Wkrótce dotarły do szczytu wzniesienia. Padający gęsto deszcz utrudniał widoczność, śnieg na drodze zaczął się szybko topić, u dołu wzgórza utworzyło się błotniste bajoro. Po obu stronach drogi rosły gęste krzaki przykryte śnieżnymi czapami. Rosemunda czekała na szczycie następnego pagórka; las kończył się mniej więcej w połowie zbocza, wierzchołek był zupełnie nagi, za nim zaś — Kivrin wiedziała o tym tak dokładnie, jakby znajdowała się na miejscu Rosemundy — zaczynała się rozległa równina przecięta gościńcem wiodącym do Oxfordu.
— Lady Kivrin, zaczekaj! — krzyknęła Agnes, ale Kivrin była już w zagłębieniu terenu między dwoma wzgórzami. Zeskoczyła z deresza i poczęła strząsać śnieg z gałęzi, aby przekonać się, czy młode drzewka, właściwie krzewy, to wierzby, których widok tak głęboko utkwił jej w pamięci. Tak! A tam, za nimi, nieco w głębi, korona potężnego dębu! Zarzuciła wodze na kark zwierzęcia, po czym zaczęła przedzierać się przez gęstwinę. Śnieg i mróz połączyły gałęzie wierzb, tworząc z nich coś w rodzaju elastycznej, ale jednocześnie stawiającej silny opór ściany. Jednak po krótkiej walce zdołała pokonać przeszkodę, niemal biegiem przebyła kilkanaście metrów rzadszego lasu, rozsunęła kolejną zasłonę z gałęzi i znalazła się na polanie.
Rósł tam dąb, a nieco dalej kępa brzóz; patrząc na ich białe pnie łatwo można było odnieść wrażenie, że to prześwity między innymi, większymi drzewami. Tak, to na pewno tutaj!
A jednak nie wszystko się zgadzało. Tamta polana była chyba trochę mniejsza i dąb miał więcej suchych liści. Nie mogła sobie również przypomnieć dorodnego krzewu tarniny rosnącego przy samej ścianie lasu. Tak bardzo rzucał się w oczy, że z pewnością zapamiętałaby, gdyby go kiedyś widziała.
Wszystko przez ten śnieg, przemknęło jej przez głowę. To dlatego polana wydaje się większa. Miejscami głębokość śniegu z pewnością przekraczała pół metra, na powierzchni zaś, skuty warstewką topniejącego lodu, był nie naruszony. Przez kilka minionych dni z pewnością nikt tędy nie chodził.
— Czy ojciec Roche zamierza zbierać tu bluszcz? — zapytała Rosemunda, wychodząc z lasu na polanę, po czym oparła ręce na biodrach i rozejrzała się dokoła. — Nie widzę tu żadnego bluszczu.
Właśnie: przecież pień dębu był opleciony bluszczem! A dokoła rosły grzyby. Tak, to śnieg. Przykrył ziemię grubą warstwą, kryjąc charakterystyczne szczegóły, a także ślady, jakie z pewnością pozostawił Gawyn, ciągnąc w kierunku drogi resztki wozu i kufry.
Została tylko szkatułka. Gawyn nie przywiózł jej do dworu, ponieważ Kivrin ukryła ją w krzakach przy drodze.
Zawróciła raptownie, mało nie przewracając Rosemundy, i szybkim krokiem ruszyła z powrotem ku ścieżce. Naturalnie szkatułka także znalazła się pod śniegiem, ale tam nie był on aż tak głęboki, sama szkatułka zaś miała co najmniej czterdzieści centymetrów wysokości.
— Lady Katherine! — zawołała Rosemunda, biegnąc za nią. — Dokąd idziecie?
— Kivrin! — Głos Agnes zabrzmiał niczym żałosne echo. Dziewczynka usiłowała zsiąść z kucyka, który spokojnie stał na środku drogi, ale stopa uwięzłą jej w strzemieniu. — Lady Kivrin, pomóż mi!
Kivrin przez chwilę wpatrywała się w nią nie widzącym spojrzeniem, po czym popatrzyła w stronę, z której niedawno przybyli. Ojciec Roche wciąż walczył z upartym osłem. Zrozumiała w okamgnieniu, że jeśli ma znaleźć szkatułkę, musi uczynić to teraz, dopóki księdza nie ma w pobliżu.
— Nie zsiadaj z konia, Agnes! — poleciła małej, a następnie uklękła i poczęła oburącz grzebać w śniegu pod wierzbami.
— Czego szukacie? — spytała zadyszana Rosemunda. — Przecież tam nie ma bluszczu!
— Lady Kivrin, na pomoc!
Może powinna szukać głębiej pod drzewkami? Sięgnęła najdalej jak mogła, ale choć odrzucała śnieg pełnymi garściami, niczego nie znalazła. Gdyby szkatułka była w tym miejscu, zobaczyłaby ją bez żadnego trudu, ponieważ przez gęsto splecione gałęzie przedostało się niewiele śniegu i grunt dokoła cienkich pni pokrywała zaledwie kilkunastocentymetrowa warstwa. Musi gdzieś tu być! — kołatała jej w głowie rozpaczliwa myśl. Przecież to tutaj! Na pewno!
— Lady Kivrin!
Agnes zdołała zsunąć się z grzbietu kucyka i co sił w nogach biegła w jej stronę. Kivrin otworzyła już usta, aby ostrzec małą, ale zanim zdążyła powiedzieć choćby słowo, dziewczynka zawadziła stopą o wystający korzeń i rozciągnęła się jak długa na ziemi.
Siła uderzenia była tak wielka, że Agnes przez dłuższą chwilę nie mogła złapać tchu. Kiedy kilka sekund później znalazły się przy niej Kivrin i Rosemunda, dziewczynka wciąż łapała powietrze szeroko otwartymi ustami. Dopiero gdy Kivrin chwyciła ją w objęcia i podniosła z ziemi, mała zaczęła przeraźliwie krzyczeć.
— Idź po ojca Roche’a — poleciła Kivrin Rosemundzie. — Jest tam, na szczycie wzgórza. Osioł mu się znarowił.
— Ojciec Roche już tu idzie — odparła Rosemunda.
Istotnie, choć nie tyle szedł, co raczej kłusował niezgrabnie drogą, naturalnie bez osła, który jakby nigdy nic stał nieruchomo na wzniesieniu. Kivrin chciała go ostrzec, żeby uważał na siebie, ale zrezygnowała z tego zamiaru; Agnes darła się tak głośno, że z pewnością niczego by nie usłyszał.
— Cicho, kochanie — próbowała uspokoić rozhisteryzowane dziecko. — Nic ci nie będzie. Zaraz normalnie odetchniesz.
Kiedy tylko zadyszany i spocony kapłan stanął przy nich, dziewczynka rzuciła mu się w ramiona, on zaś objął ją delikatnie i przytulił do piersi.
— Szszsz, Agnes — wymamrotał ciepłym, kojącym głosem. — Już dobrze, dobrze…
Przeraźliwe krzyki zamieniły się w szloch.
— W co się uderzyłaś? — zapytała Kivrin, otrzepując małą ze śniegu. — Podrapałaś sobie ręce?
Ojciec Roche odwrócił dziewczynkę, by Kivrin mogła ściągnąć jej rękawice. Agnes miała mocno zaczerwienione ręce, ale nie było na nich żadnych zadrapań ani skaleczeń.
— Powiedz, co cię boli?
— Nic ją nie boli! — prychnęła pogardliwie Rosemunda. — Ryczy, bo mazgaj z niej i tyle!
— Wcale nie jestem mazgaj! — wrzasnęła Agnes, wkładając w to tyle energii, że niewiele brakowało a wysunęłaby się z objęć kapłana. — Uderzyłam się w kolano!
— W które? To, które miałaś skaleczone?
— Tak — odparła nieco ciszej dziewczynka. — Nie patrz! — krzyknęła, kiedy Kivrin pochyliła się, by obejrzeć jej nóżkę.
— Jak chcesz. — Strup, który zdążył utworzyć się na ranie, z pewnością został częściowo lub całkowicie zdarty, ale skoro krwawienie nie było zbyt silne, ściąganie ubrania i wystawianie dziecka na chłód nie miało najmniejszego sensu. — Ale pokażesz mi je, kiedy tylko wrócimy do domu.
— A kiedy wrócimy?
Kivrin bezradnie rozejrzała się dokoła. To musi być to miejsce! Wierzby, polana, bezleśne wzgórze… Wszystko się zgadza! Może gdyby poszukała szkatułki trochę dalej od drogi albo…
— Ja chcę do domu! — oświadczyła Agnes płaczliwym tonem. — Zimno mi! Chcę już wracać!
Kivrin z ociąganiem skinęła głową.
— Dobrze.
Rękawice dziewczynki były zupełnie przemoczone, więc oddała jej własne, które, ku zachwytowi Agnes, sięgały jej prawie do łokci. Kivrin miała już nadzieję, że dziewczynka zapomniała o stłuczonym kolanie, lecz kiedy ojciec Roche spróbował wsadzić ją na kucyka, mała ponownie zaczęła szlochać.
— Wolę jechać z tobą, lady Kivrin.