— Żadna mi pociecha.
Postawił Matkę Boską obok Józefa; przewróciła się ponownie, więc ustawił ją jeszcze raz w tym samym miejscu.
— Owszem, to powinno być dla ciebie pociechą, bo przecież wymyśliłeś wszystkie zagrożenia, wobec których mogłaby stanąć Kivrin, z czego wynika, że jest całkowicie bezpieczna. Przypuszczalnie siedzi już w jakimś zamku i zajada pieczonego bażanta, naturalnie jeśli tam jest ta sama godzina, co tutaj.
Dunworthy pokręcił głową.
— Na pewno nastąpiło jakieś przesunięcie, i to Bóg wie jakie, bo Gilchrist nie uznał za stosowne skontrolować parametrów. Zdaniem Badriego poślizg może sięgnąć nawet kilku dni.
Albo kilku tygodni, dodał w myśli. Jeśli tam jest połowa stycznia, to minie sporo czasu, zanim Kivrin zorientuje się w rozmiarach poślizgu, bo nie będzie żadnych świąt, które pomogłyby jej ustalić dokładną datę. Ba, wystarczyłby kilkugodzinny poślizg, żeby znalazła się zupełnie sama w środku nocy w lesie zamieszkanym tylko przez złoczyńców i dzikie zwierzęta.
— Mam nadzieję, że nie ominą jej Święta — powiedziała Mary. — Nie mogła się doczekać, żeby obejrzeć średniowieczne nabożeństwo bożonarodzeniowe.
— Do Świąt zostały jeszcze dwa tygodnie, bo tam nadal obowiązuje kalendarz juliański. Kalendarz gregoriański został wprowadzony dopiero w 1582 roku.
— Wiem. Gilchrist rozwodził się nad tym w swoim przemówieniu. Poświęcił sporo czasu reformie kalendarza i rozbieżności dat. Byłam prawie pewna, że podejdzie do tablicy i narysuje wykres. Właśnie: jaki tam jest teraz dzień?
— Trzynasty grudnia.
— Może to i dobrze, że nie znamy dokładnego czasu?… Kiedy Deirdre i Colin byli przez rok w Stanach, martwiłam się o nich prawie bez przerwy, tyle że te moje troski okazały się zupełnie niezsynchronizowane z rzeczywistością. Na przykład niepokoiłam się, że chłopiec wpadnie pod coś w drodze do szkoły, podczas gdy on smacznie spał, bo tam był jeszcze środek nocy. Czarnowidztwo nie ma właściwej mocy, jeśli nie potrafisz wyobrazić sobie katastrofy ze wszystkimi szczegółami, łącznie z pogodą, porą dnia i kolorem liści na drzewach. Kiedy to sobie uświadomiłam, przez pewien czas martwiłam się, że nie mam się czym martwić, a potem w ogóle przestałam zawracać sobie głowę. Kto wie, może z tobą będzie tak samo?
Mary miała rację. Myśląc o Kivrin wciąż widział ją leżącą wśród porozrzucanych kufrów i porozbijanych skrzyń, przy zdemolowanym wozie, ale to przecież nie miało najmniejszego sensu. Minęła już prawie godzina. Nawet jeśli na drodze nie pojawił się żaden podróżny, z pewnością nie czekała bezczynnie aż zamarznie na śmierć, tylko wyruszyła w kierunku najbliższej osady.
Dunworthy swoją pierwszą podróż w czasie odbył w ramach ćwiczeń doskonalących metody kalibrowania sieci. Jego zadanie polegało na tym, żeby nie ruszać się z miejsca i spokojnie czekać na powrót. Wysłali go w środek nocy do Oxfordu w roku 1956; ponieważ wiedział, że sprawdzanie parametrów potrwa co najmniej dziesięć minut, co sił w nogach popędził cztery przecznice dalej, by rzucić okiem na Bibliotekę. Wyprawa zajęła mu jednak trochę więcej czasu, niż przewidywał, w związku z czym technik mało co nie dostał zawału, kiedy otworzywszy sieć zobaczył, że jest pusta.
Tak, Kivrin na pewno nie leży bez ruchu z zamkniętymi oczami, wiedząc, że tuż obok, dosłownie na wyciągnięcie ręki, czeka na nią świat średniowiecza. Nagle wyobraził ją sobie jak stoi na drodze z Oxfordu do Bath, rozgląda się pilnie we wszystkie strony, gotowa upaść na ziemię i udawać zemdloną, gdyby na horyzoncie pojawił się jakiś człowiek. Jest młoda, inteligentna, pełna zapału; dlaczego miałoby jej się coś stać?
Od razu poczuł się lepiej.
Tak, na pewno nic jej nie będzie. Za dwa tygodnie zjawi się z powrotem w niewiarygodnie brudnej sukni, z błyszczącymi oczami, nie mogąc się doczekać, kiedy podzieli się opowieściami o zapierających dech w piersi przygodach. Po wysłuchaniu tych historii z pewnością nie zdoła zasnąć co najmniej przez kolejne dwa tygodnie, czyniąc sobie wyrzuty, że naraził ją na tak wielkie niebezpieczeństwa.
— Jestem pewna, że wszystko będzie w porządku — powiedziała Mary patrząc mu prosto w oczy.
— Tak, wiem. — Poszedł do baru po kolejne dwa kufle. — Kiedy przyjeżdża twój wnuk? Mówiłaś już, ale zapomniałem.
— O trzeciej. Ma zostać przez cały tydzień, a ja naprawdę nie wiem, co z nim robić. Może zaprowadzę go do Ashmole’a? Zdaje się, że chłopcy lubią muzea. Szata Pocahontas, i tak dalej…
Dunworthy zapamiętał słynną szatę Pocahontas jako kompletnie nieciekawy kawałek szarego materiału, bardzo podobnego do szalika, który Colin miał dostać pod choinkę.
— Jeśli wolno mi coś radzić, to proponowałbym raczej Muzeum Historii Naturalnej.
Otworzyły się drzwi i do wnętrza wdarł się fragment „Do szopki, hej, pasterze”. Dunworthy zaniepokojony spojrzał w kierunku wejścia. Na schodkach stał jego sekretarz, rozglądając się bezradnie w mrocznym pomieszczeniu.
— Już wiem! — oznajmiła Mary. — Poślę Colina na Wieżę Carfax, żeby zepsuł te przeklęte kuranty.
— Przyszedł Finch.
Dunworthy podniósł rękę, ale jego sekretarz już ich dostrzegł i szybkim krokiem zbliżał się do stolika.
— Wszędzie pana szukałem — powiedział. — Mamy kłopoty.
— Z przeskokiem?
Finch zamrugał ze zdziwieniem.
— Z przeskokiem? Nie, proszę pana. Z Amerykankami. Zjawiły się wcześniej, niż zapowiadały.
— Co za Amerykanki?
— Dzwonniczki z Kolorado. Żeńskie Stowarzyszenie Dzwonników ze Stanów Zachodnich.
— Tylko proszę nie mówić, że będzie jeszcze więcej dzwonienia! — jęknęła Mary.
— Przecież miały przyjechać dopiero dwudziestego drugiego? — zdziwił się Dunworthy.
— Dziś jest właśnie dwudziesty drugi, proszę pana — poinformował go Finch. — Spodziewaliśmy się ich po południu, ale odwołano koncert w Exeter, więc zjawiły się trochę wcześniej. Natychmiast zadzwoniłem do sekcji średniowiecza, a pan Gilchrist powiedział mi, że przypuszczalnie poszedł pan świętować sukces.
Sekretarz znacząco spojrzał na opróżniony kufel i szklaneczkę z whisky.
— Niczego nie świętuję — odparł Dunworthy. — Czekam na potwierdzenie, że jedna z moich podopiecznych dokonała bezpiecznie przeskoku. Myślę, że potrwa to jeszcze co najmniej godzinę — dodał, zerknąwszy na zegarek.
— Obiecał pan, że pokaże im nasze dzwony — przypomniał mu sekretarz.
— Naprawdę nie musisz tu siedzieć — wtrąciła się Mary. — Zadzwonię do Balliol, jak tylko ją zlokalizują.
Dunworthy spiorunował Mary wzrokiem.
— Przyjdę dopiero wtedy, kiedy będę miał pewność, że wszystko jest w porządku — stwierdził stanowczo. — Tymczasem proszę oprowadzić je po college’u i poczęstować lunchem. Wątpię, czy zdążycie załatwić to szybciej niż w godzinę.
Finch nie sprawiał wrażenia zachwyconego.
— Ale one mają czas tylko do czwartej, bo potem grają koncert w Ely, a bardzo chcą zobaczyć dzwony w Christ Church College…
— Więc niech pan je tam zaprowadzi, pokaże im Wielkiego Toma, przegoni na szczyt Wieży Św. Marcina. Przyjdę, kiedy tylko będę mógł.