— Zapewne tradycja nabożeństw ekumenicznych także przetrwała w nie zmienionej formie od średniowiecza? — zapytała z przekąsem.
— Z pewnością, przynajmniej jeśli chodzi o czystość intencji i przeładowanie pozbawionymi znaczenia rytuałami.
Przemknął wąskim przesmykiem między ścianą Balliol a murami kościoła, otworzył drzwi i poczuł na twarzy podmuch ciepłego powietrza. Jego okulary natychmiast zaszły parą, więc przystanął w narteksie i wytarł je skrajem szalika, lecz natychmiast zaparowały ponownie.
— Pastor już pana szuka — powiedział Colin.
Miał na sobie kurtkę i chyba nawet zadał sobie fatygę, by się uczesać. Wręczył Dunworthy’emu kartkę z porządkiem nabożeństwa. Miał ich cały plik, więc widocznie zatrudnił się przy ich rozdawaniu.
— Myślałem, że zostaniesz w domu.
— Z panią Gaddson? Co za pomysł! Doszedłem do wniosku, że z dwojga złego lepiej być na mszy, więc zaproponowałem pannie Taylor, że pomogę im przenosić dzwonki.
— A pastor natychmiast zagonił cię do pracy. — Dunworthy wciąż bezskutecznie próbował wytrzeć okulary. — Jak interesy? Chyba nie najlepiej?
— Żartuje pan? Przyszło tyle ludzi, że nie ma gdzie szpilki wetknąć.
Dunworthy zajrzał do kościoła. Istotnie, ławki były już pełne, i właśnie rozstawiano składane krzesełka.
— Jest pan już! — ucieszył się pastor, wyłaniając się zza kolumny z naręczem śpiewników. — Przepraszam za ten upał. Wszystko przez piec. Konserwator zabytków nie pozwolił nam zainstalować nowoczesnych grzejników, a do starego pieca nie sposób dostać prawie żadnych części. Wczoraj zepsuł się termostat, więc możemy albo grzać, albo nie. — Zerknął na złożoną w pół kartkę. — Zauważył pan może gdzieś pana Latimera? Powinien odczytać tekst błogosławieństwa. Niestety, z braku czasu nie będziemy mogli przeprowadzić próby.
— Nie widziałem, ale jakiś czas temu przypomniałem mu o nabożeństwie.
— Taak… W ubiegłym roku coś mu się pomyliło i przyszedł godzinę za wcześnie. — Wręczył Dunworthy’emu kartkę. — Oto pański tekst. Tym razem z Biblii króla Jakuba,[4] bo życzyli sobie tego przedstawiciele Kościoła Tysiąclecia. Dobre i to, że nie upierali się przy Piśmie Świętym dla Zwykłych Ludzi, jak rok temu. Król Jakub jest może trochę archaiczny, ale przynajmniej nie ma w nim niczego, co zalatywałoby kryminałem.
Otworzyły się zewnętrzne drzwi i do przedsionka weszła spora grupa ludzi. Otrząsnęli parasole i kapelusze, odebrali od Colina kartki z porządkiem nabożeństwa, po czym przeszli dalej.
— Od razu wiedziałem, że powinniśmy skorzystać z kościoła Jezusa Chrystusa — mruknął pastor.
— Co oni wszyscy tu robią? — zdumiał się Dunworthy. — Czy nie zdają sobie sprawy, że zagraża nam epidemia?
— Tak jest zawsze — odparł pastor. — Pamiętam początki Wielkiej Epidemii. Nigdy nie zbieraliśmy do puszek tyle datków, co wtedy. Później żadna siła nie zdoła ruszyć ich z domów, ale na razie chcą być razem, bo to dodaje otuchy.
— A w dodatku jest ekscytujące — wtrącił kapłan Kościoła Reformowanego, ubrany w czarny golf, spodnie z powypychanymi kolanami oraz czerwonozieloną kraciastą komżę. — Tak samo dzieje się podczas wojny. Ludzie przychodzą, żeby przeżyć dreszczyk emocji.
— A przy okazji podwoić tempo rozprzestrzeniania się choroby — mruknął Dunworthy. — Czy nikt im nie powiedział, że mogą się pozarażać?
— Ja zamierzam to uczynić — poinformował go pastor. — Pańska kolej przypada zaraz po występie dzwonniczek. Niestety, tekst został zmieniony, naturalnie za sprawą Kościoła Tysiąclecia. Ewangelia według św. Łukasza, rozdział 2, wersy 119. Ruszył między wiernych, rozdając śpiewniki.
— A gdzie pańska studentka, Kivrin Engle? — zapytał kapłan Kościoła Reformowanego. — Nie widziałem jej podczas naszej mszy.
— Jest w roku 1320, mam nadzieję, że w Skendgate, oby pod jakimś dachem.
— Wspaniale. Bardzo chciała się tam udać. Ma szczęście, że ominęło ją to całe zamieszanie.
— Właśnie. Przepraszam, ale chyba powinienem przynajmniej raz przeczytać po cichu swój fragment Ewangelii.
Wszedł do kościoła. Było tam jeszcze cieplej niż w przedsionku, w powietrzu zaś czuć było niezbyt przyjemny zapach mokrych ubrań i wilgotnego kamienia. W oknach, a także na ołtarzu, migotały laserowe świece. Członkinie zespołu dzwonników ustawiły przed ołtarzem dwa solidne stoły i teraz nakrywały je czerwonymi obrusami. Dunworthy skrył się za filarem i otworzył Biblię na Ewangelii św. Łukasza.
„W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie…”
Istotnie, Biblia króla Jakuba jest archaiczna, pomyślał. A tam, gdzie teraz przebywa Kivrin, nawet nie została jeszcze napisana.
Wrócił do Colina. Ludzi wciąż przybywało. Kapłan Kościoła Reformowanego i muzułmański imam poszli do Oriel College po dodatkowe krzesła, pastor natomiast bezskutecznie usiłował wyregulować termostat.
— Zająłem dla nas dwa miejsca w drugim rzędzie — powiedział Colin. — Wie pan, co pani Gaddson zrobiła przy podwieczorku? Wyrzuciła moją gumę do żucia. Powiedziała, że roi się na niej od zarazków. Dobrze, że moja mama nie jest taka. — Wyrównał plik kartek z porządkiem nabożeństwa; zostało mu ich już niewiele. — Przypuszczam, że poczta nie dostarczyła prezentów ze względu na kwarantannę. Widocznie pierwszeństwo mają leki, żywność, i takie tam, różne inne.
Znowu poprawił kartki, choć były już ułożone najporządniej jak można sobie wyobrazić.
— To całkiem możliwe. Kiedy zamierzasz rozpakować pozostałe upominki? Jutro rano, czy jeszcze dziś wieczorem?
— Chyba jutro rano — odparł chłopiec, starając się, by zabrzmiało to jak najbardziej obojętnie, po czym obdarzył promiennym uśmiechem i lekko wilgotną kartką jakąś starszą damę w żółtym płaszczu przeciwdeszczowym.
— Cieszę się, że mimo tej okropnej epidemii ktoś jeszcze zachował resztki świątecznego nastroju — zauważyła z goryczą.
Dunworthy przecisnął się między wiernymi i usiadł na zarezerwowanym dla siebie miejscu. Wysiłki pastora nie dały żadnych rezultatów; w kościele wciąż było gorąco jak w łaźni. Dunworthy zdjął szalik i płaszcz, i powiesił je na oparciu sąsiedniego krzesła.
Rok wcześniej w świątyni było przeraźliwie zimno.
— Pełen autentyzm — szepnęła Kivrin. — To samo dotyczy czytań. „A wtedy macherzy od polityki napuścili na ludzi agentów podatkowych” — zacytowała Pismo Święte dla Zwykłych Ludzi, po czym uśmiechnęła się pogodnie. — Proszę się nie przejmować; w średniowieczu chłopi, a nawet znaczna część szlachty, nie rozumieli ani słowa z tego, co się mówi w kościele.
Zjawił się Colin i usiadł na płaszczu Dunworthy’ego. Kapłan Kościoła Reformowanego podniósł się z miejsca, wcisnął między stoły z dzwonkami a ołtarz, po czym rozłożył ramiona i wzniósł ręce ku niebu.
— Módlmy się…
Wszyscy uklękli.
— O Panie, który zesłałeś na nas owoc swego gniewu, wstrzymaj Anioła Śmierci, nie opuszczaj karzącej dłoni, ocal tę ziemię i nas, którzy na niej żyjemy.
To tyle, jeśli chodzi o podtrzymanie ludzi na duchu, pomyślał Dunworthy.
— Tak jak wtedy, gdy zesłałeś zarazę na lud Izraela, i zmarło dwadzieścia tysięcy ludzi, tak my teraz błagamy Cię na kolanach, byś zechciał spojrzeć na nas łaskawym okiem i zachować nas od śmierci.
Rury centralnego ogrzewania wpadły w przeraźliwy rezonans, lecz natchniony kapłan nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Mówił jeszcze co najmniej pięć minut, przypominając liczne wypadki, kiedy Pan zniszczył „bezbożników i ludzi małego serca”, po czym wezwał wiernych, by wstali i odśpiewali hymn o dobroci Boga.
4
Biblia króla Jakuba — przekład angielski, dokonany 1604-11 przez grupę uczonych angielskich na zlecenie króla Jakuba I, wydany w 1611, stal się tekstem obowiązującym dla wszystkich sekt protestanckich. Jego wpływ na język i literaturę angielską był ogromny. (Cyt. za: Władysław Kopaliński, Słownik mitów i tradycji kultury, Warszawa: PIW, 1985, s. 98).