Выбрать главу

Jeśli nie liczyć grobowca i samotnej rzeźby, wnętrze świątyni jest zupełnie puste. Nie ma nawet ławek, ponieważ wierni stali podczas całej mszy, a zwyczaj ustawiania figur świętych i wmurowywania płyt nagrobnych rozpowszechnił się w Anglii dopiero na początku XVI wieku.

Rzeźbiona drewniana tęcza z dwunastego wieku oddziela nawę od pogrążonego w półmroku prezbiterium i ołtarza. Nad ołtarzem, po obu stronach krucyfiksu, umieszczono dwa wykonane niezbyt wprawną ręką malowidła przedstawiające Sąd Ostateczny; jedno wyobraża zbawionych wkraczających do królestwa niebieskiego, drugie zaś grzeszników wtrącanych w czeluście piekielne, ale doprawdy trudno się domyślić, kto jest kim, ponieważ i jedni, i drudzy mają upiorne, czerwonofioletowe twarze wykrzywione grymasem przerażenia.

Na przykrytym białym lnianym płótnem ołtarzu stoją dwa srebrne świeczniki, natomiast nieporadnie wyrzeźbiona figura, wbrew temu, co przypuszczałam, nie przedstawia Matki Boskiej, lecz św. Katarzynę z Aleksandrii. Jak niemal wszystkie przedrenesansowe rzeźby ma zbyt krótki tułów i za dużą głowę przykrytą dziwnym kanciastym czepcem, który z trudem zakrywa jej uszy. Jedną ręką tuli dziecko wielkości lalki, w drugiej trzyma koło. Na kamiennej posadzce przed figurą dostrzegłam krótką pożółkłą świecę oraz dwa oliwne kaganki.

— Lady Kivrin, ojciec Roche powiada, że jesteś świętą — powiedziała Agnes, kiedy wyszłyśmy z kościoła.

Nietrudno było domyślić się źródła tego nieporozumienia. Ciekawe, czy w taki sam sposób powstała opowieść o diable na karym rumaku?

— Co prawda noszę takie samo imię jak św. Katarzyna z Aleksandrii, podobnie jak ty nazywasz się tak samo jak św. Agnieszka, ale to jeszcze nie czyni nas świętymi — odparłam.

Dziewczynka energicznie potrząsnęła główką.

— Ojciec Roche powiada, że na krótko przed końcem świata Bóg ześle swoje anioły między grzeszników, a ty, kiedy się modlisz, mówisz językiem Boga.

Nagrywając swoje spostrzeżenia starałam się zachować maksymalną ostrożność i zawsze upewniałam się, czy nikogo nie ma w pobliżu, ale nie mam pojęcia jak postępowałam wtedy, kiedy byłam chora. Pamiętam tylko, że prosiłam go o pomoc oraz wzywałam pana, żeby mnie pan stąd zabrał. Jeśli ojciec Roche usłyszał mnie posługującą się XXI-wieczną angielszczyzną, łatwo mógł uwierzyć, że przemawiam w jakimś cudownym języku. Całe szczęście, że uznał mnie za świętą, nie za wiedźmę, ale przecież przy moim łóżku siedziała także lady Imeyne… Muszę zachować większą ostrożność.

(przerwa)

Zajrzałam ponownie do stajni (upewniwszy się wcześniej, że Maisry wróciła już do kuchni), ale nie było tam ani Gawyna, ani Gringoleta. Znalazłam natomiast moje kufry i szczątki wozu. Gawyn musiał co najmniej kilka razy obrócić tam i z powrotem, żeby przywieźć wszystko z lasu. Wśród bagaży nie ma szkatułki. Mam nadzieję, że jej nie znalazł, i że wciąż czeka na mnie przy drodze, tam gdzie ją zostawiłam. Jeśli tak jest, to zapewne całkowicie znikła pod śniegiem, ale dzisiaj wyjrzało słońce i śnieg powoli zaczął się topić.

15.

Objawy zapalenia płuc ustąpiły tak szybko, że Kivrin uznała, iż stało się coś, co nagle uaktywniło system odpornościowy jej organizmu. Także po bólach w klatce piersiowej nie zostało nawet wspomnienie, a rana na skroni zagoiła się prawie bez śladu.

Lady Imeyne przyjrzała się podejrzliwie bliźnie, jakby chciała się upewnić, że nie ma do czynienia z oszustwem. Całe szczęście, że skaleczenie było prawdziwe! — pomyślała z ulgą dziewczyna.

— Podziękujmy Panu, że zechciał uleczyć was w ten święty dzień — powiedziała wreszcie Imeyne z kwaśną miną, po czym uklękła przy łóżku. Właśnie wróciła z kościoła, więc miała przy sobie swój srebrny relikwiarz. Ukryła go między złączonymi dłońmi, podniosła je do ust (zupełnie jak rejestrator, przemknęło Kivrin przez głowę), odmówiła „Ojcze nasz”, a następnie podniosła się z klęczek.

— Żałuję, że nie mogłam pójść z wami na mszę — powiedziała Kivrin.

Imeyne skrzywiła się jeszcze bardziej niż zwykle.

— Wydawało mi się, że jesteście zbyt chorzy — odparła, wyraźnie akcentując pierwsze słowo — a poza tym, msza była do niczego.

Zaczęła z satysfakcją wyliczać uchybienia ojca Roche’a: przeczytał ewangelię przed Kyrie, miał komżę poplamioną woskiem, pominął spory fragment wyznania wiary… Każde przewinienie kapłana wprawiało ją w coraz lepszy nastrój, tak że kiedy skończyła, poklepała dziewczynę po ręce i powiedziała niemal przyjaznym tonem:

— Zostańcie w łóżku jeszcze jeden dzień, żeby całkiem wrócić do zdrowia.

Kivrin zastosowała się do tej rady, wykorzystując czas na dyktowanie spostrzeżeń dotyczących dworu i wioski, a także ludzi, których spotkała. Rządca — ciemnowłosy, krzepki mężczyzna z taką miną, jakby nie najlepiej czuł się w odświętnym stroju przepasanym przeładowanym ozdobami srebrnym pasem — przyniósł kolejną miskę cierpkiego naparu pomysłu swojej żony, jakiś chłopiec zaś, mniej więcej w wieku Rosemundy, przybiegł zawiadomić Eliwys, że klacz okulała na prawą przednią nogę, ale ksiądz nie pokazał się nawet na chwilę.

— Poszedł z olejami do chorego — powiedziała Agnes. Mała stanowiła niewyczerpane źródło informacji, chętnie odpowiadając na pytania Kivrin (niezależnie od tego, czy wiedziała coś na dany temat) oraz opowiadając z własnej inicjatywy o wsi i jej mieszkańcach. Rosemunda była znacznie spokojniejsza, a w dodatku zależało jej na tym, by wydawać się jak najbardziej dorosłą.

— Agnes, zachowujesz się jak dziecko — karciła od czasu do czasu siostrę. — Powinnaś zwracać uwagę na to, co mówisz.

Na szczęście młodsza dziewczynka puszczała te napomnienia mimo uszu. Bez żadnych oporów Rosemunda rozmawiała tylko o braciach i ojcu, który „obiecał, że na pewno wróci do nas na Święta”. Nie ulegało wątpliwości, iż ogromnie go kocha i bardzo za nim tęskni.

— Szkoda, że nie jestem chłopcem — westchnęła, kiedy Agnes pokazywała Kivrin srebrny pieniążek otrzymany od sir Bloeta. — Mogłabym wtedy zostać z ojcem w Bath.

Dzięki informacjom uzyskanym od podopiecznych, a także podsłuchanym fragmentom rozmów Imeyne i Eliwys, Kivrin zdołała wyrobić sobie dość szczegółowe wyobrażenie na temat wioski. Była ona z pewnością mniejsza, niż wynikało z prognoz sekcji prawdopodobieństwa dotyczących Skendgate, bardzo mała nawet jak na tę epokę. Zamieszkiwało ją nie więcej niż czterdzieści osób, wliczając w to rodziny lorda Guillaume’a i rządcy. Ten ostatni miał w sumie sześcioro dzieci.

We wsi żyło dwóch pasterzy oraz kilkunastu rolników, ale i tak była to najnędzniejsza z włości Guillaume’a, o czym wciąż przypominała Imeyne, narzekając na los, który kazał im akurat tutaj spędzić Boże Narodzenie. Rodzina rządcy radziła sobie najlepiej ze wszystkich, rodzina Maisry zaś zdecydowanie najgorzej. Kivrin rejestrowała wszystko, czego zdołała się dowiedzieć, przy każdej nadarzającej się okazji składając ręce jak do modlitwy i szepcząc w nie z pochyloną głową.

Śnieg, który zaczął padać w nocy, sypał aż do następnego popołudnia, tego dnia natomiast, kiedy Kivrin na dobre wstała z łóżka, rozpadał się deszcz. Dziewczyna liczyła na to, że deszcz przynajmniej częściowo rozpuści warstwę śniegu, lecz on po zetknięciu z białym puchem natychmiast zamarzał, tworząc na jego powierzchni twardą lodową skorupę.

Coraz bardziej realne stawało się niebezpieczeństwo, że teraz, kiedy Gawyn zabrał z miejsca przeskoku resztki wozu i kufry, nie uda jej się tam trafić. Powinna jak najprędzej poprosić go, by ją tam zaprowadził, lecz łatwiej było tak pomyśleć niż to zrobić. Zjawiał się w domu tylko na posiłki albo żeby zapytać o coś Eliwys, a wtedy gdzieś w pobliżu zawsze była lady Imeyne, czujna niczym jastrząb, więc Kivrin bała się go zagadnąć.