— Niemniej wydaje mi się, proszę pana, że nie powinienem teraz przyjeżdżać.
Dzwonniczki nagle znieruchomiały.
— Przepraszam — powiedziała panna Piantini.
Natychmiast wznowiły ćwiczenia.
— Ale ktoś musi odczytać te współrzędne! Wysłaliśmy historyka do roku 1320 i nawet nie wiemy, jaki nastąpił poślizg. Dopilnuję, żeby zapłacono panu za pracę w warunkach bezpośredniego zagrożenia życia i zdrowia. — Z pewnym opóźnieniem uświadomił sobie, że podszedł do sprawy z niewłaściwej strony. — Zagwarantuję panu całkowitą izolację, dostanie pan kombinezon i maskę…
— Właściwie mógłbym odczytać te współrzędne stąd, z domu — wpadł mu w słowo Andrews. — Mam koleżankę, która potrafi dokonać transmisji danych. Studiuje w Shrewsbury. — Umilkł na chwilę, po czym dodał: — Nic więcej nie mogę dla pana zrobić. Bardzo mi przykro.
— Przepraszam — powiedziała znowu panna Piantini.
— W tym miejscu wchodzisz jako druga — wyjaśniła jej panna Taylor. — Akcentujesz „dwa” i „cztery”, a potem prowadzisz aż do następnej zmiany. I patrz na nas, a nie w podłogę. Uwaga! Raz, dwa… i trzy!
Zaczęły od nowa swój skomplikowany taniec.
— Po prostu nie mogę ryzykować — dodał Andrews.
Było jasne, że nikt ani nic nie zdoła go przekonać.
— Jak się nazywa ta koleżanka z Shrewsbury? — zapytał Dunworthy, by nie tracić czasu.
— Polly Wilson — odparł technik z wyraźną ulgą, po czym podał numer telefonu. — Proszę jej powiedzieć, że potrzebna mi będzie bezpośrednia transmisja danych i połączenie zwrotne z dublowaniem zapisu. Będę czekał przy telefonie.
Zrobił ruch, jakby zamierzał odłożyć słuchawkę.
— Chwileczkę! — wykrzyknął Dunworthy, ściągając na siebie niechętne spojrzenia dzwonniczek. — Jaki może być maksymalny poślizg przy przeskoku w początek XIV wieku?
— Nie mam pojęcia — odparł natychmiast Andrews. — Trudno jest przewidzieć rozmiary poślizgu. W grę wchodzi zbyt wiele czynników.
Dunworthy nie dawał jednak za wygraną.
— A w przybliżeniu? Może wynieść dwadzieścia osiem lat?
— Dwadzieścia osiem lat? — nuta rozbawienia brzmiąca w głosie technika podziałała na nerwy Dunworthy’ego niczym kojący balsam. — Nie wydaje mi się to możliwe. Co prawda im dalej w przeszłość się cofamy, tym większe zdarzają się poślizgi, ale to nie jest taka prosta zależność. Przybliżone dane można uzyskać po wstępnej kontroli parametrów.
— Niestety, nie zrobiono tego.
— Wysłali człowieka w średniowiecze nie przeprowadziwszy nawet wstępnej kontroli parametrów? — zapytał ze zdumieniem Andrews.
— Nie posłali też sondy ani nie poprzedzili zasadniczej ekspedycji krótkim zwiadem. Dlatego właśnie tak bardzo zależy mi na odczytaniu współrzędnych. Mam do pana jeszcze jedną prośbę…
Andrews natychmiast zesztywniał.
— Nie będzie pan musiał tu przyjeżdżać, żeby ją spełnić — zapewnił go pospiesznie Dunworthy. — Ci z Jesus College mają akurat placówkę terenową w Londynie, bo szykowali się do jakiegoś eksperymentu. Mógłby pan zajrzeć do nich i obliczyć parametry dla przeskoku w południe 13 grudnia 1320?
— Jakie były koordynaty przestrzenne?
— Nie mam pojęcia. Dowiem się w Brasenose. Proszę zadzwonić natychmiast, jak tylko skończy pan obliczenia. Czy mogę na pana liczyć?
— Tak — odparł Andrews, lecz bez specjalnego przekonania.
— To dobrze. Spróbuję skontaktować się z Polly Wilson. Bezpośrednia transmisja danych, połączenie zwrotne z dublowaniem zapisu. Dam panu znać, kiedy wszystko będzie gotowe.
Rozłączył się, zanim Andrews zdążył cokolwiek powiedzieć, po czym, ze słuchawką w ręce, przez dłuższą chwilę przyglądał się pląsom dzwonniczek. Wciąż nie był w stanie wyczuć, w jakim rytmie wymachują ramionami i przyklękają, ale wyglądało na to, że panna Piantini już nie wywołuje żadnego zamieszania.
Do Polly Wilson szczęśliwie dodzwonił się za pierwszym razem. Przedstawił jej żądania Andrewsa, zastanawiając się przez cały czas, czy ona także oglądała telewizję i obawia się zgubnego wpływu uniwersyteckich instalacji centralnego ogrzewania, ale dziewczyna powiedziała tylko:
— Muszę znaleźć jakiś posterunek albo coś w tym rodzaju, żeby dostać się na teren objęty kwarantanną. Spotkamy się w college’u za jakieś czterdzieści pięć minut.
Zostawił Amerykanki wykonujące coraz bardziej skomplikowane figury i wyruszył do Brasenose. Deszcz nieco osłabł i na ulicach od razu zrobiło się tłoczniej, mimo iż większość sklepów była zamknięta. Konserwator kurantów z Wieży Carfax albo legł zmożony grypą, albo z powodu kwarantanny nie mógł wykonywać swoich obowiązków, ponieważ dzwonki wciąż wygrywały coraz trudniejsze do zidentyfikowania melodie.
Przed sklepem z hinduską odzieżą stała trzyosobowa pikieta, znacznie większa zaś ustawiła się przed bramą college’u Brasenose. Nad głowami zgromadzonych powiewał transparent z napisem: PODRÓŻE W CZASIE STANOWIĄ ZAGROŻENIE DLA NASZEGO ZDROWIA. Wśród demonstrantów Dunworthy’emu mignęła twarz młodej sanitariuszki z ambulansu.
Centralne ogrzewanie, Unia Europejska i podróże w czasie. Podczas Wielkiej Epidemii winą obarczano amerykańskie doświadczenia z bronią bakteriologiczną i klimatyzację, w średniowieczu natomiast Szatana i komety. Kiedy okaże się, że wirus przybył z Południowej Karoliny, na indeksie znajdą się jazz i kurczaki z rożna.
Pierwszą rzeczą, jaka rzucała się w oczy po wejściu do portierni, była stojąca na kontuarze, obwieszona ozdobami choinka z archaniołem na czubku.
— Jestem umówiony ze studentką ze Shrewsbury, która ma przeprowadzić dla mnie kilka obliczeń — poinformował Dunworthy portiera. — Będziemy musieli dostać się do laboratorium.
— Przykro mi, proszę pana, ale obowiązuje zakaz wstępu do laboratorium.
— Zakaz wstępu?
— Tak, proszę pana. Zostało zamknięte i nikt nie może tam wchodzić.
— Dlaczego? Co się stało?
— To z powodu epidemii, proszę pana.
— Z powodu epidemii?
— Tak, proszę pana. Chyba będzie lepiej, jeśli porozmawia pan o tym z panem Gilchristem.
— Rzeczywiście, powinienem to zrobić. Proszę mu powiedzieć, że przyszedłem, i że muszę dostać się do laboratorium.
— Obawiam się, że go nie ma.
— A gdzie jest?
— Przypuszczalnie w klinice. Kiedy…
Dunworthy nie czekał na ciąg dalszy. W połowie drogi do szpitala przyszło mu do głowy, że Polly Wilson nie będzie wiedziała gdzie go szukać, w samej klinice zaś uświadomił sobie, iż Gilchrist mógł zachorować na grypę.
Dobrze mu tak, pomyślał z satysfakcją. Zasłużył sobie na to. Niestety, chwilę potem ujrzał w małej poczekalni zdrowego jak ryba Gilchrista w masce na twarzy, zmierzającego z podwiniętym rękawem w stronę stolika, przy którym siedziała pielęgniarka.
— Portier powiedział mi, że laboratorium jest zamknięte — oświadczył Dunworthy bez żadnych wstępów, zastępując mu drogę. — Mimo to muszę się tam dostać. Znalazłem technika, który skontroluje parametry przeskoku, ale żeby to zrobił, trzeba przesłać mu dane z sieci.
— To niemożliwe — odparł Gilchrist. — Laboratorium będzie objęte kwarantanną aż do chwili, kiedy zostanie ustalone pochodzenie wirusa.
— Pochodzenie wirusa? — powtórzył ze zdumieniem Dunworthy. — Przecież już wiadomo, że przybył do nas z Południowej Karoliny!