytki?

— Z pewnością nie! — odparła stanowczo. — Nie jesteśmy na wakacjach, panie Dunworthy.

— I powiada pani, że nikt nie uskarżał się na żadne dolegliwości?

Kobieta pokręciła głową.

— Nie możemy sobie pozwolić na niedyspozycję. Jest nas tylko sześć.

— Cóż, wobec tego dziękuję pani za pomoc.

Zadzwonił do Mary, nigdzie jej nie znalazł, więc zostawił wiadomość, po czym zajął się osobami, które Finch zaznaczył na swojej liście, ale nie udało mu się uzyskać żadnego połączenia. Postanowił chwilę zaczekać, i właśnie wtedy zadzwoniła Mary.

— Dlaczego jeszcze nie jesteś w łóżku? Wyglądasz jak śmierć na chorągwi.

— Przesłuchiwałem dzwonniczki — wyjaśnił. — Są w Anglii od trzech tygodni. Żadna nie była w Oxfordzie przed wczorajszym popołudniem i żadna nie jest chora. Chcesz, żebym wrócił i spróbował wydobyć coś od Badriego?

— Obawiam się, że niewiele byś wskórał. Majaczy.