— Czy ojciec Roche wypadł na ciebie z kąta i zahuczał jak sowa?
Tak, pomyślała Kivrin. Coś w tym rodzaju. Stanął za moimi plecami, a kiedy go zobaczyłam, wzięłam go za bandytę.
— Oczywiście, że nie. Skąd ci to przyszło do głowy?
— Czy pojedziemy z nim po jemiołę?
Owszem, jeśli nie przestraszył się mnie i nie uciekł, przemknęła Kivrin przez głowę niewesoła myśl. Chwyciła Agnes pod pachy i postawiła na ziemi.
— Chodźmy. Musimy go poszukać.
Nie miała pojęcia co uczyni, jeśli okaże się, że nigdzie go nie ma. Przecież nie może wrócić prosto do dworu, bo dziewczynka natychmiast opowie babce o całym zdarzeniu! Nie może też odjechać nie złożywszy ojcu Roche żadnych wyjaśnień. Tylko, co powinna mu powiedzieć? Że wzięła go za złodzieja i gwałciciela? A może, że uznała go za zjawę z koszmarnego snu?
— Musimy wracać do kościoła? — zapytała Agnes bez szczególnego entuzjazmu.
— Niczego się nie bój. Tam jest tylko ojciec Roche.
Mimo zapewnień opiekunki, dziewczynka miała niezbyt tęgą minę, a kiedy Kivrin pchnęła ciężkie drzwi, Agnes chwyciła ją za nogę i ukryła głowę w fałdach spódnicy.
— Wszystko w porządku — uspokoiła ją Kivrin, po czym obrzuciła wnętrze kościoła szybkim spojrzeniem. Przy grobowcu nikogo już nie było. Pozwoliła, by drzwi zamknęły się za nimi, ale nie ruszyła się z miejsca, ponieważ jej wzrok nie zdążył jeszcze przystosować się do ciemności. — Nie ma się czego bać.
To nie rzezimieszek, powtarzała sobie w duchu. Na pewno nie wyrządzi ci krzywdy. Udzielił ci ostatniego namaszczenia. Trzymał cię za rękę. Pocieszał.
Mimo to serce łomotało jej w piersi.
— Czy zbój jest tutaj? — zapytała Agnes szeptem, z głową wciąż zagrzebaną w fałdach spódnicy Kivrin.
— Nie ma żadnego zbója.
Wtedy go zobaczyła. Stał przed figurą św. Katarzyny, trzymając w ręce świecę, którą Kivrin zgubiła, kiedy biegła do drzwi. Przyklęknął, postawił świecę na posadzce między stopami posągu, a następnie wyprostował się powoli.
Aż do tej chwili w głębi jej duszy kołatała nadzieja, że padła ofiarą złudzenia, że wszystkiemu było winne marne oświetlenie i że w rzeczywistości ojciec Roche wcale nie wygląda jak rzezimieszek. Niestety, wyglądał. Tamtej nocy miał na głowie kaptur, więc nie dostrzegła tonsury, ale poza tym wszystko się zgadzało: to samo przenikliwe spojrzenie, te same surowe, bezwzględne rysy. Serce uderzało jej coraz szybciej.
— Gdzie jest ojciec Roche? — zapytała Agnes, wysuwając głowę z ukrycia. — O, tam!
Pobiegła w kierunku samotnej postaci.
— Nie… — Kivrin chciała krzyknąć, lecz z jej gardła wydobył się tylko zduszony charkot. — Zaczekaj!
Ruszyła za dzieckiem.
— Ojcze Roche! Ojcze Roche! — wołała Agnes. — Wszędzie cię szukałyśmy! — Najwyraźniej zapomniała o zbóju, który mógł czaić się za grobowcem lub w cieniu któregoś z filarów. — Byłyśmy w kościele i nawet w domu, ale ty gdzieś sobie poszedłeś!
Pędziła ku niemu co sił w nogach. Kiedy była już blisko, jednym płynnym ruchem odwrócił się w jej stronę, pochylił, chwycił w ramiona i podniósł wysoko.
— Poszłam nawet do dzwonnicy, ale tam też cię nie było — ciągnęła Agnes bez śladu lęku w głosie. — Rosemunda powiedziała, że pojechałeś do lasu.
Kivrin zatrzymała się przy ostatnim filarze, próbując uspokoić przyspieszony oddech.
— Gdzie się schowałeś? — Dziewczynka ufnie objęła kapłana za szyję. — Kiedyś Rosemunda schowała się przede mną na stryszku i wyskoczyła tak nagle, że zaczęłam krzyczeć.
— Dlaczego mnie szukałaś, Agnes? — zapytał. — Czy ktoś zachorował?
„Agnes” w jego ustach zabrzmiało niemal jak, „Agnus”, akcent zaś niewiele się różnił od tego, jakim posługiwała się Maisry. Translator przetłumaczył słowa księdza dopiero po sekundzie. To dziwne, pomyślała Kivrin. Przecież wtedy, kiedy byłam chora, bez trudu rozumiałam wszystko, co do mnie mówi.
Natychmiast jednak uświadomiła sobie, że zapewne wówczas zwracał się do niej po łacinie. Głos był ten sam, nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Właśnie ten człowiek udzielił jej ostatniego namaszczenia, właśnie on powtarzał, że nie powinna się bać. Nawet teraz poczuła, jak ogarniają kojący spokój.
— Nie, nikt nie zachorował — odparła Agnes. — Chciałyśmy tylko pojechać z tobą do lasu, żeby narwać bluszczu i jemioły. Lady Kivrin, Rosemunda, Saracen, Blackie i ja.
Kiedy mała powiedziała „lady Kivrin”, Roche odwrócił się i dopiero teraz zauważył ją stojącą przy filarze. Natychmiast postawił dziewczynkę na podłodze.
Kivrin musiała oprzeć się o kolumnę, ponieważ nagle ugięły się pod nią kolana.
— Wybacz mi, ojcze — powiedziała. — Wybacz, że uciekłam z krzykiem, ale było ciemno, a ja cię nie poznałam…
Translator, nie wiedzieć czemu wciąż lekko spóźniony, przetłumaczył ostatnie słowa jako: „A ja cię nie znałam”.
— Ona nic nie pamięta — wyjaśniła Agnes. — Zbój uderzył ją w głowę i wszystko zapomniała. Wie tylko, jak się nazywa.
— Słyszałem o tym — odparł, nie spuszczając spojrzenia z Kivrin. — Czy to prawda, że nie wiecie, jakim sposobem znaleźliście się między nami?
Poczuła trudną do opanowania pokusę, by powiedzieć mu prawdę, tak samo jak wtedy, gdy zapytał o jej imię. Jestem historykiem, cisnęły się jej na usta niesforne słowa. Przybyłam tu, żeby was obserwować, ale zachorowałam i teraz nie mogę trafić z powrotem na miejsce przeskoku.
— Ona naprawdę niczego nie pamięta! — stwierdziła Agnes urażonym tonem, jakby uznała, że ksiądz jej nie uwierzył i dlatego prosi o potwierdzenie. — Nie potrafiła nawet nic powiedzieć. To ja nauczyłam ją mówić!
— Nie wiecie więc, kim jesteście?
— Nie.
— Ani jak tu dotarliście?
Na to pytanie mogła odpowiedzieć zgodnie z prawdą.
— Nie. Wiem tylko, że Gawyn i wy, ojcze, przywieźliście mnie do dworu.
Agnes nagle straciła zainteresowanie rozmową.
— Pojedziesz z nami narwać jemioły?
Nie odpowiedział, tylko wyciągnął rękę jak do błogosławieństwa, ale zamiast uczynić w powietrzu znak krzyża, delikatnie dotknął skroni dziewczyny. Kivrin uświadomiła sobie, że to właśnie chciał zrobić niedawno przy grobowcu.
— Nie ma rany — stwierdził.
— Zagoiła się.
— Chodźmy już! — marudziła coraz głośniej Agnes, ciągnąc go za rękaw.
Wykonał ruch, jakby ponownie chciał dotknąć skroni Kivrin, lecz tym razem cofnął rękę.
— Nie musicie się lękać — powiedział. — Bóg z pewnością przysłał was w jakimś dobrym celu.
Nieprawda, pomyślała. To nie Bóg mnie tu przysłał, tylko sekcja średniowiecza Wydziału Historycznego Uniwersytetu w Oxfordzie. Mimo to od razu poczuła się lepiej.
— Dziękuję, ojcze.
— Chcę już iść! — zażądała stanowczo Agnes, i dla odmiany uczepiła się rękawa Kivrin. — Ty idź po osiołka, a my pojedziemy po Rosemundę.
Nie czekając na odpowiedź ruszyła w kierunku drzwi, Kivrin zaś nie miała innego wyjścia jak tylko podążyć za nią. Zanim jednak dotarły do wejścia, drzwi otworzyły się raptownie i stanęła w nich Rosemunda.
— Zaczęło padać — oznajmiła, po czym zmrużyła oczy, usiłując dojrzeć coś w ciemności. — Znalazłyście ojca Roche’a?
— Odwiozłaś Blackiego do stajni? — odpowiedziała Agnes pytaniem na pytanie.
— Tak. A więc spóźniłyście się? Ojciec Roche pojechał już do lasu?