Выбрать главу

— Właśnie! — zawtórowała jej Agnes z entuzjazmem. — Pojadę na Saracenie!

Eliwys otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale ubiegła ją Imeyne.

— Czyżbyście już wyzbyły się lęku, mimo że wasze rany dopiero zdążyły się zagoić?

Kolejny błąd. Przecież została napadnięta przez zbójców i porzucona na pastwę losu w środku lasu, a teraz jakby nigdy nic zamierza tam wrócić, w dodatku w towarzystwie dzieci!

— Nawet przez myśl mi nie przeszło, żebyśmy miały pojechać tam same — odparła, modląc się w duchu, by nie pogorszyć sytuacji. — Agnes opowiadała mi, że zazwyczaj w przejażdżkach towarzyszył jej któryś z ludzi waszego męża…

— Tak! — pisnęła dziewczynka. — Weźmiemy Gawyna, no i Blackiego!

— Gawyn wyjechał — oświadczyła lakonicznie lady Imeyne, po czym skoncentrowała uwagę na poczynaniach kobiety zajętej szorowaniem stołu.

W izbie zapadła cisza.

— Dokąd? — zapytała Eliwys po dłuższej chwili. Sprawiała wrażenie zupełnie spokojnej, ale na jej policzki wystąpiły intensywne rumieńce.

Imeyne wyrwała szmatę z rąk Maisry i zaczęła wycierać blat.

— Wysłałam go w pewnej sprawie.

— Wysłałyście go do Courcy — stwierdziła Eliwys.

Imeyne przestała zajmować się stołem i odwróciła się do synowej.

— Nie wypada, żebyśmy nawet nie przesłali mu życzeń. Powie później, żeśmy odprawili go z kwitkiem, a w tych ciężkich czasach nie możemy sobie pozwolić na to, by skierował się przeciw nam gniew człowieka tak potężnego i wpływowego jak…

— Mój mąż nakazał nam, byśmy nigdzie się stąd nie ruszały — przerwała jej Eliwys.

— Mój syn z pewnością nie życzyłby sobie, żebyśmy uraziły sir Bloeta, tym bardziej iż jego przyjaźń już wkrótce może okazać się niezwykle przydatna.

— Co Gawyn ma powiedzieć w Courcy?

— Poleciłam mu, by przekazał sir Bloetowi i jego rodzinie serdeczne pozdrowienia — odparła Imeyne, gniotąc w rękach szmatę. — Kazałam mu powiedzieć, że chętnie będziemy gościć ich podczas Świąt. — Uniosła hardo głowę. — Uważam, że należało to uczynić, skoro nasze rodziny mają wkrótce stać się sobie tak bliskie. Przywiozą zapasy, służbę…

— I kapelana lady Yvolde, żeby odprawił mszę? — zapytała Eliwys lodowatym tonem.

Rosemunda ponownie podniosła się z miejsca, tym razem znacznie szybciej niż poprzednio.

— Przyjadą tutaj? — zapytała z niedowierzaniem.

Matka i babka przez chwilę spoglądały na nią bez słowa, jakby dopiero teraz przypomniały sobie, że w izbie jest ktoś oprócz nich, po czym Eliwys przeniosła wzrok na Kivrin.

— Lady Katherine — powiedziała, zadając sobie sporo trudu, by nie okazać uczuć kipiących w jej wnętrzu. — Zdaje się, że zamierzaliście zabrać dziewczynki do lasu?

— Nie możemy pojechać bez Gawyna — przypomniała Agnes matce.

— W takim razie będzie wam towarzyszył ojciec Roche.

— Jak sobie życzycie, pani — odparła Kivrin i wzięła Agnes za rękę, by wyprowadzić ją z izby.

— Przyjadą tutaj? — zapytała powtórnie Rosemunda. Na jej policzkach wykwitły takie same rumieńce jak na twarzy matki.

— Nie wiem — powiedziała Eliwys. — Idź teraz z siostrą i lady Katherine.

— Pojadę na Saracenie! — wykrzyknęła radośnie Agnes, wyrwała się Kivrin i wybiegła na dwór.

Rosemunda otworzyła usta, jakby zamierzała coś powiedzieć, ale zmieniła zdanie i bez słowa poszła po płaszcz, który zostawiła w wąskim przejściu między przepierzeniami.

— Maisry, zostaw już ten stół! — syknęła lady Eliwys. — Przynieś solniczkę i srebrną tacę ze skrzyni na strychu.

Tym razem służąca nie zwlekała z wykonaniem polecenia i bezzwłocznie skierowała się ku schodom, kobieta z bliznami na szyi uznała zaś, że nic tu po niej, i chyłkiem wymknęła się z izby. Kivrin pospiesznie założyła płaszcz, lękając się, że lady Imeyne rzuci jeszcze jakąś uwagę na jej temat, ale żadna z kobiet nie odezwała się ani słowem. Stały bez ruchu jak posągi, najwyraźniej czekając aż Rosemunda i Kivrin wyjdą z pomieszczenia.

Zza przepierzenia wyłoniła się starsza córka Eliwys.

— Czy…

Nie dokończyła pytania, odwróciła się na pięcie, a następnie wybiegła na dwór.

Kivrin szybko ruszyła za dziewczynkami. Co prawda nie mogła liczyć na spotkanie z Gawynem, ale za to uzyskała zgodę na wyprawę do lasu, w dodatku w towarzystwie księdza, który, jeśli wierzyć Rosemundzie, spotkał Gawyna na drodze, kiedy ten wiózł do dworu ofiarę rzekomego napadu. Kto wie, może ojciec Roche był też na polanie?

Popędziła co sił w nogach ku stajni, bojąc się, iż w ostatniej chwili Eliwys wychyli się z sieni i zawoła, że zmieniła zdanie, bo lady Katherine jeszcze nie odzyskała w pełni sil, w lesie zaś czyha zbyt wiele niebezpieczeństw.

Dziewczynki obawiały się chyba tego samego, ponieważ Agnes siedziała już na grzbiecie kucyka, Rosemunda zaś pospiesznie siodłała klacz. Kucyk okazał się krzepkim gniadoszem niewiele mniejszym od klaczy. Dosiadająca go Agnes wydawała się karykaturalnie malutka. Chłopak, który doniósł Eliwys o kłopotach zdrowotnych klaczy, trzymał Saracena za uzdę.

— Nie gap się, Cob, tylko siodłaj deresza dla lady Katherine! — krzyknęła na niego Rosemunda.

Posłusznie puścił cugle, Agnes zaś wychyliła się daleko w przód i chwyciła je prawą ręką.

— Nie klacz matki, głuptasie, tylko deresza!

— Pojedziemy do kościoła, Saracenku, powiemy ojcu Roche, że jedzie z nami do lasu, a potem będziemy galopować. Saracen bardzo lubi galopować — dodała wyjaśniającym tonem, a następnie ponownie wychyliła się daleko w przód, by pogłaskać konia po grzywie. Niewiele brakowało a Kivrin skoczyłaby jej na ratunek.

Wyglądało na to, że Agnes doskonale da sobie radę (ani stajenny, ani Rosemunda nie zwracali na nią najmniejszej uwagi), ale na grzbiecie „kucyka” wydawała się taka maleńka, a w dodatku można było przyjąć za pewnik, iż tak jak nie potrafi spokojnie chodzić, tak samo nie będzie spokojnie jeździć.

Cob osiodłał deresza i wyprowadził go z boksu.

— Cob! — krzyknęła ostro Rosemunda.

Chłopak ocknął się, podszedł do niej, pochylił się i podsunął splecione dłonie, Rosemunda zaś postawiła na nich stopę i wspięła się na grzbiet wierzchowca.

— Nie stój i nie gap się jak głupek, tylko pomóż lady Katherine!

Pospieszył wykonać polecenie. Co jej się stało? — zastanawiała się Kivrin. Rosemunda wydawała się zupełnie wytrącona z równowagi wiadomością, że Gawyn pojechał do Courcy z zaproszeniem dla sir Bloeta. Co prawda chyba nie wiedziała nic o rozprawie, w której miał uczestniczyć jej ojciec, ale może dotarły do niej jakieś inne, niedobre wieści?

„Człowiek tak potężny i wpływowy jak sir Bloet” — powiedziała Imeyne. „Jego przyjaźń już wkrótce może okazać się niezwykle przydatna”. Czyżby lady Imeyne, wbrew pozorom, chodziło nie tylko o zaspokojenie własnych zachcianek? Być może lordowi Guillaume’owi groziło większe niebezpieczeństwo niż przypuszczała Eliwys, wzburzenie Rosemundy wzięło się zaś stąd, iż ona także zdawała sobie z tego sprawę?

— Cob! — parsknęła dziewczynka, mimo że chłopak nie był winien temu, iż Kivrin ociąga się z zajęciem miejsca w siodle. — Przez twoje guzdralstwo możemy nie zdążyć do ojca Roche’a!