Выбрать главу

— Sali ćwiczeń?

— Tak, żebyśmy mogły przeprowadzić próbę Mszy Chicagowskiej. Ustaliłam z dziekanem kościoła Jezusa Chrystusa, że wystąpimy tam w Nowy Rok, ale najpierw będziemy musiały trochę poćwiczyć. Odpowiadałaby nam ta duża sala we wschodnim skrzydle…

— Chodzi o pokój wykładowców, proszę pana.

— …ale pan Finch twierdzi, iż zmagazynowano w niej zapasy żywności.

Zapasy żywności? — zdziwił się w duchu Dunworthy. Jakie zapasy? Przecież, jeśli wierzyć Finchowi, brakuje nam już wszystkiego, naturalnie z wyjątkiem brukselki.

— Odmówił też udostępnienia sal wykładowych pod pretekstem, że mogą być potrzebne dla chorych, kiedy zabraknie miejsca w szpitalu. Zależy nam na jakimś spokojnym zakątku, żebyśmy mogły się skupić. Msza Chicagowska to bardzo skomplikowany utwór. Częste zmiany głosu prowadzącego wymagają maksymalnej koncentracji, a do tego, naturalnie, dochodzą problemy natury technicznej.

— Oczywiście — przytaknął skwapliwie.

— Pomieszczenie nie musi być duże, ale powinno znajdować się na uboczu. Do tej pory ćwiczyłyśmy w jadalni, ale tutaj bez przerwy ktoś się kręci. W takich warunkach trudno skoncentrować się na pracy.

— Jestem pewien, że znajdziemy coś odpowiedniego.

— Co prawda w takim składzie powinnyśmy zagrać Mszę Filadelfijską, ale z tego co wiem, w ubiegłym roku wykonał ją Septet Północnoamerykański — nawiasem mówiąc, w sposób dość daleko odbiegający od ideału. Podobno tenor ciągle się spóźniał, a w dodatku szwankowała precyzja uderzeń. Między innymi dlatego chcemy przeprowadzać tyle prób, ile się da. Dobre uderzenie to podstawa.

— Oczywiście — powtórzył Dunworthy. Zerknąwszy ponad ramieniem panny Taylor dostrzegł w drzwiach jadalni panią Gaddson. Prezentowała się jeszcze bardziej imponująco niż zazwyczaj i nie ulegało najmniejszej wątpliwości, iż jest czymś mocno zirytowana. — Proszę mi wybaczyć, ale teraz muszę wracać do siebie, ponieważ czekam na ważny telefon.

Obiecał pannie Taylor, że poszuka odpowiedniego pokoju albo sali, gdzie mogłyby do woli ćwiczyć precyzję uderzeń, po czym wymknął się drzwiami prowadzącymi do kuchni. Andrews wciąż nie dzwonił, jedyna wiadomość zaś pochodziła od Montoi.

— Mam panu przekazać, że nieważne.

— I to wszystko? Nie powiedziała nic więcej?

— Nic. Tylko tyle: „Powiedz panu Dunworthy’emu, że to już nieważne”.

O co mogło jej chodzić? Po dłuższym namyśle doszedł do wniosku, że albo odszukała Basingame’a, albo uznała, iż nie ma znaczenia, czy wybrał się na łososie, czy na pstrągi. Korciło go, by zadzwonić do niej i wyjaśnić wszystko u źródła, ale obawiał się, że w tym samym czasie będzie telefonował Andrews.

Technik zadzwonił dopiero tuż przed czwartą.

— Bardzo przepraszam, że nie skontaktowałem się z panem wcześniej. — Nadal nie włączono wizji, ale w tle słychać było wyraźne dźwięki muzyki i gwar rozmów. — Wczoraj wieczorem nie było mnie w domu, a dzisiaj miałem ogromne trudności, żeby się dodzwonić na Uniwersytet. Sieć jest chyba przeciążona, jak zwykle podczas Świąt, a w dodatku…

— Musi pan przyjechać do Oxfordu — przerwał mu Dunworthy. — Trzeba powtórnie obliczyć parametry przeskoku.

— Oczywiście, proszę pana. Kiedy?

— Jak najszybciej. Na przykład dziś wieczorem.

— Och… — Andrews wyraźnie się zawahał. — A może jutro? Moja dziewczyna wróci dopiero późnym wieczorem, więc chcielibyśmy spędzić razem przynajmniej część drugiego dnia Świąt, ale po południu albo wieczorem mógłbym wsiąść w pociąg i przyjechać do Oxfordu. Czy to wystarczy? Naturalnie, jeśli są jakieś ograniczenia czasowe…

— Naszemu technikowi udało się zlokalizować dziewczynę, którą wysłaliśmy w XIV wiek, ale zaraz potem rozchorował się na grypę, więc potrzebujemy kogoś, kto odczytałby współrzędne — wyjaśnił Dunworthy. Z drugiego końca linii dobiegł donośny wybuch śmiechu, więc na wszelki wypadek podniósł głos. — O której mógłby pan tu być?

— Jeszcze nie wiem. Zadzwonię do pana jutro i powiem, jak przedstawia się sytuacja, dobrze?

— W porządku, ale proszę pamiętać, że metrem dojedzie pan tylko do Barton. Stamtąd musi pan wziąć taksówkę. Zawiadomię kogo trzeba, żeby wpuszczono pana na teren objęty kwarantanną.

Technik nie odpowiedział, choć połączenie nie zostało przerwane, ponieważ Dunworthy wciąż słyszał dźwięki muzyki.

— Andrews, jest pan tam jeszcze?

Kiedy wreszcie włączą wizję? To okropne, rozmawiać z kimś mając przed sobą pusty ekran.

— Tak, proszę pana — odparł Andrews niezbyt pewnym tonem. — Zechciałby pan powtórzyć, co mam zrobić?

— Odczytać współrzędne. Nasz technik zlokalizował…

— Chodzi o to, jak mam się dostać do Oxfordu.

— Dojedzie pan metrem do Barton. — Dunworthy mówił głośno i wyraźnie. — Dalej metro nie kursuje, więc wsiądzie pan w taksówkę, która dowiezie pana do granicy obszaru objętego kwarantanną.

— Kwarantanną?

— Tak. — Powoli ogarniała go irytacja. — Załatwię panu przepustkę, żeby mógł pan przekroczyć kordon.

— Co to za kwarantanna?

— W związku z pojawieniem się nowego wirusa. Nie słyszał pan o tym?

— Nie, proszę pana. Monitorowałem przeskok we Florencji i wróciłem dopiero kilka godzin temu. Czy to coś poważnego?

Wydawał się bardziej zaintrygowany niż zaniepokojony.

— Do tej pory zanotowaliśmy osiemdziesiąt jeden przypadków zachorowań.

— Osiemdziesiąt dwa — poprawił go Colin.

— Na szczęście wirus został już zidentyfikowany i niebawem otrzymamy skuteczną szczepionkę. Nie było też żadnych ofiar śmiertelnych.

— Ale założę się, że macie tam mnóstwo ludzi, którzy nie mogli wrócić na Święta do domów — zauważył technik. — W takim razie zadzwonię do pana przed południem, jak tylko będę wiedział o której godzinie przyjadę.

— Znakomicie. — Dunworthy jeszcze bardziej podniósł głos, ponieważ wrzawa na drugim końcu linii znacznie przybrała na sile. — Będę czekał.

— Do zobaczenia.

Usłyszał jeszcze jeden wybuch śmiechu, po czym połączenie zostało przerwane.

— I co, przyjedzie? — zapytał Colin.

— Tak. Jutro.

Wystukał numer Gilchrista. Tymczasowy zastępca Basingame’a pojawił się na ekranie niemal natychmiast.

— Panie Dunworthy, jeśli znowu zamierza pan mnie przekonywać, że należy natychmiast ściągnąć z powrotem pannę Engle… — zaczął z wojowniczą miną.

Na pewno zrobiłbym to, gdybym mógł, pomyślał Dunworthy, zastanawiając się, czy Gilchrist naprawdę nie zdaje sobie sprawy, że Kivrin już dawno opuściła miejsce przeskoku, w związku z czym nie pozostaje im nic innego jak czekać do ustalonej daty ponownego otwarcia sieci.

— Nie — wpadł tamtemu w słowo. — Chcę tylko powiedzieć, że udało mi się znaleźć technika, który precyzyjnie odczyta współrzędne.

— Pozwolę sobie panu przypomnieć, że…

— Ani przez chwilę nie zapomniałem, że to pan kieruje tym przeskokiem. — Dunworthy czynił wszystko co w jego mocy, by zachować spokój. — Po prostu staram się pomóc. Zdaję sobie sprawę, iż w czasie ferii w Oxfordzie trudno znaleźć technika, więc skontaktowałem się telefonicznie z jednym z naszych, mieszkającym w Reading. Będzie tu jutro.

Gilchrist z dezaprobatą potrząsnął głową.

— Byłoby to zupełnie niepotrzebne, gdyby wasz technik nie uznał za stosowane rozchorować się w najmniej odpowiednim momencie, ale skoro już tak się stało, będziemy musieli zadowolić się tym, co mamy. Niech zgłosi się do mnie natychmiast po przyjeździe.