Выбрать главу

— Właśnie usiłuję dodzwonić się do Jesus College. Może tam wiedzą, gdzie bywał i z kim się spotykał?

— Zapytaj też jego gospodynię. I koniecznie spróbuj się przespać! Wolałabym nie mieć cię tutaj jako pacjenta. — Umilkła na chwilę, po czym dodała: — Mamy sześć kolejnych przypadków.

— Jest ktoś z Południowej Karoliny?

— Nie, ale każda z tych osób mogła mieć kontakt z Badrim, więc w dalszym ciągu pozostaje dla nas pacjentem zerowym. Co z Colinem?

— Właśnie pałaszuje śniadanie. Nic mu nie jest.

Dunworthy położył się dopiero o wpół do drugiej po południu. Dotarcie do wszystkich osób z listy Fincha zajęło mu ponad dwie godziny, kolejnych czterech potrzebował zaś na ustalenie adresu Badriego. Oczywiście gospodyni nie było w domu. Kiedy tylko odłożył słuchawkę, zjawił się Finch i zaczął go zapoznawać z rezultatami inwentaryzacji zapasów. Dunworthy uwolnił się od niego dopiero wtedy, kiedy obiecał, że przy pierwszej okazji zadzwoni do sztabu kryzysowego w Ministerstwie Zdrowia i zażąda dodatkowych dostaw papieru toaletowego, poczym uciekł do siebie.

Colin spał na fotelu przy oknie, przykryty nie sięgającą mu nawet stóp marynarką gospodarza. Dunworthy otulił go kocem, po czym usiadł na kanapie i zajął się ściąganiem butów.

Był tak zmęczony, że z trudem sobie poradził, choć zdawał sobie sprawę, iż będzie później żałował, jeśli zaśnie w obuwiu i ubraniu. Na takie wybryki mogli sobie pozwalać tylko młodzi ludzie, którzy nie wiedzą, co to artretyzm. Colin z pewnością obudzi się odświeżony i rześki niczym młody bóg, Kivrin otuli się płaszczem i zdrzemnie z głową opartą na pieńku, on jednak, przespawszy się bez poduszki pod głową i w ciasnym gorsecie ubrania, byłby zupełnie do niczego. A jeżeli jeszcze trochę posiedzę z butami w ręku, nawet nie zdążę się zdrzemnąć, pomyślał.

Dźwignął się z kanapy, wyłączył światło, przeszedł do sypialni, zamienił ubranie na piżamę i ściągnął narzutę z łóżka. Biała, czysta pościel wyglądała niesamowicie kusząco.

Chyba zasnę, zanim zdążę się położyć, pomyślał, zdejmując okulary, po czym wsunął się pod kołdrę. A na pewno, zanim wyłączę lampkę, dodał w duchu, sięgając do wyłącznika.

Przez okno, częściowo zasłonięte plątaniną pędów winorośli, sączyło się nieco szarego światła. Krople deszczu uderzały z szelestem w zmarznięte liście. Powinienem zaciągnąć zasłonę, przemknęło mu przez głowę, ale był zanadto zmęczony, by specjalnie w tym celu wstać z łóżka.

Dobrze, że Kivrin nie musi moknąć w deszczu. Bądź co bądź, trafiła w okres zwany Małą Epoką Lodową. Jeżeli cokolwiek tam pada, to prawie na pewno śnieg, nie deszcz. Ludzie sypiali wówczas stłoczeni ciasno przy palenisku, aż wreszcie ktoś poszedł po rozum do głowy i wynalazł komin i piec, choć odkrycie to rozpowszechniło się we wsiach hrabstwa Oxfordshire dopiero około połowy piętnastego wieku. Ale Kivrin z pewnością nie będzie zawracać sobie głowy takimi szczegółami; zwinie się w kłębek jak Colin i prześpi kłopoty głębokim, odświeżającym snem młodości.

Może już nie pada? Deszcz przestał uderzać o szyby. Widocznie ustąpił miejsca mżawce albo może zbiera siły, by lada chwila wrócić jako ulewa. Tak ciemno, choć przecież wcale nie jest późno… Wyciągnął rękę spod kołdry i spojrzał na tarczę zegarka z fosforyzującymi wskazówkami. Dopiero druga. Tam, gdzie trafiła Kivrin, powinna być teraz szósta po południu. Kiedy tylko się obudzi, ponownie zadzwoni do Andrewsa i poprosi go o odczytanie współrzędnych, by ponad wszelką wątpliwość ustalić lokalizację czasową i przestrzenną dziewczyny.

Badri powiedział Gilchristowi, że poślizg był minimalny a koordynaty obliczone przez praktykanta prawidłowe, lecz należało to sprawdzić. Gilchrist nie zachował wszystkich środków ostrożności, a nawet zachowując je nie można było mieć całkowitej pewności, że wszystko pójdzie jak należy. Dzisiejszy dzień dowiódł tego ponad wszelką wątpliwość.

Badri nie opuścił żadnego szczepienia. Matka Colina odprowadziła syna na stację metra i dała mu pieniądze. Kiedy Dunworthy po raz pierwszy pojechał do Londynu, bał się, że nie uda mu się wrócić, mimo że podjęto wszelkie środki ostrożności. Była to bardzo prosta sprawa: zwykły kontrolny przeskok w celu sprawdzenia parametrów sieci, zaledwie trzydzieści lat wstecz. Dunworthy miał wyruszyć z Trafalgar Square, pojechać metrem z Charing Cross do Paddington, tam zaś wsiąść do pociągu odjeżdżającego o 10.48 do Oxfordu. Miał spory zapas czasu, osobiście doglądał testów, sprawdził rozkład jazdy metra i pociągów, upewnił się, że zabrał pieniądze z epoki. Kiedy jednak dotarł do Charing Cross, zastał stację zamkniętą na cztery spusty. Nieczynny był także kiosk z biletami.

Schował się głębiej pod kołdrę. Tak, podczas przeskoku może wydarzyć się mnóstwo rzeczy, które wcześniej nikomu nie przyszłyby do głowy. Matka Colina także nie wpadła na pomysł, że pociąg zostanie zatrzymany w Barton, tak samo jak nikt nie brał pod uwagę możliwości, że Badri nagle runie nieprzytomny na podłogę laboratorium.

Mary ma rację, przemknęło mu przez głowę. Jestem męskim odpowiednikiem pani Gaddson. Kivrin pokonała mnóstwo przeszkód, żeby dostać się do średniowiecza; skoro już tam się znalazła, z pewnością da sobie radę. Taki drobiazg jak ścisła kwarantanna nie przeszkodził Colinowi dotrzeć do Oxfordu, a on sam zdołał przecież jakoś wrócić z Londynu.

Najpierw łomotał pięściami w zamknięte drzwi, potem wbiegł po schodach na górę, by odczytać napis, podejrzewając, że w jakiś niewytłumaczalny sposób trafił nie tam, gdzie powinien. Wszystko się jednak zgadzało. Więc może czas? Może poślizg był większy niż zakładano i metro zamknięto już na noc? Jednak zegar wiszący nad wejściem wskazywał kwadrans po dziewiątej.

— Awaria — poinformował go jakiś obszarpaniec w brudnej czapce. — Zamknęli całą linię, dopóki nie znajdą uszkodzenia.

— Ale… Ja muszę pojechać właśnie tą linią!

Tamten jednak już odszedł, powłócząc nogami.

Dunworthy wpatrywał się w zamknięte wejście do stacji, nie mając pojęcia, co powinien zrobić. Miał za mało pieniędzy, by wziąć taksówkę, dworzec Paddington znajdował się zaś na drugim krańcu Londynu. Na pewno nie uda mu się tam dotrzeć przed 22.48.

— Co jest, fąfel? — zagadnął go młody mężczyzna w czarnej skórzanej kurtce, z zielonymi włosami uczesanymi w koguci grzebień. Dunworthy z trudem go zrozumiał. Punk, pomyślał.

Młodzieniec podchodził coraz bliżej.

— Paddington… — zaskrzeczał Dunworthy.

Punk sięgnął do kieszeni, ale zamiast sprężynowca wyjął oprawiony w plastik plan linii metra i przyjrzał mu się uważnie.

— Z Embankment masz District albo Circle, koleś — oznajmił po chwili. — Pogazuj prosto Craven Street, a potem daj dyla.

Dunworthy biegł całą drogę, pewien, że lada chwila dopadną go kompani zielonowłosego młodzieńca i pozbawią garści drobnych, które brzęczały mu w kieszeni. Kiedy wreszcie wpadł na Embankment Station, nie mógł sobie poradzić z automatem biletowym.

Z opresji wybawiła go jakaś kobieta z dwojgiem dzieci; pokazała mu, w jaki sposób należy wystukać kod stacji docelowej, wrzuciła monety, wyjaśniła gdzie skasować bilet. Na dworcu znalazł się kilkanaście minut przed odjazdem pociągu.

„Czy w średniowieczu naprawdę nie ma żadnych miłych ludzi?” — zapytała go Kivrin. Oczywiście, że byli. Młodzi ludzie z nożami sprężynowymi w jednej, a mapami metra w drugiej kieszeni, istnieją we wszystkich epokach, tak samo jak uprzejme matki z dwojgiem dzieci, panie Gaddson i Latimerowie.