Przełknąwszy deser, chłopiec popędził do swojego pokoju.
— Zaraz się przekonamy — powiedział pan Dee do swej żony. Dopił resztkę kawy, wytarł usta i wstał od stołu.
— Teraz zamierzam z nim porozmawiać — oznajmił. — Gdzie jest mój Amulet Perswazji?
Pani Dee przez chwilę zastanawiała się głęboko. Potem przemierzyła pokój i podeszła do biblioteczki.
— Jest tutaj — powiedziała, wyjmując talizman spomiędzy stron powieści w kolorowej okładce. — Używałam go jako zakładki.
Pan Dee wsunął amulet do kieszeni, wziął głęboki oddech i wkroczył do pokoju syna.
Morton siedział przy biurku. Przed nim znajdował się otwarty notatnik, zabazgrany cyframi i jakimiś uwagami, zapisanymi drobnym, pedantycznym charakterem pisma. Na blacie leżało również sześć doskonale zatemperowanych ołówków, gumka do wycierania, liczydło i dziecięca maszyna do liczenia. Stos książek balansował ryzykownie na krawędzi; były tu takie tytuły, jak: „Pieniądze” Rimraamera, „Praktyczna księgowość bankowa” Johnsona i Calhouna, „Studia Ellmana z księgowości porównawczej”, a także chyba z tuzin innych.
Pan Dee przesunął na bok stertę ubrań leżących na łóżku, robiąc sobie miejsce.
— Jak ci leci, synu? — spytał najłagodniejszym tonem, na jaki było go stać.
— Świetnie, tato — odpowiedział skwapliwie Morton. — W „Podstawach księgowości” dotarłem do rozdziału czwartego i odpowiedziałem na wszystkie pytania…
— Synu — pan Dee mówił nadal bardzo cicho — a co z twoją zwykłą pracą domową?
Wyglądało na to, że Morton poczuł się nieswojo; zaczął szurać nogami po podłodze.
— Wiesz, że w dzisiejszych czasach niewielu chłopców ma szansę zostać czarownikami?
— Tak, proszę taty, wiem o tym — odrzekł Morton, po czym nagle odwrócił wzrok. Łamiącym się ze zdenerwowania głosem powiedział:
— Ale, tato, ja chcę zostać księgowym. Naprawdę chcę tego, tato!
Pan Dee potrząsnął głową przecząco.
— Morton, w naszej rodzinie zawsze był czarownik. Od tysiąca ośmiuset lat rodzina Dee była sławna ze swoich nadprzyrodzonych zdolności.
Morton nadal patrzył gdzieś w bok, na krajobraz za oknem, i szurał nogami.
— Chyba nie chciałbyś mnie rozczarować, prawda, synu? — spytał pan Dee, uśmiechając się ze smutkiem. — Zdajesz sobie sprawę, że każdy może zostać księgowym, podczas gdy jedynie wybrani są w stanie rządzić siłami czarnej magii.
Morton odwrócił się od okna. Podniósł z biurka ołówek, obejrzał dokładnie zaostrzoną końcówkę grafitu, i zaczął powoli obracać go w palcach.
— No więc jak z tym będzie, chłopcze? Nie zechciałbyś pracować nieco rzetelniej u pani Greeb?
Morton potrząsnął głową.
— Chcę być księgowym — powtórzył z uporem.
Pan Dee z trudem zapanował nad nagłym odruchem wściekłości. Czyżby coś było nie tak z jego Amuletem Perswazji? Czyżby jego moc się wyczerpała? Pan Dee pomyślał, że powinien ponownie naładować go przed rozmową z synem.
Mimo to postanowił kontynuować.
— Morton — powiedział. — Wiesz, że jestem tylko Adeptem Trzeciego Stopnia, prawda? Moi rodzice byli bardzo biedni. Nie mogli posłać mnie na uniwersytet.
— Wiem — odpowiedział szeptem chłopiec.
— Chciałbym, żeby twoim udziałem stało się to wszystko, czego mnie nie udało się osiągnąć. Morton, możesz zostać Adeptem Pierwszego Stopnia! — potrząsnął głową z zadumą. — To będzie trudne. Jednak twoja matka i ja odłożyliśmy trochę funduszy, i na pewno jakoś zwiążemy koniec z końcem.
Morton przygryzał wargi i coraz szybciej obracał w palcach ołówek.
— No i co, synku? Wiesz, że jako Adept Pierwszego Stopnia nie będziesz musiał pracować w sklepie. Będziesz mógł zostać Bezpośrednim Agentem Księcia Mroków. Bezpośrednim Agentem! No i co ty na to, chłopcze?
Przez moment Dee odniósł wrażenie, że jego syn drgnął. Rozchylił wargi, a w jego oczach pojawiły się podejrzane ogniki. Po chwili jednak spojrzał na podręczniki do księgowości, na swoje maleńkie liczydła i na dziecięcą maszynę do liczenia.
— Zamierzam zostać księgowym — oznajmił niewzruszenie.
— To się jeszcze okaże! — wrzasnął pan Dee, w jednej chwili tracąc całą cierpliwość. — Właśnie, że nie zostaniesz księgowym, młody człowieku! Będziesz czarownikiem. Jeśli to było dobre dla całej reszty twojej rodziny, to, do ciężkiej cholery, będzie dobre także dla ciebie! I nie sądź, młodzieńcze, że tak się cała sprawa zakończy! — To mówiąc z hukiem wypadł z pokoju syna.
Morton natychmiast powrócił do lektury podręczników księgowości.
Pan i pani Dee siedzieli razem na kanapie, nie odzywając się do siebie. Pani Dee pracowicie robiła na drutach szalik, ale myślami była daleko. Pan Dee markotnie wpatrywał się w dziurę, wytartą na skutek zużycia w dywanie, leżącym na podłodze living-roomu.
W końcu Dee oznajmił:
— Najwyraźniej go rozpieściłem. Boarbas to jedyne rozwiązanie.
— Och, nie — powiedziała pospiesznie pani Dee. — To jeszcze taki dzieciak!
— Czy chcesz, żeby twój syn został księgowym? — spytał gorzko pan Dee. — Chcesz, żeby dorastał, bazgrząc jakieś liczby, zamiast wykonywać zadania dla Księcia Ciemności?
— Oczywiście, że nie — odparła. — Ale Boarbas…
— Wiem. Już teraz czuję się jak morderca.
Zastanawiali się przez jakiś czas. Potem pani Dee zaproponowała:
— Może jego dziadek mógłby coś zrobić. Zawsze przepadał za swoim wnusiem.
— Może mógłby — odparł pan Dee z namysłem. — Nie wiem jednak, czy powinniśmy go niepokoić. Mimo wszystko starszy pan jest przecież martwy od trzech lat.
— Wiem o tym — rzekła pani Dee, łapiąc zgubione oczko w szaliku. — Ale pozostaje nam wybór pomiędzy nim a Boarbasem.
Pan Dee zgodził się z tym. Boarbas był nieskończenie gorszy niż zakłócenie wiecznego spokoju dziadka Mortona. Zaczął natychmiast przygotowywać się do wezwania swego zmarłego ojca.
Zgromadził potrzebne rekwizyty: pęd lulka czarnego, róg jednorożca, cykutę, a także fragment zęba smoka, i położył to wszystko na dywanie.
— Gdzie jest moja różdżka? — zapytał żonę.
— Wsadziłam ją do worka razem z kijami golfowymi — poinformowała go.
Pan Dee odnalazł różdżkę i pomachał nią nad zebranymi ingrediencjami. Wymamrotał trzy słowa zaklęcia zwanego Uwolnieniem, a potem wezwał swego ojca po imieniu.
Z dywanu uniosła się natychmiast wstążka dymu.
— Witaj, dziadku! — odezwała się pani Dee.
— Tato, przykro mi, że ci przeszkadzam — stwierdził pan Dee. — Jednak mój syn, a twój wnuczek, odmawia zostania czarownikiem. Chce być… księgowym.
Wstęga dymu zadrżała, potem wyprostowała się i uformowała literę z Pradawnego Języka.
— Tak — odpowiedział pan Dee. — Próbowaliśmy mu to wyperswadować. Jednak chłopak jest nieugięty.
Kłąb zadrżał ponownie i nakreślił w powietrzu kolejną literę.
— Przypuszczam, że tak będzie najlepiej — stwierdził pan Dee. — Przestraszysz go do nieprzytomności i raz na zawsze zapomni o tej bzdurnej księgowości. To okrutne, ale lepsze niż Boarbas.
Wstęga dymu kiwnęła twierdząco i popłynęła w stronę pokoju Mortona. Pan i pani Dee usiedli na kanapie.
Drzwi pokoju chłopca otworzyły się z hukiem, jakby wypchnięte przez poryw jakiejś gigantycznej wichury. Morton podniósł wzrok, zmarszczył brwi, po czym wrócił do lektury swoich książek.