Выбрать главу

Kivrin uśmiechnęła się pocieszająco do Coba i wsparła się na jego ramieniu. Jazda konna była pierwszą umiejętnością, jaką kazał jej posiąść pan Dunworthy. Podczas lekcji radziła sobie całkiem nieźle. Na szczęście damskie siodło weszło do użytku dopiero około roku 1390, to zaś, w którym teraz miała usiąść, było nawet głębsze i bezpieczniejsze od tego, z jakim miała do czynienia w szkółce jeździeckiej.

Ale to raczej ja spadnę z konia, nie Agnes, pomyślała, z zazdrością obserwując dziewczynkę. Mała sprawiała wrażenie, jakby była przyklejona do siodła. Czuła się tak pewnie, że nie zważając na nic odwróciła się i szukała czegoś w sakwach.

— Ruszajmy! — zawołała niecierpliwie Rosemunda.

— Sir Bloet obiecał mi, że przywiezie srebrny łańcuszek dla Saracena — oznajmiła Agnes, wciąż grzebiąc w sakwie.

— Agnes! Przestań wreszcie marudzić i ruszaj!

— Powiedział, że da mi go, jak przyjedzie na Wielkanoc.

— Agnes! — krzyknęła Rosemunda co sił w płucach. — Ruszaj! Lada chwila zacznie padać!

— Na pewno nie — odparła dziewczynka, wzruszając lekceważąco ramionami. — Sir Bloet…

Jej siostrę ogarnęła wściekłość.

— Co, może myślisz, że potrafisz zaklinać pogodę? Smarkula! Wstrętna, głupia smarkula!

— Rosemundo! — zareagowała natychmiast Kivrin. — Nie wolno mówić w ten sposób! — Podeszła do klaczy i chwyciła zwisające cugle. — O co chodzi, Rosemundo? Czy coś cię trapi?

Dziewczyna wyrwała jej wodze z ręki.

— Tylko to, że tracimy czas przez jej głupią paplaninę!

Kivrin cofnęła się, zaskoczona, i przy pomocy Coba wspięła się na deresza. Co jej się mogło stać? Rosemunda nigdy nie zachowywała się w taki sposób.

Minęły opustoszałe chlewiki i wyjechały na przykryte śniegiem błonie. Na niebie wisiały nieruchomo ciężkie ołowiane chmury. Rosemunda miała rację twierdząc, że może zacząć padać; powietrze było nie tylko zimne, ale i wilgotne. Kivrin zmusiła wierzchowca, aby przyspieszył kroku.

Mieszkańcy wsi także szykowali się do Świąt. Niemal nad każdą chatą unosił się dym, na przeciwległym skraju łąki zaś dwaj mężczyźni rąbali drewno, rzucając je na szybko rosnący stos. Obok domu rządcy nad ogniskiem obracał się powoli na rożnie wielki, poczerniały kawał mięsa — przypuszczalnie koza albo owca. Przed wejściem do domu żona rządcy doiła kościstą krowę, z którą Kivrin zawarła znajomość tego dnia, kiedy próbowała wyruszyć na poszukiwanie miejsca przeskoku. Jedna z gorących dyskusji, jakich wiele prowadziła z panem Dunworthym, dotyczyła zagadnienia, czy powinna nauczyć się doić krowy. Kivrin twierdziła, iż nie ma to najmniejszego sensu, ponieważ w XIV wieku zimą w ogóle zaprzestawano dojenia poczciwych krasul, zadowalając się kozim mlekiem i serem. Była także przekonana, iż kóz nie traktowano jak zwierzęta rzeźne.

— Agnes! — wykrzyknęła Rosemunda ze złością.

Kivrin obejrzała się i zobaczyła, że młodsza dziewczynka zatrzymała konika, odwróciła się w siodle i znowu zawzięcie grzebie w sakwie. Co prawda natychmiast pogoniła wierzchowca, ale cierpliwość Rosemundy już się wyczerpała.

— Nie będę na ciebie czekała, ty niedorajdo!

Ruszyła kłusem, wzniecając popłoch wśród kur i niewiele brakowało, by przewróciła bosonogą dziewczynkę niosącą naręcze chrustu.

— Rosemundo! — zawołała Kivrin, lecz tamta była już za daleko, żeby ją usłyszeć.

— Czy twoja siostra jest taka zła, bo nie w smak jej, że jedziemy do lasu po jemiołę? — zapytała młodszą dziewczynkę, doskonale wiedząc, iż prawdziwy powód nagłej zmiany nastroju Rosemundy jest zupełnie inny, ale liczyła na to, że Agnes dostarczy jej dodatkowych informacji.

— Ona często ma muchy w nosie — odparła Agnes. — Dostanie burę od babki za to, że nie potrafi się zachować.

Ona sama była w tej chwili wzorem dobrych manier, siedząc wyprostowana na idącym stępa koniu i łaskawie uśmiechając się do wieśniaków.

Mała dziewczynka, która cudem uniknęła stratowania przez klacz Rosemundy, wpatrywała się w nie z szeroko otwartymi ustami, żona rządcy oderwała się na chwilę od dojenia i pomachała im ręką, natomiast mężczyźni rąbiący drewno skłonili się w pas.

Wkrótce potem przejechały obok szopy, w której Kivrin znalazła schronienie. Wtedy, gdy tam siedziała, nie wiedząc, czy znajdzie dość sił, by wrócić do dworu, Gawyn wiózł z lasu resztki jej dobytku.

— Czy ojciec Roche był z wami, kiedy wszyscy poszliście po wigilijne polano?

— Tak — odparła Agnes. — Przecież musiał je pobłogosławić.

— Aha… — mruknęła z rozczarowaniem Kivrin. Po cichu liczyła na to, że ksiądz towarzyszył Gawynowi w wyprawie po jej rzeczy. — A czy ktoś pomagał Gawynowi przewieźć z lasu moje kufry?

— Nie. — Zabrzmiało to jednak mało przekonująco. Możliwe, że dziewczynka nic nie wiedziała na ten temat, ale nie chciała się do tego przyznać. — Gawyn jest bardzo silny. Kiedyś sam jeden rozprawił się z czterema wilkami.

Było to mało prawdopodobne, lecz to samo dałoby się powiedzieć o uratowaniu tajemniczej niewiasty, leżącej bez przytomności obok roztrzaskanego wozu, który nie wiadomo jakim cudem znalazł się na polanie w środku lasu, kilkadziesiąt kroków od drogi. Poza tym, nie ulegało wątpliwości, iż Gawyn był gotów uczynić wszystko, żeby tylko zyskać przychylność Eliwys — nawet gdyby musiał na własnym grzbiecie przytaszczyć resztki porzuconego w lesie wozu.

— Ojciec Roche też jest bardzo silny — oświadczyła Agnes.

— Niewiele nam z tego przyjdzie — zauważyła ponuro Rosemunda. Zdążyła już zsiąść z konia i uwiązać go do cmentarnej bramy. — Nigdzie go nie ma — dodała, stojąc z rękami opartymi na biodrach.

— Sprawdziłaś w kościele? — zapytała Kivrin.

Dziewczynka wzruszyła ramionami.

— Nie. Robi się zimno. Ojciec Roche na pewno wyruszył już do lasu, nie czekając aż znowu zacznie sypać.

— Mimo wszystko uważam, że trzeba zajrzeć do kościoła. — Kivrin zeskoczyła z grzbietu deresza i wyciągnęła ręce. — Chodź, Agnes.

— Nie! — odparła stanowczo mała, a następnie poklepała konika po karku. — Zostanę tu z Saracenem.

Wyglądało na to, że uporem dorównuje siostrze.

— Nic mu nie będzie — zapewniła ją Kivrin i zsadziła dziewczynkę z konia. — Chodź, poszukamy w kościele.

Otworzyła bramę wiodącą na cmentarz.

Agnes nie protestowała, ale co chwila oglądała się z niepokojem przez ramię.

— Saracen nie lubi zostawać sam…

Rosemunda zatrzymała się raptownie.

— Co tam ukrywasz, nieznośny bachorze? Może ukradłaś jabłka i poupychałaś je w sakwach?

— Nie! — wykrzyknęła z przerażeniem młodsza dziewczynka, ale Rosemunda już zmierzała szybkim krokiem w stronę koni. — Zostaw go! To nie twój kucyk, tylko mój!

Przynajmniej nie musimy już szukać księdza, pomyślała Kivrin. Jeśli gdzieś tu jest, z pewnością wyjdzie sprawdzić, co to za hałasy.

Rosemunda rozpięła sakwę, wsadziła do środka rękę i wydobyła wymachującego bezradnie łapami Blackiego.

— Patrzcie, co znalazłam!

— Och, Agnes… — westchnęła Kivrin.

— Jesteś głupia i nieznośna — oświadczyła Rosemunda. — Zaraz pójdę utopić go w rzece.

Udała, że rusza w tamtym kierunku.

— Nie! — wrzasnęła histerycznie Agnes i podbiegła do siostry, ale ta, znacznie od niej wyższa, trzymała pieska poza zasięgiem jej wyciągniętych rąk.

Kivrin uznała, że najwyższa pora wkroczyć do akcji. Zdecydowanym krokiem podeszła do Rosemundy, odebrała jej szczeniaka, po czym zwróciła się do młodszej dziewczynki: