Tammy uznała, że to dobra okazja, by zadać Jego Wysokości parę niedyskretnych pytań. Nawet jeśli się obrazi, nie będzie mógł nic zrobić. Przecież nie wyrzuci jej z samolotu.
– Masz żonę?
– Już ci mówiłem, że nie.
– Ale czy jesteś sam?
Najpierw uniósł brwi, a potem w jego oczach zamigotało rozbawienie.
– Pytasz o to, czy mam przyjaciółkę, czy mam przyjaciela, czy może psa?
Nie mogła się nie uśmiechnąć.
– Wszystko naraz.
Milczał przez chwilę, wreszcie postanowił odpowiedzieć.
– Mam przyjaciółkę.
Aha, więc jest przyjaciółka. To czemu całował się z inną? Może Isobelle miała rację? Może to faktycznie niepoprawny kobieciarz?
A nawet jeśli, to co z tego? Przecież wcale jej to nie obchodzi. Nic a nic.
– A ty? – zainteresował się nagle. – Z moich informacji wynika, że nie masz nikogo.
– To nieuczciwe! – zaoponowała. – Ja musze ci wierzyć na słowo, podczas gdy ty nasłałeś na mnie detektywa.
– W Europie kupisz sobie byle kolorowe pisemko, a dowiesz się o mnie wszystkiego, z detalami – skwitował. Naraz ściągnął brwi. – Dziwne… Jakim cudem nie wiedziałaś nic o ślubie Lary, skoro przebywałaś w Europie? Śluby w najwyższych sferach nie zdarzają się często. We wszystkich gazetach były zdjęcia z ceremonii, nawet w poważnych dziennikach.
Tammy przez chwilę liczyła w myślach.
– Nie, wtedy już siedziałam w Australii. Na którymś z moich ukochanych eukaliptusów.
– Najlepsze miejsce na ziemi, co?
– Aha.
– Ale dlaczego?
– Bo ludzie zadają ból, zdradzają, odwracają się plecami. Nie ma sensu się angażować, to zawsze kończy się cierpieniem. Weź mnie i Larę…
– Jednak znów jesteś gotowa zaryzykować, tym razem z Henrym.
– Nie mam wyjścia. Ty nie umiałbyś się nim zająć, nawet z pomocą przyjaciółki.
– Ingrid akurat nie przepada za dziećmi. Zresztą, to taka dość przelotna znajomość, nic poważnego. A Henrym potrafię zająć się sam.
Tammy popatrzyła na siostrzeńca, który zawzięcie ssał ucho swojej nowej zabawki. Jeśli tak dalej pójdzie, to miś straci uszy jeszcze przed Singapurem, pomyślała Tammy i przeniosła spojrzenie na Marka.
– Naprawdę umiałbyś zaopiekować się dzieckiem?
– Oczywiście – odparł z absolutną pewnością siebie.
– No to świetnie! – Nim zdążył się zorientować, co się święci, posadziła mu Henry'ego na kolanach.
Jego Wysokość w ułamku sekundy wpadł w popłoch.
– Hej, co ty robisz? – zaprotestował gwałtownie.
Tammy zamknęła oczy.
– Skoro umiesz się nim zająć, to ja mogę się przespać. Bawcie się dobrze.
Obudziła się kilka godzin później. Światła były przy gaszone, w kabinie panował półmrok. Któraś ze stewardes przykryła całą trójkę kocami. Tammy zerknęła w bok.
Mark spał, tuląc do siebie uśpionego Henry'ego. Malutka rączka chłopczyka zaciskała się mocno na palcu mężczyzny. Najwyraźniej było im dobrze razem. Dopiero teraz Tammy zaczęła dostrzegać między nimi pewne podobieństwo i nagle poczuła, że coś zaczyna dławić ją w gardle.
Dziwne. Przez tyle lat nie płakała, a odkąd spotkała Marka, co chwilę ulegała wzruszeniu. Jak to możliwe? Przecież nic o nim nie wiedziała – tyle tylko, że został księciem regentem w jakimś małym, lecz uroczym europejskim księstwie, a jego przyjaciółka Ingrid nie przepada za dziećmi. On sam chyba też nie, ale… Ale jego maleńki krewny chyba niespodziewanie odnalazł drogę do serca Jego Wysokości.
Tammy oniemiała z wrażenia, gdy wioząca ich limuzyna zatrzymała się przed ogromnymi marmurowymi schodami. Poniżej schodów znajdowało się krystalicznie czyste jezioro, a powyżej… Powyżej wznosił się nieprawdopodobnie piękny zamek z białego kamienia, ozdobiony niezliczoną ilością wież, wieżyczek i balkonów. Otaczały go majestatyczne góry. Na ich skalistych graniach lśnił śnieg, a poniżej ciągnęły się przepiękne lasy.
I to miał być jej nowy dom?
– Co o tym myślisz? – zagadnął Mark.
Odwróciła się i spostrzegła, że obserwował jej zachwyt z wyraźną przyjemnością.
– Co myślę? Strasznie to wszystko przesadzone.
– Naprawdę? – zdziwił się uprzejmie, nie przestając się uśmiechać.
– Tak. Ostentacyjne, niegustowne… – Nie mogła dłużej udawać. – Och, Mark, nie spodziewałam się! W życiu nie widziałam czegoś równie pięknego!
– Ja też – powiedział, poważniejąc nagle. Nie patrzył przy tym na otoczenie, tylko na nią, więc Tammy nie była do końca pewna, co właściwie miał na myśli. On również nie był pewien. – Dzień dobry, Dominiku – skinieniem głowy powitał starszego mężczyznę w liberii, który z ukłonem otworzył im drzwi limuzyny.
Weszli do zamku. W olbrzymim holu czekała na nich służba, około dwudziestu osób. Mark przedstawiał ich kolejno, a oni kolejno składali Tammy ceremonialne ukłony.
Nagle Tammy zawstydziła się swoich znoszonych rzeczy. Czy wypada przybywać w gości w takim ubraniu? Może Mark rzeczywiście miał rację i trzeba było kupić jakąś sukienkę? Albo nawet i dwie…
– A to Madge Burchett, Angielka, nasza ochmistrzyni. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, zwróć się do niej.
Starsza kobieta dygnęła przepisowo, jednak nie patrzyła na księcia, tylko na Henry'ego, którego Mark niósł na ręku.
– Ależ urosłem! – zachwyciła się. – A taki byłem malutki, jak się urodziłem! – Przeniosła spojrzenie na Tammy i uśmiechnęła serdecznie. – Ach, a to jest ciocia…
Tammy odgadła, że ochmistrzyni musiała w tym momencie porównywać ją z Lara. Nie miała jednak czasu zastanawiać się, jak to porównanie wypadło, ponieważ Mark podał jej Henry'ego i zwrócił się do ochmistrzyni:
– Madge, czy zechciałabyś zająć się panną Dexter?
– Z największą przyjemnością. Pokażę pani pokój. Proszę tędy.
Tammy rzuciła trochę niepewne spojrzenie na Marka, lecz on już się odwrócił i odszedł zdecydowanym krokiem. Wszystko wskazywało na to, że książę uznał ten rozdział za zamknięty. Sprowadził do kraju następcę tronu, powierzył dziecko opiece kobiet, a sam mógł zająć się sprawami wagi państwowej.
Naraz rozległ się radosny okrzyk. W holu zjawiła się smukła kobieta mniej więcej w wieku Tammy. Musiała przed chwilą jeździć konno – jeszcze trzymała w dłoni szpicrutę. Miała ma sobie strój amazonki, niezwykle wyszukany i efektowny. Jej kasztanowe włosy były misternie upięte w szykowny kok, makijaż był perfekcyjny, a uśmiech olśniewał.
Rzuciła szpicrutę i pobiegła prosto w ramiona Marka.
– Och, kochanie! Jak cudownie, że wreszcie jesteś w domu!
Tammy zagryzła wargi, odwróciła się do nich plecami i spostrzegła pełen dezaprobaty wyraz twarzy ochmistrzyni, która również obserwowała to żenująco wylewne powitanie.
– Pannę Ingrid może pani poznać później, nie ma pośpiechu – oznajmiła pani Burchett. – Teraz musi pani odpocząć. Taka długa podróż, tyle wrażeń, tyle nowych twarzy… Wy
starczy jak na jeden raz. Mały też potrzebuje spokoju.
Ochmistrzyni zaprowadziła Tammy do pokoju dziecinnego. Henry potulnie przyjął zmianę miejsca, tak zresztą jak potulnie przyjmował wszystko. Z jednej strony było wygodnie mieć takie grzeczne dziecko, które nie grymasiło, nie płakało – bo wiedziało z doświadczenia, że to nic nie da. Z drugiej strony ta nienaturalna grzeczność niezmiernie niepokoiła Tammy. Zdrowy dziesięciomiesięczny malec powinien domagać się uwagi! I to głośno!
Podniosła wzrok na ochmistrzynię. Błyskawicznie zorientowała się, że zyskała sympatię pani Burchett. Najwyraźniej ochmistrzyni spodziewała się zobaczyć kolejną lalę pokroju Lary lub Ingrid.