Kiedy ja próbowałam zbadać ranę, Agnes krzyczała i odpychała moje ręce, teraz jednak bez sprzeciwu pozwalała, by ojciec Roche ugniatał bolące miejsce silnymi palcami. Czerwona pręga była znacznie wyraźniejsza niż wtedy, kiedy widziałam ją poprzednio. Roche także ją zauważył, ponieważ zbliżył świeczkę i przyglądał się ze zmarszczonymi brwiami.
— A potem przybyli z odległych krain trzej królowie, niosąc wspaniałe dary…
Ostrożnie przesunął palcami po czerwonej prędze, po czym złożył ręce jak do modlitwy. Nie módl się, przemknęło mi przez głowę. Nie módl się, tylko zrób coś. Cokolwiek.
Spojrzał na mnie.
— Boję się, że do rany dostała się trucizna. Przygotuję napar z hyzopu, aby ją stamtąd wygnać.
Podszedł do paleniska, pogrzebał w ledwie żarzących się węglach, po czym nalał z wiadra wody do żelaznego garnka.
Wiadro, garnek i ręce, którymi badał ranę Agnes, były brudne. Stojąc przy ścianie i obserwując, jak grzebie tymi brudnymi rękami w brudnym worku, zaczęłam żałować, że w ogóle tu przyszłam. Ojciec Roche wcale nie jest lepszy od lady Imeyne. Jego napar z hyzopu pomoże malej nie bardziej niż ohydne maści jej babki, podobnie jak modlitwy, nawet jeśli będzie rozmawiał z Bogiem tak, jakby Ten naprawdę tu był.
Niewiele brakowało, bym zapytała: „Czy to wszystko, co możesz zrobić?” Na szczęście w porę uświadomiłam sobie, że oczekuję niemożliwego. Należałoby zastosować penicylinę i wyjałowione środki opatrunkowe, tych zaś z pewnością nie było w worku ze zgrzebnego płótna.
Przypomniałam sobie, co pan Gilchrist mówił podczas jednego ze swoich wykładów o średniowiecznych medykach. Nazywał ich głupcami i wyśmiewał za to, że podczas Czarnej Śmierci puszczali ludziom krew, kazali połykać arszenik i dawali do picia kozi mocz, ale co mieli robić? Nie dysponowali antybiotykami ani szczepionkami, nie wiedzieli nawet, co powoduje chorobę. Ojciec Roche, miażdżąc w palcach ususzone liście i wrzucając je do garnka z wodą, postępował zgodnie ze swoją najlepszą wiedzą i czynił wszystko co w jego mocy, by pomóc choremu dziecku.
— Ojcze, masz może wino? — zapytałam. — Najlepiej stare. W cienkim piwie, które tu się powszechnie pija, prawie nie ma alkoholu — zresztą podobnie jak w winie, ale im starsze wino, tym więcej alkoholu zawiera, alkohol zaś jest jedynym dostępnym tu środkiem dezynfekującym.
— Przypomniałam sobie, że stare wino wylane na ranę czasem pomaga zwalczyć infekcję — dodałam tytułem wyjaśnienia.
Nie zapytał mnie ani co to jest „infekcja”, ani w jaki sposób mogłam przypomnieć sobie o tej cudownej właściwości starego wina, skoro rzekomo nie pamiętam nic ze swojej przeszłości. Natychmiast poszedł do kościoła i wrócił po chwili z kamionkową butelką wypełnioną silnie pachnącym trunkiem. Nasączyłam nim bandaż i starannie przemyłam ranę.
Butelkę zabrałam ze sobą. Ukryłam ją pod łóżkiem w „buduarze” Rosemundy (na wypadek, jeśli miałoby się okazać, że to wino mszalne; gdyby tak właśnie było, Imeyne własnoręcznie spaliłaby Roche’a na stosie jako heretyka), i zanim Agnes położyła się spać, wylałam trochę wina bezpośrednio na ranę.
19.
Padało aż do Wigilii. Grube, lodowate krople wpadały przez otwór w dachu i z sykiem wyparowywały po zetknięciu z ogniem.
Kivrin korzystała z każdej okazji, by polać winem kolano Agnes; po południu dwudziestego trzeciego grudnia opuchlizna co prawda nadal była pokaźna, ale za to znikła czerwona pręga. Kivrin natychmiast osłoniła czymś głowę i pobiegła do kościoła, by powiedzieć o tym ojcu Roche, lecz nie znalazła go ani w świątyni, ani w domu.
Żadna z kobiet nie zauważyła incydentu z kolanem dziewczynki, ponieważ obie w pośpiechu graniczącym chwilami z paniką szykowały się na przybycie sir Bloeta z rodziną: sprzątały strych, gdzie miały zostać umieszczone kobiety, rozsypywały w sieni suszone różane płatki, piekły nieprawdopodobne ilości pasztetów, puddingów i ciast, w tym także zupełnie groteskowe, w kształcie Dzieciątka leżącego w żłóbku.
Po południu zjawił się ojciec Roche, przemoczony i drżący z zimna. Mimo paskudnej pogody pojechał do lasu po bluszcz do przystrojenia sieni i głównej izby. Korzystając z okazji, że Imeyne jest zajęta w kuchni pieczeniem małego Jezusa, Kivrin zaprosiła kapłana do środka i nie bez trudności zmusiła go, by usiadł przy ogniu.
Zawołała Maisry, a kiedy kilka kolejnych wezwań pozostało bez odpowiedzi, sama pobiegła przez dziedziniec do kuchni po kubek gorącego piwa. Po powrocie ujrzała Maisry siedzącą na ławie obok księdza; miała przechyloną głowę i przytrzymywała odgarnięte na bok włosy, on zaś smarował jej ucho gęsim smalcem. Na widok Kivrin dziewczyna natychmiast złapała się za ucho drugą ręką, niwecząc w ten sposób wysiłki kapłana, po czym uciekła z izby.
— Kolano Agnes wygląda znacznie lepiej — poinformowała go Kivrin. — Czerwona pręga znikła i zaczął się robić nowy strup.
Nie sprawiał wrażenia zaskoczonego. Nagle zaświtała jej myśl, że mogła się pomylić i że to wcale nie było zakażenie krwi. Nocą deszcz zamienił się w śnieg.
— Nie przyjadą — stwierdziła z ulgą lady Eliwys nazajutrz rano. Kivrin w duchu przyznała jej rację. Przez noc napadało co najmniej trzydzieści centymetrów białego puchu i nic nie wskazywało na to, by w najbliższym czasie pogoda miała się zmienić. Nawet Imeyne chyba pogodziła się z faktem, że jednak nie będzie im dane spędzić Świąt w towarzystwie narzeczonego Rosemundy, choć nie zwalniała tempa przygotowań, znosząc ze strychu cynowe miski i prawie bez przerwy rugając Maisry.
Około południa śnieg niespodziewanie przestał padać, o drugiej zaś zupełnie się wypogodziło i Eliwys poleciła, by wszyscy założyli najlepsze ubrania. Kivrin z zaskoczeniem stwierdziła, iż odświętne koszule dziewczynek są uszyte z delikatnego jedwabiu i bardzo starannie wykonane. Agnes założyła na swoją koszulę ciemnoczerwoną atłasową spódnicę, naturalnie ze srebrną zapinką, Rosemunda natomiast zieloną suknię o szerokich rękawach i rozcięciach odsłaniających misterne hafty na żółtym jedwabiu. Nikt nie sugerował Kivrin, w czym powinna przywitać sir Bloeta, i dopiero kiedy skończyła czesać dziewczynki, Agnes powiedziała stanowczym tonem:
— Musisz założyć swoją błękitną suknię.
W porównaniu z odświętnymi strojami dziewcząt suknia nie wydawała się może tak bardzo nie na miejscu, choć nadal nie ulegało wątpliwości, że materiał jest za delikatny a kolory zbyt intensywne.
Najgorsze było to, że Kivrin nie miała pojęcia, co począć z włosami. Przy uroczystych okazjach niezamężne dziewczęta nosiły włosy albo zupełnie rozpuszczone, albo związane z tyłu wstążką, lecz jej włosy były na to stanowczo za krótkie. Nie mogła ich zakryć, ponieważ tak czyniły wyłącznie mężatki, nie mogła też wystąpić z odkrytą głową, ponieważ po fryzjerskich zabiegach, jakim została poddana podczas choroby, wyglądała okropnie.
Eliwys była chyba tego samego zdania, ponieważ kiedy Kivrin sprowadziła dziewczynki do izby, żona nieobecnego pana domu natychmiast kazała Maisry przynieść ze strychu cienki, prawie przezroczysty welon, który następnie założyła dziewczynie w taki sposób, że pozostawił odsłoniętą większą część głowy, zasłonił natomiast poszarpane końce nierówno przyciętych włosów.
Wraz z poprawą pogody zdecydowanie pogorszył się nastrój Eliwys. Aż podskoczyła, kiedy Maisry wbiegła do domu trzaskając drzwiami, po czym nie omieszkała dać służącej w ucho za to, że naniosła błota na świeżo wysprzątaną podłogę. Wynajdywała mnóstwo drobnych uchybień, sprawiając wrażenie, iż ma pretensje o wszystko do wszystkich, a kiedy lady Imeyne po raz kolejny westchnęła: „Gdybyśmy pojechały do Courcy…”, niewiele brakowało a Eliwys po traktowałaby ją tak samo jak Maisry.