Pasmo dymu zmieniło się w skrzydlatego lwa z ogonem rekina, który ryknął szkaradnie, przycupnął, warknął, po czym przygotował się do skoku.
Morton spojrzał, uniósł brwi i dalej zapisywał kolumny cyfr w notesie.
Lew zmienił się w trzygłową jaszczurkę o straszliwych bokach, dymiących świeżą krwią ofiar. Wydmuchując jęzory ognia, jaszczurka ruszyła na chłopca.
Morton skończył dodawanie kolumny cyfr, sprawdził rezultat na liczydłach i popatrzył na jaszczurkę.
Wtedy jaszczurka ze skrzekiem zamieniła się w olbrzymiego, mamroczącego coś nietoperza. Zaczął on fruwać wokół głowy chłopca, zawodząc i wyjąc paskudnie.
Morton uśmiechnął się i wrócił do lektury swoich książek.
Pan Dee nie był w stanie tego dłużej wytrzymać.
— Do cholery! — krzyknął. — Czy nie jesteś ani trochę wystraszony?!
— A dlaczego miałbym być wystraszony? — odpowiedział pytaniem chłopiec. — Przecież to tylko dziadek…
W tej samej chwili nietoperz rozpłynął się, tworząc ponownie pióropusz dymu. Szara smuga skłoniła się ze smutkiem panu Dee, skinęła ku jego żonie, po czym zniknęła.
— Do widzenia, dziadku! — zawołał Morton. Wstał zza biurka i zamknął drzwi pokoju.
— To dlatego — oznajmił pan Dee — że chłopak jest zbyt zarozumiały. Musimy wezwać Boarbasa.
— Nie! — wykrzyknęła jego żona.
— A co innego możemy zrobić?
— Sama już nie wiem… — powiedziała pani Dee ze łzami w oczach. — Ale wiesz przecież, co Boarbas robi z dziećmi. Nigdy nie są już sobą po spotkaniu z nim.
Jednak wyraz twarzy pana Dee świadczył o tym, że jest twardy jak skała.
— Wiem. Ale nic nie można na to poradzić.
— On jest jeszcze taki mały! — lamentowała pani Dee. — To… to będzie dla niego szokujące przeżycie!
— Jeśli tak, użyjemy wszystkich środków, jakie ma do dyspozycji współczesna psychologia, by go uleczyć — odparł uspokajająco pan Dee. — Będzie miał najlepszych psychoanalityków, jakich można wynająć za pieniądze; ale chłopak musi zostać czarownikiem!
— Więc bierz się do roboty — stwierdziła pani Dee, płacząc już zupełnie otwarcie. — Ale proszę, nie wymagaj ode mnie, żebym ci przy tym asystowała!
Typowa kobieta, pomyślał pan Dee. Zawsze zamienia się w galaretę akurat wtedy, kiedy konieczna jest stanowczość i zdecydowanie. Z ciężkim sercem zaczął czynić przygotowania, by wezwać Boarbasa, Demona Dzieci.
Zaczął od naszkicowania skomplikowanych figur na planie pięciokąta, potem wpisał w nie dwunastoramienną gwiazdę, w której wnętrzu znajdowała się nieskończona spirala.
Następnie przyszła kolej na zioła i wywary; były to drogie składniki, lecz absolutnie konieczne, aby zaklęcie się udało.
Dalej należało napisać inskrypcję z Czaru Ochronnego, by Boarbas nie uwolnił się i nie zgładził całej rodziny. Wreszcie przyszedł czas na trzy krople krwi hipogryfa…
— Gdzie jest moja krew hipogryfa? — dopytywał się pan Dee, przetrząsając sekretarzyk w living-roomie.
— W kuchni, w buteleczce po aspirynie — odparła pani Dee, ocierając łzy chusteczką.
Dee znalazł ją i wszystko było gotowe. Zapalił świece z czarnego wosku i zaintonował Czar Otwierający.
W pokoju zrobiło się nagle bardzo ciepło; pozostało jedynie Wypowiedzenie Imienia.
— Morton! — zawołał pan Dee. — Chodź tutaj!
Jego syn otworzył drzwi i wyszedł ze swojego pokoju, ściskając kurczowo jeden z podręczników księgowości; wyglądał jak bezbronny mały chłopczyk.
— Morton, zamierzam właśnie wezwać Demona Dzieci. Proszę, nie zmuszaj mnie, żebym to zrobił — ostrzegł po raz ostatni pan Dee.
Chłopiec zbladł, cofnął się i oparł plecami o drzwi. Jednak z uporem potrząsnął przecząco głową.
— Świetnie — skonstatował pan Dee. — BOARBAS! — zawołał.
Rozległ się rozdzierający uszy trzask gromu, przez pokój przetoczyła się fala żaru, po czym, chichocząc diabelskim chichotem, zjawił się Boarbas, który sięgał aż do sufitu.
— Ach! — wykrzyknął głosem, od którego zatrząsł się cały pokój. — Kogo my tu mamy?! Widzę małego chłopca!
Morton, z wybałuszonymi ze strachu oczami i z otwartą buzią, wpatrywał się w demona.
— Nieposłuszny mały chłopczyk! — stwierdził Boarbas i zaśmiał się. Ruszył naprzód, każdym swym potężnym krokiem wstrząsając całym domem aż po fundamenty.
— Odeślij go! — wrzasnęła pani Dee.
— Nie mogę — odpowiedział pan Dee łamiącym się głosem. — Nie mogę zrobić nic, dopóki on nie skończy.
Wielkie, rogowe łapy demona sięgnęły po Mortona; jednak chłopiec otworzył szybko swój podręcznik księgowości.
— Ratuj mnie! — krzyknął rozdzierająco.
W tej samej chwili pojawił się wysoki, straszliwie chudy człowieczek, obwieszony zużytymi stalówkami i kartami z kartoteki, o oczach w kształcie dwóch pustych w środku zer.
— Zico Pico Reel! — zaintonował Boarbas, ruszając w stronę przybysza z zamiarem stoczenia z nim walki. Jednak chudy stary człowiek zaśmiał się tylko i powiedział:
— Kontrakt, zawarty z osobą prawną, a będący ultra vires, jest nie tylko możliwy do zakwestionowania, ale całkowicie nieważny.
Słowa te spowodowały, że Boarbas runął do tyłu, łamiąc krzesło w trakcie upadku. Wstał niepewnie; jego skóra poczerwieniała z furii. Zaintonował Mistrzowski Czar Demonów:
— Vrat, Hat, Ho!
Jednak chudy starzec zasłonił Mortona własnym ciałem i wykrzyknął śmiercionośne słowa Rozpadu:
— Termin Końcowy, Wypadek Losowy, Unieważnienie, Odstąpienie, Porzucenie i Zgon!
Boarbas kwiczał w agonii. Pospiesznie wycofał się, gwałtownie gmerając w powietrzu w poszukiwaniu wyjścia. Gdy je znalazł, skoczył przez nie i zniknął.
Wysoki, chudy starzec odwrócił się w stronę państwa Dee, którzy przez cały czas kulili się w kącie living-roomu, i oznajmił:
— Wiedzcie, iż jestem Księgowym. Wiedzcie też ponadto, że dziecko to podpisało ze mną ugodę, by rozpocząć u mnie praktykę i zostać mym sługą. W zamian zaś za wyżej wymienione usługi, ja, Księgowy, zobowiązałem się do nauczenia go Potępienia Dusz przez usidlanie ich w przeklętej sieci Liczb, Formularzy, Szkód i Represaliów. A oto mój znak, który na nim uczyniłem!
To mówiąc, Księgowy podniósł prawą rękę Mortona i pokazał im kleks z atramentu na trzecim palcu.
Potem zwrócił się do chłopca i powiedział łagodniejszym tonem:
— Jutro, mój młodzieńcze, poświęcimy czas rozważaniu niektórych aspektów Uchylania się od Podatku Dochodowego jako Ścieżki ku Potępieniu.
— Tak, proszę pana! — odpowiedział Morton skwapliwie.
Rzuciwszy państwu Dee ostatnie groźne spojrzenie, Księgowy zniknął.
Przez dłuższy czas panowała cisza. Potem pan Dee zwrócił się do żony:
— Cóż — stwierdził. — Jeśli chłopak aż do tego stopnia chce zostać księgowym, jestem pewien, że nie będę rzucać mu kłód pod nogi.