Выбрать главу

Dunworthy zdołał w miarę uprzejmie wymamrotać coś w rodzaju „do widzenia”, ale kiedy tylko ekran ściemniał, cisnął słuchawkę, by zaraz potem ponownie chwycić za nią i zacząć pospiesznie wystukiwać kolejne numery. Znajdzie Basingame’a, choćby miał do wieczora siedzieć przy aparacie!

Niestety, komputer poinformował go, że wszystkie linie są zajęte, więc Dunworthy odłożył słuchawkę i zapatrzył się bezmyślnie w pusty ekran.

— Czeka pan jeszcze na jakiś telefon? — zapytał Colin.

— Nie.

— Więc może poszlibyśmy do szpitala? Mam prezent dla babci.

A ja przy okazji załatwię Andrewsowi zezwolenie na przekroczenie granicy obszaru objętego kwarantanną, pomyślał Dunworthy, na głos zaś powiedział:

— Znakomity pomysł. Będziesz mógł pokazać się jej w nowym szaliku.

Chłopiec wetknął szalik do kieszeni kurtki.

— Założę go dopiero na miejscu — powiedział z uśmiechem. — Nie chcę, żeby po drodze ktoś mnie w nim zobaczył.

Obawy Colina okazały się całkowicie nieuzasadnione, ponieważ na ulicach nie spotkali żywego ducha. Nie jeździły nawet taksówki ani rowery. Dunworthy przypomniał sobie słowa pastora, który powiedział, że podczas epidemii ludzie zazwyczaj kryli się w domach jak zwierzęta w norach. Tym razem pewną rolę mogła odegrać chęć ucieczki przed wszechobecnymi dźwiękami kurantów wygrywających opętańczo wciąż tę samą melodię; albo wszyscy drzemią po świątecznym obiedzie, albo uznali — bardzo słusznie — iż przy takiej pogodzie nie ma najmniejszego sensu wystawiać nosa na dwór.

Pierwszą osobą, jaką spotkali, była stojąca przed wejściem do kliniki kobieta w płaszczu przeciwdeszczowym, z tablicą opatrzoną napisem: PRECZ Z IMPORTOWANYMI CHOROBAMI. Towarzyszący jej mężczyzna w masce na twarzy otworzył im drzwi i wręczył przemoczoną ulotkę.

Dunworthy najpierw poprosił recepcjonistkę, by zawiadomiła Mary o ich przybyciu, a potem przyjrzał się ulotce. Wydrukowany tłustą czcionką nagłówek wzywał: WALCZ Z GRYPĄ! GŁOSUJ ZA WYSTĄPIENIEM Z UE! Poniżej znajdował się tekst następującej treści: „Dlaczego te Święta musisz spędzić z dala od najbliższych? Dlaczego musiałeś wbrew swojej woli zostać w Oxfordzie? Dlaczego grozi ci niebezpieczeństwo, że zachorujesz, a może nawet umrzesz? Dlatego, że Unia Europejska zmusza nas, byśmy wpuszczali do Anglii zarażonych cudzoziemców, my zaś nie mamy w tej sprawie nic do powiedzenia. Pewien indyjski emigrant, nosiciel śmiertelnie niebezpiecznego wirusa…”

Dunworthy spojrzał na odwrotną stronę mokrego świstka. „Głosując za wystąpieniem z UE, głosujesz za zdrowiem! Popieraj Komitet na Rzecz Niezależności Wielkiej Brytanii”.

W hallu pojawiła się Mary. Colin pospiesznie wyszarpnął szalik z kieszeni i owinął go sobie dokoła szyi.

— Wesołych Świąt, babciu — powiedział. — Dziękuję za prezent. Mogę otworzyć twój rulon-niespodziankę?

— Tak, oczywiście.

Wyglądała na bardzo zmęczoną. Miała na sobie wciąż ten sam fartuch, który założyła dwa dni temu. Ktoś przypiął jej do kieszonki maleńką gałązkę jemioły.

Colin rozerwał rulon.

— Musisz to włożyć — powiedział, wręczając jej koronę z niebieskiego papieru.

— Udało ci się choć trochę zdrzemnąć? — zapytał Dunworthy.

— Kilka minut. — Wsadziła koronę na potargane siwe włosy. — Od południa przybyło nam trzydziestu chorych. Przez cały dzień próbuję dodzwonić się do Centrum Badań nad Grypą, żeby dowiedzieć się, czy zsekwencjonowali już wirusa, ale wszystkie linie są zajęte.

— Wiem. Mogę porozmawiać z Badrim?

— Najwyżej przez minutę albo dwie. — Zmarszczyła brwi. — W ogóle nie reaguje na syntamycynę, podobnie jak ci dwaj studenci z przyjęcia w Headington. Tylko Beverly Breen czuje się trochę lepiej. — Spojrzała na niego z niepokojem. — A co z tobą? Byłeś już na zastrzyku?

— Jeszcze nie, ale wysłałem Colina.

— Bolało jak diabli — poskarżył się chłopiec, rozwijając karteczkę, która wypadła z rozerwanego rulonu. — Przeczytać ci sentencję?

— Tak, proszę.

— Ściągnąłem na jutro technika, żeby odczytał współrzędne ustalone przez Badriego. Co mam zrobić, żeby wpuścili go do miasta?

— Nic. Zależy im tylko na tym, żeby nikt się stąd nie wydostał.

Rejestratorka wzięła Mary na stronę i powiedziała jej coś do ucha.

— Muszę już iść — oznajmiła babka Colina. — Tylko nie próbuj stąd uciec, dopóki nie dostaniesz zastrzyku! Zgłoś się zaraz, jak tylko wrócisz od Badriego. Colin, ty zaczekasz tutaj.

Dunworthy samodzielnie trafił na oddział zakaźny, wbił się w jednorazowy kombinezon, pamiętając o tym, by rękawiczki założyć na samym końcu, po czym wszedł do pokoju Badriego. Pielęgniarka — ta sama, która tak bardzo interesowała się Williamem Gaddsonem — mierzyła choremu puls, wpatrując się w monitory. Dunworthy podszedł na palcach i zatrzymał się przy łóżku.

Co prawda Mary uprzedziła go, że Badri jest w nie najlepszym stanie, niemniej jednak wygląd technika wywarł na nim wstrząsające wrażenie. Śniada skóra Badriego stała się niemal granatowa, pod oczami miał ciemne plamy, jakby niedawno ktoś go pobił, prawe ramię zaś, unieruchomione na zmyślnym wyciągu od łokcia aż do dłoni, przypominało jeden ogromny siniak. Drugie, spoczywające nieruchomo na kocu, wyglądało jeszcze gorzej.

— Badri?

Pielęgniarka oderwała wzrok od monitorów.

— Może pan zostać tylko kilka minut — uprzedziła go.

Dunworthy skinął głową.

Dziewczyna uwolniła przegub chorego z delikatnego uścisku, wystukała coś na klawiaturze komputera, po czym wyszła z pokoju.

Dunworthy usiadł na składanym krzesełku, a następnie przez chwilę przyglądał się wskaźnikom. Dla niego wyglądały tak samo jak przedtem: tajemnicze wykresy, przecinające się linie, zmieniające się bezustannie liczby. Przeniósł spojrzenie na Badriego, łagodnie poklepał go po ręce, po czym wstał i skierował się do drzwi.

— Wszystko przez szczury… — wymamrotał technik. Dunworthy zawrócił i pochylił się nad łóżkiem.

— Słyszy mnie pan, Badri? To ja, Dunworthy.

— Panie Dunworthy… — wyszeptał Badri nie otwierając oczu. — Ja umieram, prawda?

Dunworthy poczuł ukłucie niepokoju.

— Skądże znowu! — zaprzeczył energicznie. — Co panu przyszło do głowy?

— Prawie nikt nie ocalał…

— Kiedy? O czym pan mówi?

Badri nie odpowiedział. Dunworthy siedział przy nim aż do powrotu pielęgniarki, lecz technik nie odezwał się już ani słowem.

— Przykro mi, ale chory potrzebuje spokoju.

— Wiem.

Podniósł się z krzesła, podszedł do drzwi, otworzył je, ale w progu zatrzymał się jeszcze i obejrzał na Badriego.

— Zabiła prawie wszystkich — wyszeptał technik. — Umarło pół Europy.

Colin stał przy biurku recepcjonistki i opowiadał jej o swoich świątecznych upominkach.

— Z powodu kwarantanny nie dostałem prezentów od mamy. Utknęły gdzieś na poczcie.

Dunworthy powiedział rejestratorce, że z polecenia doktor Ahrens miał dostać zastrzyk wzmacniający układ odpornościowy organizmu.

— Proszę chwilę zaczekać.

Usiedli więc i czekali. Dunworthy wciąż rozpamiętywał słowa Badriego. „Zabiła prawie wszystkich. Umarło pół Europy”.

— Nie zdążyłem przeczytać sentencji — przypomniał sobie Colin. — Chce pan ją usłyszeć? — Nawet nie czekał na odpowiedź. — „Gdzie był ojciec, kiedy zgasło światło?”