A przecież zmysły miały na ten temat zupełnie inne zdanie. One właśnie tego potrzebowały, pragnęły, domagały się.
Jak łatwo byłoby rozchylić usta, otoczyć rękami muskularne barki, poszukać pociechy i zapomnienia, zatopić się w jego bliskości, w jego ciele, którego dotyk zdradzał wyraźnie, że Mark odczuwa to samo, co ona…
Wciąż jeszcze zwyciężała w niej siła woli, ale pokusa atakowała coraz mocniej, nadwątlając wszelkie postanowienia. Na szczęście Mark podniósł głowę. Na widok jej błędnego spojrzenia zaklął ponownie.
– Nie powinienem był tego robić. Dopiero co dowiedziałaś się o śmierci siostry, o istnieniu Henry'ego i podjęłaś decyzję o wyjeździe z kraju. Za dużo jak na jeden dzień. Ale wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Zaopiekuję się tobą.
Powiedział to tak czule, że Tammy niemal zupełnie się rozkleiła. Temu było jeszcze trudniej się oprzeć niż namiętności. Oczy jej się zaszkliły. Po policzku spłynęła łza, którą Mark otarł z niewypowiedzianą delikatnością.
– Wybacz. Potrzebujesz czasu, by dojść do siebie, a ja ci na to nie pozwalam. Za bardzo się spieszę.
Mówił o pocałunku czy o wyjeździe? Na pewno o tym drugim. Pocałunek nie miał tu nic do rzeczy.
Czy aby na pewno?
Znowu nie wiedziała, co myśleć. Dotyk palców Marka na jej twarzy kompletnie wytrącił ją z równowagi. Nie przywykła do czułości.
Lepiej, żeby sobie wreszcie poszedł i zostawił ją samą. W przeciwnym razie ulegnie pokusie, wtuli się w jego ramiona i… skończy jak Lara. Ta myśl natychmiast ją otrzeźwiła.
– Nie przepraszaj, to nie twoja wina – odparła szorstko i odsunęła się. – Idź już, muszę się położyć. I nie całuj mnie więcej.
Niespodziewanie uśmiechnął się.
– A to dlaczego?
– Bo nie chcę.
– Na pewno? – Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Co za bezczelny typ! A zaledwie przed chwilą był taki czuły i delikatny. Wystarczyło, że przez moment mu się nie przeciwstawiała, a już traktował ją z góry. Ale to się zaraz skończy…
– Tak! – rzuciła twardo, uniosła dumnie głowę, zdecydowanym krokiem podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież.
– Wyjdziesz wreszcie, czy mam zawołać strażników?
– Już mnie nie ma – odparł, nie przestając się uśmiechać. Gdy przechodził obok niej, przystanął i znowu delikatnie dotknął jej policzka. – Przykro mi, że musiałem cię zasmucić złymi wieściami – szepnął i zajrzał jej głęboko w oczy. Serce w niej zamarło. – Śpij dobrze. Jutro zaczynamy nowe życie.
Położył palec na jej ustach, ale nie pocałował jej, tak jak sobie życzyła.
Chwilę później została sama, a w jej uszach wciąż brzmiały jego ostatnie słowa. Dlaczego powiedział „zaczynamy"? Dziwne. To przecież ona zaczynała nowe życie. Mark, książę Broitenburga, nieodwracalnie wpłynął na całą jej przyszłość. W ciągu zaledwie paru godzin. Co będzie dalej?
Następne dwa dni były szalone. Szczęśliwie Tammy miała ważny paszport, a na polecenie księcia wizę dostała od ręki.
– Przynajmniej raz Charles na coś się przydał – skwitował zgryźliwie Mark. – Dotąd brał państwowe pieniądze zupełnie za nic.
Zadzwoniła do swojego szefa, by powiadomić go o wyjeździe. Doug był niepocieszony.
– Gdybyś zmieniła zdanie i chciała wrócić, powitam cię z otwartymi ramionami – zapewnił. – Mogę nawet niańczyć małego, bylebyś tylko z nami pracowała!
Zrobiło się jej ciepło na sercu. Była w zespole Douga przez trzy lata i mimo swojego upodobania do samotności niepostrzeżenie zżyła się z pozostałymi członkami grupy, którzy stali się jej jedyną prawdziwą rodziną. Poza nimi nikt nie będzie za nią tęsknił, nikt nawet nie zauważy jej nieobecności.
– I jak ja mam im przekazać tę wiadomość, co? – lamentował Doug, tym samym lejąc miód na jej serce. Niewiarygodne, komuś naprawdę na niej zależało…
Rozmowa z matką przebiegła w zupełnie innej atmosferze.
– A po co miałam ci mówić o śmierci mojej kochanej Lary? – zdziwiła się obłudnie Isobelle. – Ona cię nigdy nie obchodziła.
Chyba ci się coś pomyliło, pomyślała Tammy, ale ugryzła się w język.
– Zabieram Henry'ego do Broitenburga – oznajmiła chłodno.
W słuchawce zapanowała cisza.
– Do tego księcia, który teraz tam rządzi? Jak mu na imię?
– Mark.
– Proszę, proszę – zadrwiła Isobelle. – Ale to za wysokie progi jak na twoje nogi.
– Słucham?
– Nie złapiesz go, nie masz szans. Musiałabyś być dużo ładniejsza.
Jak zwykle matka myślała tylko o jednym. Dla niej mężczyźni stanowili wyłącznie środek do osiągnięcia celu.
– Ja nie…
– Sporo o nim słyszałam. Ten twój książę Mark ma kobiet na pęczki. – Isobelle zaśmiała się nieprzyjemnie. – Jest bogaty jak Krezus. Naprawdę myślisz, że ktoś taki w ogóle cię zauważy?
Tarnmy miała serdecznie dosyć tej rozmowy. Spełniła swój obowiązek, informując Isobelle o miejscu pobytu wnuka. Nie musiała znosić jej uwag dłużej, niż było to konieczne. Wprawdzie miała ochotę powiedzieć jeszcze to i owo, ale właściwie…
Odłożyła słuchawkę.
Następnie Mark poruszył kwestię ubrań.
– Gdzie mieszkasz? Chciałbym wysłać kogoś, żeby spakował twoje rzeczy. Oczywiście, nie wszystko naraz, resztę prześle się później.
Tammy zrobiła wielkie oczy. Jaką resztę? Miała jeszcze jedne dżinsy, kilka bluzek, parę swetrów i kurtkę z kapturem – to wszystko.
– Wynajmuję niewielki pokój na peryferiach, po południu wezmę taksówkę i pojadę tam, żeby zabrać to, co mi potrzebne. Całość z pewnością zmieści się do plecaka. Na miejscu kupię sobie nowe dżinsy. Macie chyba dżinsy w Broitenburgu, co?
– Tak, ale… – Mark zmarszczył brwi, lecz Tammy nie zauważyła tego, zajęta huśtaniem Henry'ego na kolanach. Od rana uśmiechnął się aż dwa razy, teraz pracowała nad trzecim uśmiechem chłopca. – Zrozum, nie możesz wystąpić w dżinsach podczas uroczystej kolacji. Mamy taki zwyczaj, że codziennie…
– Może ty masz taki zwyczaj, ja nie. W życiu nie byłam na uroczystej kolacji.
Spochmurniał jeszcze bardziej.
– Ale teraz jesteś członkiem rodziny panującego.
– Jestem sobą, jeśli łaska.
– Henry ma zostać wychowany na następcę tronu. Nie mogę pozwolić…
Ponownie podrzuciła siostrzeńca na kolanie, po czym uściskała go mocno.
– Moim zdaniem Henry ma w nosie uroczyste kolacje przy świecach – zaśmiała się.
Wyraz twarzy Marka nie zmienił się ani na jotę.
– Postawmy pewne sprawy jasno – zażądał. – Czy tego chcesz, czy nie, będziesz przebywać na zamku jako członek rodziny i dlatego musisz się dostosować do obowiązujących tam norm.
– Dobrze, pójdę na pewne ustępstwa. – Popatrzyła na swoje znoszone buty. – Kupię sobie nowe tenisówki.
– I to ma być ustępstwo?
– A co? Mam sobie sprawić tiarę i szpilki, zanim mnie w ogóle wpuszczą do Broitenburga?
– Tiarę niekoniecznie, ale coś bardziej eleganckiego niż to, co teraz masz na sobie…
Zdecydowanie potrząsnęła głową.
– Nie ma mowy. Mieliście swoją olśniewającą księżniczkę, ale Lara nie żyje. Teraz jestem ja.
Mimo wysiłków, książę nic więcej nie wskórał i kiedy w końcu limuzyna Charlesa zawiozła ich na lotnisko, mieli ze sobą stos waliz z jego ubraniami, jedną z rzeczami Henry'ego i wytarty "plecak, w którym zmieściło się wszystko, co posiadała Tammy.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Tammy po raz pierwszy miała lecieć pierwszą klasą. Miejsca było pod dostatkiem – tak dużo, że aż czuła się nieswojo. Ustawiono nawet składane łóżeczko i rozłożono miękki pled na podłodze, by Henry miał się gdzie bawić. Stewardesy przybiegały na każde skinienie.