Выбрать главу
(032631–034122)

21 grudnia 1320 (według starej rachuby czasu). Ojciec Roche nie wie, gdzie jest miejsce przeskoku. Poprosiłam go, żeby zabrał mnie tam, gdzie spotkał Gawyna, ale widok polany i dębu nie obudził we mnie żadnych wspomnień. Przypuszczalnie Gawyn spotkał go daleko od miejsca, w którym mnie znalazł, a ja byłam już wtedy bardzo chora i majaczyłam w gorączce.

Dzisiaj uświadomiłam sobie, że na własną rękę nigdy nie zdołam tam trafić. Las jest ogromny, pełno w nim polan, dębów i kęp wierzb, a teraz, kiedy spadł śnieg, wszystkie wyglądają tak samo. Powinnam oznaczyć miejsce przeskoku czymś bardziej rzucającym się w oczy niż szkatułka.

Jedyna nadzieja w Gawynie, ale on jeszcze nie wrócił z Courcy. Co prawda Rosemunda twierdzi, że to tylko pół godziny jazdy stąd, lecz ze względu na złą pogodę na pewno zdecydował się zostać tam na noc.

Pada bez przerwy, odkąd wróciliśmy z lasu. Właściwie powinnam się z tego cieszyć, bo przy takiej pogodzie śnieg chyba szybko się stopi, ale jednocześnie nie mogę wyruszyć do lasu na poszukiwania, we dworze zaś jest przeraźliwie zimno. Wszyscy chodzą zakutani po czubki nosów i przez większą część dnia grzeją się przy ogniu.

Ciekawe, jak sobie radzą wieśniacy? Ich chaty są tak nędzne, że zapewne wiatr hula bez żadnych przeszkód, a w tym marnym szałasie, w którym byłam, nie zauważyłam nawet żadnego koca. Muszą potwornie marznąć, a wiem od Rosemundy, że rządca jest przekonany, iż będzie padać aż do Wigilii.

Rosemunda przeprosiła mnie też za swoje zachowanie w lesie.

— Byłam zła na moją siostrę — powiedziała.

Naturalnie Agnes nie ma z tym nic wspólnego; dziewczynę przygnębiła wiadomość, że będzie musiała spędzić Święta w towarzystwie niechcianego narzeczonego. Korzystając z chwili, kiedy zostałyśmy same, zapytałam ją, co myśli o swoim małżeństwie.

— Ojciec wszystko już ustalił — odparła, nawlekając igłę. — Zrękowiny były na świętego Marcina, a ślub będzie w Wielkanoc.

— Cieszysz się?

— Sir Bloet to dobra partia. Ma wielu możnych przyjaciół, a w dodatku jego ziemie graniczą z ziemiami ojca.

— Lubisz go?

Wbiła igłę w lniane płótno rozpięte na drewnianej ramce.

— Mój ojciec nigdy by nie pozwolił, żeby spotkała mnie jakaś krzywda.

Nic więcej od niej nie wyciągnęłam, od Agnes zaś dowiedziałam się tylko tyle, że sir Bloet jest miły i dał jej srebrny pieniążek; przypuszczalnie był to jeden z podarunków, jakie przywiózł na zaręczyny.

Agnes zanadto przejmuje się swoim kolanem, żeby zaprzątać sobie głowę jakimiś głupstwami. Co prawda mniej więcej w połowie drogi do domu przestała uskarżać się na ból, ale kiedy zsadziłam ją z konia, natychmiast zaczęła przesadnie kuleć. Początkowo przypuszczałam, iż tylko pragnie zwrócić na siebie uwagę, lecz kiedy wreszcie przekonałam ją, by pokazała mi ranę, okazało się, że strup został całkowicie zerwany, a kolano jest czerwone i opuchnięte.

Przemyłam skaleczenie, po czym zrobiłam opatrunek z najczystszego kawałka płótna, jaki udało mi się znaleźć. (Obawiam się, że była to najlepsza chusta lady Imeyne, ponieważ odkryłam go na dnie skrzyni stojącej przy łóżku.) Poleciłam małej, by siedziała spokojnie przy ogniu i bawiła się drewnianym wózkiem, ale nie wiem, czy to wystarczy. Jeśli w ranę wda się zakażenie, sprawa może się bardzo skomplikować. W XIV wieku nie znano jeszcze antybiotyków.

Eliwys także jest zaniepokojona, choć z innego powodu. Najwyraźniej spodziewała się Gawyna jeszcze dziś wieczorem i co chwila wyglądała przez okno albo wychodziła na próg. Do tej pory nie zdołałam stwierdzić, jakie żywi do niego uczucia. Czasem wydaje mi się, że go kocha i boi się, zdając sobie sprawę, co to oznacza dla nich obojga (ludzi przyłapanych na cudzołóstwie spotykało nie tylko potępienie ze strony Kościoła, rodziny i przyjaciół, ale niekiedy coś znacznie gorszego), czasem znowu jestem pewna, że nawet nie zdaje sobie sprawy z jego zadurzenia, tak bardzo bowiem niepokoi się o męża, iż nie jest w stanie myśleć o niczym innym.

Czysta, niedostępna dama stanowiła ideał opiewany w niezliczonych romansach. Nie ulega wątpliwości, iż Gawyn także nie wie, czy ona go kocha; przywożąc mnie nieprzytomną z lasu i opowiadając o bandzie złoczyńców, którzy mnie obrabowali, przede wszystkim pragnął zaimponować ukochanej. (Z pewnością wywarłby na niej znacznie większe wrażenie, gdybym istotnie została ograbiona i zgwałcona przez dwudziestu zbirów uzbrojonych w miecze, pałki i topory.) Jest gotów poważyć się na każde szaleństwo, byle zdobyć jej przychylność, i nawet jeśli lady Eliwys nie zdaje sobie z tego sprawy, to lady Imeyne doskonale wie o wszystkim. Przypuszczam, że właśnie dlatego wysłała go do Courcy.

18.

Zanim dotarli do college’u Balliol, zachorowały kolejne dwie osoby. Dunworthy kazał Colinowi iść spać, sam zaś pomógł Finchowi zapakować chorych do łóżek, po czym zatelefonował do kliniki po karetkę.

— Wszystkie wyjechały do wezwań — poinformowała go rejestratorka. — Wyślemy do was pierwszą, która wróci z miasta.

Karetka przyjechała o północy. Zanim Dunworthy wrócił ze szpitala, była już pierwsza.

Colin spał smacznie na kozetce dostarczonej przez Fincha, z „Epoką rycerstwa” pod głową. Dunworthy zastanawiał się przez chwilę, czy odstawić książkę na półkę, ale bał się, że obudzi chłopca, więc zostawił go w spokoju i położył się do łóżka.

Niemożliwe, żeby Kivrin trafiła w czasy zarazy. Przecież Badri wyraźnie powiedział, że poślizg wyniósł tylko cztery godziny, Czarna Śmierć zaś dotarła do Anglii dopiero w roku 1348, Odwrócił się na bok i zamknął oczy, lecz sen nie chciał nadejść. Nie, to nie może być dżuma. Badri majaczył w gorączce. Już wcześniej wygadywał różne bzdury, więc fakt, że nagle zaczął mówić o szczurach, niczego nie dowodzi. Technik po prostu bredził, i to wszystko. Przecież kazał mu cofnąć się, wręczał nie istniejące kartki… Tak, to nie ma najmniejszego znaczenia.

„Wszystko przez te szczury” — powiedział. W tamtych czasach ludzie nie mieli pojęcia, że chorobę przenoszą pchły żerujące na szczurach. Nie wiedzieli, jakie są jej przyczyny, obarczali więc winą kogo się dało: Żydów, czarownice, szaleńców… Mordowali upośledzonych umysłowo, wieszali stare kobiety, palili obcych na stosach.

Wstał z łóżka, przeszedł na palcach do sąsiedniego pokoju i ostrożnie wyjął chłopcu książkę spod głowy. Colin poruszył się, ale nie obudził.

Dunworthy usiadł w fotelu przy oknie, po czym odszukał fragment dotyczący Czarnej Śmierci. Zaraza wybuchła w Chinach w roku 1333, stamtąd zaś na statkach handlowych przedostała się do Messyny na Sycylii, a zaraz potem do Pizy. Na kilka lat zatrzymała się we Włoszech i Francji — osiemdziesiąt tysięcy ofiar w Sienie, sto tysięcy we Florencji, trzysta tysięcy w Rzymie — by wreszcie w roku 1348, „na krótko przed dniem św. Jana Chrzciciela”, czyli 24 czerwca, przekroczyć Kanał i zaatakować Anglię.

Żeby Kivrin trafiła w tamte czasy, poślizg musiałby wynieść aż dwadzieścia osiem lat, a przecież Badri przypuszczał, iż w najgorszym razie mógłby sięgnąć kilku tygodni.

Dunworthy zdjął z półki „Wielkie epidemie” Fitzwillera.

— Co pan robi? — zapytał Colin zaspanym głosem.

— Czytam o Czarnej Śmierci — odparł szeptem. — Śpij, chłopcze.

— Wtedy jej tak nie nazywali — wymamrotał Colin, owijając się szczelniej kocem. — Mówili na nią „sina choroba”.

Dunworthy zabrał obie książki do łóżka. Zdaniem Fitzwillera zaraza dotarła do Anglii w dniu św. Piotra, czyli 29 czerwca 1348 roku. W Oxfordzie pojawiła się w grudniu, w Londynie w październiku następnego roku, potem zaś ruszyła na północ oraz z powrotem na drugi brzeg Kanału, do Niderlandów, a nawet Norwegii. Zbierała obfite żniwo wszędzie, z wyjątkiem Czech, Polski (gdzie obowiązywała ścisła kwarantanna), a także, nie wiadomo czemu, części terytorium Szkocji.