Выбрать главу

Zaczęła zabierać dziewczynki na krótkie wycieczki po okolicy — dokoła dziedzińca albo do wioski — w nadziei, że przypadkowo spotka Gawyna poza zasięgiem wzroku Imeyne, lecz nie było go ani w stajni, ani w stodole. Zniknął także Gringolet. Kivrin podejrzewała, że wbrew zakazowi Eliwys Gawyn wyruszył w pościg za domniemanymi zbójcami, ale Rosemunda wyjaśniła, iż pojechał na polowanie.

— Ubije jelenia na Święta! — zawołała Agnes, podskakując radośnie.

Nikogo nie obchodziło dokąd zabiera dziewczynki ani kiedy z nimi wraca. Lady Eliwys skinęła z roztargnieniem głową, kiedy Kivrin zapytała, czy mogą pójść do stajni, lady Imeyne zaś nawet się nie pofatygowała, by przypomnieć Agnes o zapięciu płaszczyka albo o założeniu rękawic. Zupełnie jakby obie kobiety uznały, że od chwili, kiedy Kivrin przejęła opiekę nad dziećmi, nie muszą zawracać sobie nimi głowy.

Mnóstwo uwagi i energii poświęcały natomiast przygotowaniom do Bożego Narodzenia. Eliwys zagoniła do pracy w kuchni wszystkie dziewczęta i stare kobiety ze wsi. Zabito obie świnie oraz co najmniej połowę gołębi. Na dziedzińcu było mnóstwo piór, w powietrzu zaś unosił się intensywny zapach pieczonego chleba.

W XIV wieku Boże Narodzenie stanowiło okazję dla trwających dwa tygodnie uczt, zabaw i turniejów, ale, zważywszy na okoliczności, Kivrin nieco dziwił rozmach prowadzonych przygotowań. Widocznie Eliwys była pewna, że jej mąż dotrzyma słowa i wróci na Święta do domu.

Imeyne kierowała sprzątaniem głównej izby, bez przerwy narzekając na trudne warunki oraz brak wykwalifikowanej pomocy. Z samego rana poleciła rządcy, by z jeszcze jednym mężczyzną zdjął ze ścian ciężkie blaty i poustawiał je na kozłach, potem zaś zagoniła Maisry i jakąś kobietę z wyraźnymi bliznami po skrofułach na szyi, do czyszczenia stołów piaskiem i szczotkami.

— Nie ma lawendy — poinformowała synową. — I brakuje nowych mat na podłogę.

— Będziemy musiały zadowolić się tym, co mamy — odparła Eliwys.

— Skoro o tym mowa, to nie ma też cukru i cynamonu. W Courcy z pewnością jest wszystkiego pod dostatkiem. Przyjęliby nas z otwartymi ramionami.

Kivrin przysłuchiwała się w milczeniu, zawiązując sznurowadła Agnes, ponieważ obiecała jej, że pójdą do stajni odwiedzić kucyka. Na wzmiankę o ewentualnych przenosinach do Courcy spojrzała z niepokojem na Eliwys.

— To tylko pół dnia drogi stąd — ciągnęła lady Imeyne. — Kapelan lady Yvolde odprawi mszę, a potem…

— Mój kucyk nazywa się Saracen — powiedziała Agnes, zagłuszając słowa babki.

— Mhm — mruknęła Kivrin, wytężając słuch, by nic nie stracić z rozmowy.

W Boże Narodzenie szlacheckie rodziny często odwiedzały sąsiadów. Powinna o tym pamiętać. Zabierano ze sobą sprzęty, żywność i służbę, i niekiedy wracano dopiero po kilku tygodniach, a na pewno nie wcześniej niż na Trzech Króli. Gdyby wyprawa do Courcy doszła do skutku, powrót nastąpiłby długo po ustalonej dacie ponownego otwarcia sieci.

— Ojciec tak go nazwał, bo podobno ma serce dzikusa — dodała dziewczynka.

— Sir Bloet będzie miał nam za złe, jeśli się dowie, że byłyśmy tak blisko i nie złożyłyśmy mu wizyty — mówiła dalej lady Imeyne. — Gotów sobie pomyśleć, że zerwaliśmy zaręczyny.

— Nie możemy pojechać do Courcy — odezwała się niespodziewanie Rosemunda, wstając z ławy, na której siedziała do tej pory, zajęta szyciem. — Mój ojciec dał słowo, że wróci na Święta. Będzie niezadowolony, jeśli nie zastanie nas w domu.

Imeyne odwróciła się gwałtownie w stronę dziewczynki i spiorunowała ją wzrokiem.

— Będzie jeszcze bardziej niezadowolony, kiedy dowie się, że jego córki zabierają głos bez pozwolenia i wtrącają się w sprawy, o których nie mają pojęcia! — Przeniosła spojrzenie na Eliwys. — Mój syn z pewnością domyśli się, że powinien szukać nas w Courcy.

Eliwys sprawiała wrażenie jeszcze bardziej strapionej niż zazwyczaj.

— Mój mąż przykazał nam czekać tu jego powrotu — powiedziała. — Sprawimy mu radość, postępując zgodnie z jego życzeniem.

Podeszła do paleniska i podniosła z podłogi robótkę Rosemundy, dając w ten sposób do zrozumienia, że uważa dyskusję za zakończoną.

Nie na długo, pomyślała Kivrin, obserwując lady Imeyne. Stara kobieta zacisnęła wargi, po czym gniewnym gestem wskazała jakąś nie istniejącą plamę na stole; kobieta z bliznami po skrofułach natychmiast zaczęła czyścić to miejsce.

Imeyne nie podda się bez walki. Wkrótce z pewnością wróci do sprawy, przedstawiając kolejne argumenty przemawiające za tym, by przenieść się na Święta do siedziby sir Bloeta, który ma pod dostatkiem cukru, słomianych mat i cynamonu, ma także księdza zdolnego bezbłędnie odprawić mszę w dzień Bożego Narodzenia. Lady Imeyne była zdecydowana uczynić wszystko, byle tylko nie uczestniczyć w mszy odprawianej przez ojca Roche’a. Jednocześnie nie ulegało wątpliwości, iż niepokój Eliwys z każdym dniem przybiera na sile. Kto wie, czy jednak nie zdecyduje się pojechać do Courcy albo nawet do Bath. Kivrin powinna jak najprędzej odszukać miejsce przeskoku.

Zawiązała pod brodą Agnes tasiemki czepka i naciągnęła jej kaptur na głowę.

— W Bath codziennie jeździłam na Saracenie — powiedziała dziewczynka. — Chciałabym znowu na nim pojeździć. Zabrałabym ze sobą psa.

— Psy nie jeżdżą na koniach, tylko biegną za nimi — odparła z wyższością Rosemunda.

Agnes potrząsnęła główką.

— Blackie jest za mały, żeby biegać.

— Dlaczego tutaj nie możecie jeździć konno? — zapytała Kivrin.

— Bo nie ma nam kto towarzyszyć — wyjaśniła Rosemunda. — W Bath zawsze była przy nas nasza opiekunka i jeden z ludzi ojca.

Jeden z ludzi ojca… Tutaj mógłby to być tylko Gawyn! Przy okazji nie tylko zapytałaby go, gdzie jest miejsce, w którym ją znalazł, ale nawet poprosiłaby, żeby ją tam zaprowadził. Rankiem widziała go na dziedzińcu (dlatego właśnie zaproponowała dziewczynkom pójście do stajni), ale wspólna wyprawa do lasu byłaby znacznie lepsza od rozmowy w jakimś zakamarku dziedzińca.

Imeyne wróciła do swego ulubionego tematu szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać.

— Jeśli mamy tu zostać, będziemy potrzebować dziczyzny do świątecznego pasztetu.

Eliwys odłożyła robótkę na ławę.

— Poproszę rządcę, by wziął najstarszego syna i poszedł na polowanie.

— Wobec tego, kto nazbiera bluszczu i jemioły?

— Ojciec Roche mówił, że wybiera się po nie do lasu.

— Ojciec Roche będzie zbierał jemiołę do kościoła — odparła lady Imeyne. — Czyżbyś nie chciała powiesić jej w izbie?

— My możemy ją przynieść — odezwała się Kivrin.

Obie kobiety spojrzały na nią ze zdziwieniem, ona zaś natychmiast zrozumiała, że popełniła błąd. Tak bardzo pragnęła spotkać się sam na sam z Gawynem, iż zapomniała o ostrożności i zabrała głos nie pytana, wtykając nos w nie swoje sprawy. Teraz lady Imeyne będzie jeszcze usilniej nalegać, by przenieść się do Courcy i poszukać tam odpowiedniej opiekunki dla dziewcząt.

— Proszę o wybaczenie, jeśli uchybiłam dobrym manierom — powiedziała, chyląc pokornie głowę. — Wiem jednak, jak wiele jest do zrobienia i że brakuje rąk do pracy. Mogłabym pojechać z dziewczynkami do lasu i narwać tyle jemioły, ile będzie trzeba.