Kivrin od początku była zdania, że Agnes należało przebrać dopiero w ostatniej chwili. Życie potwierdziło słuszność jej opinii, ponieważ już wczesnym popołudniem oba rękawy koszuli były wymazane aż po łokcie, atłasowa spódnica zaś została obficie posypana mąką.
Późnym popołudniem Gawyn wciąż jeszcze nie wrócił, wszyscy mieli nerwy napięte jak postronki, natomiast uszy Maisry przybrały intensywnie czerwoną barwę. Kivrin ucieszyła się, kiedy lady Imeyne poleciła jej zanieść do kościoła sześć świec z pszczelego wosku, ponieważ nadarzała się okazja, by usunąć dziewczynki z oczu poirytowanych kobiet.
— Powiedzcie ojcu Roche, że te świece mają wystarczyć na obie msze — dodała Imeyne zrzędliwym tonem. — Nędznie uczcimy w tym roku narodziny Pana! Powinniśmy byli pojechać do Courcy.
Kivrin ubrała Agnes w szubkę, zawołała Rosemundę, po czym we trójkę poszły do kościoła, ale nie zastały tam księdza. Na ołtarzu stała duża żółta świeca z kilkoma obwódkami; ojciec Roche zapali ją o zachodzie słońca, by odmierzała godziny aż do północy — godziny, które kapłan spędzi na kolanach w lodowato zimnym wnętrzu kościoła.
W domu także go nie było, więc Kivrin zostawiła świece na stole. Wracając do dworu zobaczyły osiołka ojca Roche’a uwiązanego do bramy cmentarza i liżącego śnieg.
— Zapomniałyśmy nakarmić zwierzęta — powiedziała Agnes.
— Jak to? — zaniepokoiła się Kivrin, wyobrażając sobie, jak po tej operacji będą wyglądały odświętne stroje dziewczynek.
— Przecież dzisiaj Wigilia. Czy u ciebie nie karmi się zwierząt w Wigilię?
— Ona nie pamięta — odezwała się Rosemunda. — W każdą Wigilię same karmimy zwierzęta na pamiątkę tego, że nasz Pan przyszedł na świat w stajence.
— Więc ty w ogóle nie pamiętasz Bożego Narodzenia? — zdumiała się Agnes.
— Troszeczkę — odparła Kivrin.
Wystarczyło, by przymknęła powieki, a natychmiast ujrzała odświętnie udekorowane ulice Oxfordu, sklepowe wystawy ozdobione plastikowymi gałązkami i migające różnobarwnymi laserowymi światłami, zatłoczoną High Street oraz Wieżę Magdalen, częściowo ukrytą za zasłoną padającego śniegu.
— Najpierw biją w dzwony, potem siada się do wieczerzy, potem jest msza, a jeszcze potem pali się wigilijne polano — wyjaśniła Agnes.
— Wszystko pokręciłaś — skarciła ją siostra. — Najpierw zapalamy polano, a dopiero później idziemy na mszę.
— Nieprawda! Dzwony są jeszcze przed mszą!
Zajrzały do stodoły po jęczmień i siano, po czym przeszły na drugą stronę dziedzińca do stajni, by nakarmić konie. Nie było wśród nich Gringoleta, co oznaczało, że Gawyn jeszcze nie wrócił z wyprawy. Muszę porozmawiać z nim zaraz po jego powrocie, pomyślała Kivrin. Do ponownego otwarcia sieci został niespełna tydzień, ona zaś wciąż nie miała pojęcia, gdzie znajduje się miejsce przeskoku. Sytuacja z każdym dniem stawała się groźniejsza, ponieważ należało liczyć się z możliwością, że wraz z powrotem lorda Guillaume’a wiele rzeczy może się radykalnie zmienić.
Eliwys odłożyła podjęcie decyzji, co począć z „lady Katherine”, tylko do chwili, kiedy mąż przybędzie z Bath i ponownie weźmie sprawy rodziny w swoje ręce. Rano powiedziała dziewczynkom, że spodziewa się go przed wieczorem. Ojciec Agnes i Rosemundy mógł odesłać Kivrin do Oxfordu albo do Londynu, lub rozpocząć poszukiwania jej rodziny, albo poprosić sir Bloeta, by zechciał zabrać ją do Courcy. Tak, nie ulegało wątpliwości, że powinna się pospieszyć. Teraz, kiedy w domu będzie mnóstwo ludzi, łatwiej powinna nadarzyć się okazja, by porozmawiać z Gawynem na osobności, a wtedy może zdoła go namówić, by zabrał ją do lasu i pokazał miejsce, w którym ją znalazł.
Zwlekała jak długo się dało, licząc na to, że lada chwila zjawi się Gawyn, ale Agnes zaczęła marudzić i domagać się, by poszły do kur. Kivrin zaproponowała, żeby nakarmić krowę rządcy.
— To nie nasza krowa! — parsknęła Rosemunda.
— Ale pomogła mi, kiedy byłam chora — odparła Kivrin. Doskonale pamiętała, jak oparła się na kościstym grzbiecie tego dnia, gdy ledwo trzymając się na nogach wyruszyła na poszukiwanie miejsca przeskoku. — Chcę jej za to podziękować.
Idąc w stronę pastwiska minęły puste chlewiki.
— Biedne świnki — powiedziała Agnes. — Dałabym im jabłko.
— Niebo na północy znowu ciemnieje — zauważyła Rosemunda. — Myślę, że jednak nie przyjadą.
— Przyjadą, przyjadą! — stwierdziła jej siostra z niewzruszoną pewnością. — Sir Bloet obiecał mi srebrny łańcuszek.
Krowa stała niemal w tym samym miejscu co poprzednio — zaraz za przedostatnią chatą, melancholijnie skubiąc tę samą kępę uschniętych krzaków.
— Wesołych Świąt, pani krowo — powiedziała Agnes, trzymając wiązkę siana dobry metr od pyska zwierzęcia.
— I tak ci nie odpowie — stwierdziła z wyższością Rosemunda. — One mówią tylko o północy.
— Wobec tego przyjdziemy tu o północy, dobrze, lady Kivrin?
Krowa wyciągnęła pysk w stronę siana i Agnes natychmiast cofnęła rękę.
— Nigdzie nie przyjdziesz, głuptasie — powiedziała Rosemunda. — Przecież będziesz na mszy.
Krowa postąpiła krok naprzód, więc Agnes przezornie schowała się za spódnicą opiekunki. Kivrin dała bydlęciu garść siana. Dziewczynka przyglądała się z zazdrością, ale nie odważyła się, by uczynić to samo.
— Skoro wszyscy są wtedy na mszy, to skąd wiadomo, że zwierzęta mówią? — zapytała.
Słuszna uwaga, pomyślała Kivrin.
— Wiem o tym od ojca Roche’a — odparła Rosemunda.
Agnes wychyliła się zza spódnicy Kivrin, złapała garść siana i wysunęła je mniej więcej w kierunku krowy.
— A co mówią?
— Że nie potrafisz ich nakarmić.
— Nieprawda! — Dziewczynka odważnie wystawiła rękę; wygłodniała krowa rzuciła się na przysmak z szeroko otwartym pyskiem i obnażonymi zębami, więc dziewczynka oczywiście wypuściła siano z ręki i ponownie skryła się za spódnicą Kivrin. — Wychwalają Pana Jezusa!
Gdzieś niedaleko parsknął koń. Agnes pobiegła między chaty, by po chwili wrócić z rozpromienioną twarzą.
— Przyjechali! — wykrzyknęła. — Widziałam sir Bloeta! Właśnie wjeżdżają na dziedziniec!
Kivrin pospiesznie rozsypała resztkę siana przed krową, Rosemunda zaś jakby dopiero teraz przypomniała sobie o woreczku z owsem, ponieważ wysypała nieco ziarna i zaczęła karmić zwierzę z ręki.
— Chodź, Rosemundo! — poganiała ją Agnes. — Sir Bloet przyjechał!
Rosemunda otrzepała ręce.
— Pójdę nakarmić osła ojca Roche’a — powiedziała, po czym nie oglądając się za siebie ruszyła w stronę kościoła.
— Ale przecież oni są już we dworze! — zawołała Agnes, biegnąc za starszą siostrą. — Nie chcesz zobaczyć, co nam przywieźli?
Najwyraźniej Rosemundzie zupełnie na tym nie zależało. Podeszła do osła, który tymczasem zdołał wygrzebać spod śniegu kępkę zmarzniętych ostów, i podsunęła mu pod pysk nieco ziarna, które ten całkowicie zignorował. Mimo to nie zawróciła, tylko oparła rękę na grzbiecie zwierzęcia i stała nieruchomo z pochyloną głową. Długie czarne włosy zasłaniały jej twarz.
— Rosemundo! — wykrzyknęła Agnes po raz kolejny. — Nie słyszysz? Przyjechali!