Выбрать главу

– Czy mogłaby mi pani opowiedzieć co nieco o tym miejscu? – zagadnęła. – Przede wszystkim chciałabym się dowiedzieć, kto mieszka na zamku.

– Oprócz księcia Marka i panny Ingrid, a teraz jeszcze pani i panicza Henry'ego, tylko służba. A właściwie jej resztki, bo wiele osób odeszło już dawno. Tu nikt ich nie potrzebował, często ludziom w ogóle nie płacono. Zostali tacy, którzy nie mieli dokąd pójść. Na przykład ja. Mój mąż zmarł przed dwudziestu laty, nie mam żadnej rodziny. Zaczynałam jako kucharka. Normalnie na książęcym dworze kucharka nie zostaje ochmistrzynią, ale tu panował bałagan. Wszystko przez to, że państwo prawie w ogóle nie bywali w domu, a jeśli już, to na krótko. Ostatni raz widziałam ich, jak panicz Henry miał dwa tygodnie. Ale książę Mark jest inny. Zamieszkał tu od razu.

– A panna Ingrid?

Pani Burchett wydęła wargi z niezadowoleniem.

– Siedzi tu od trzech dni. Podobno przyjechała, żeby naniego czekać, bo tak się stęskniła. Akurat. A jak się szarogęsi! – żachnęła się. – Zupełnie jak matka księżnej Lary… – Nagle zreflektowała się. – Och, najmocniej przepraszam!

Tammy wykonała uspokajający gest dłonią.

– Wiem, jaka jest moja matka i całkowicie podzielam pani zdanie na jej temat.

– Mimo to powinnam trzymać język za zębami. Wiem, gadam bez ładu i składu, ale… – Niespodziewanie w oczach pani Burchett zakręciły się łzy. – Ale widzi pani, ja tak rzadko mogę z kimś porozmawiać po angielsku. I jeszcze przywiozła pani panicza… Tak bardzo czekaliśmy na jego powrót. To dla nas bardzo ważne. Nie tylko dla nas, tu na zamku, ale dla całego państwa. Sama pani zobaczy. To jest, jeśli pani zostanie.

– Chyba zostanę, nie widzę innego wyjścia.

Przeszły do komnaty przylegającej do pokoju Henry'ego.

Tammy usiadła na brzegu ogromnego łoża, coraz dotkliwiej czując, że nie pasuje do tego miejsca.

– Zejdę zobaczyć, czy już przywieziono pani rzeczy.

– Wszystko jest tutaj. – Tammy wskazała na rzucony na podłogę plecak.

Pani Burchett osłupiała.

– Jak to?!

– Nic więcej nie potrzebuję.

– To w co się pani przebierze do kolacji?

– Nie przebieram się do kolacji. I zamierzam zjeść ją tutaj. Sama. Nie mam ochoty siedzieć przy stole z księciem. Ani z… Ingrid.

Ochmistrzyni spojrzała na nią z przerażeniem.

– Ależ to niemożliwe. Musi pani zejść na dół – Dobrze, ale w takim razie zjem razem ze służbą.

Na twarzy ochmistrzyni pojawiła się prawdziwa zgroza.

– To absolutnie wykluczone!

Do licha! Tammy bezradnie rozejrzała się dookoła. Co jej po tych luksusowych meblach? Wolałaby mikrofalówkę. Chociaż i tak w promieniu wielu kilometrów nie było żadnego supermarketu!

– A czy nie mogłaby mi pani po prostu podesłać tu na górę jakiejś kanapki? – poprosiła.

Pani Burchett zawahała się.

– Może ten jeden raz, skoro ma pani za sobą długą podróż… Ale czy Jego Wysokość zgodził się na pani nieobecność na kolacji?

Tammy uśmiechnęła się uspokajająco, chociaż w tym obcym, majestatycznym miejscu jej pewność siebie nieco osłabła.

– Sama o sobie decyduję. On doskonale o tym wie.

Ochmistrzyni westchnęła.

– Zrobię, jak pani sobie życzy, ale nawet nie chcę myśleć, co powie Jego Wysokość, kiedy się dowie…

Tammy nakarmiła Henry'ego, który natychmiast potem zasnął, i rozpakowała się, co zabrało jej całe dziesięć minut. Wzięła prysznic, włożyła świeże dżinsy i bluzeczkę i poszła się trochę rozejrzeć. Przydzielono jej całe skrzydło zamku, tak rozległe, że potrzebowała godziny, by zwiedzić zaledwie połowę.

Potem lokaj w liberii przyniósł kanapki na srebrnej tacy. Tammy czuła się coraz dziwniej i coraz bardziej nie na miejscu.

Ledwo zdążyła przełknąć jeden kęs, rozległo się pukanie do drzwi. Do komnaty wszedł książę Mark, ubrany z nieskazitelną elegancją. Ciemny, wieczorowy garnitur, śnieżnobiała koszula, krawat w odcieniu królewskiego błękitu.

Serce podskoczyło jej w piersi.

– Co ty robisz? – Mark obrzucił tacę pełnym dezaprobaty spojrzeniem.

– A jak myślisz? – Tammy machnęła trzymaną w ręku kanapką. – Jem kolację.

– Kolację jemy na dole. Zaraz siadamy do stołu.

– Ja już zaczęłam jeść.

Popatrzył na nią tak, jakby miał przed sobą przybysza z obcej planety.

– Henry śpi, więc nie musisz się nim zajmować. Nie ma potrzeby, żebyś siedziała tu sama.

– Chcę dalej żyć po swojemu. Tak, jak mi się podoba.

– Czy ty nie rozumiesz, że swoimi kaprysami możesz sprawić komuś przykrość? Służba przygotowała wspaniałą kolację na twoją cześć. Nie pozwolę ci ich obrazić. To bardzo wartościowi ludzie, pozostali lojalni rodzinie pomimo skandalicznego traktowania. Większość z nich służyła jeszcze u mojego wuja. Są uszczęśliwieni powrotem Henry'ego, doceniają twoją troskę o niego, chcą cię godnie powitać, a ty co? Stroisz fochy?

Nie znalazła na to odpowiedzi. Bezradnie rozejrzała się dookoła. W olbrzymich lustrach ujrzała odbicie skromnie ubranej dziewczyny na królewskim łożu.

– Mark, ja tu nie pasuję.

– Ja też.

– Akurat!

Książę z trudem zachowywał cierpliwość.

– Słuchaj, nie możesz przez następne dwadzieścia jeden lat siedzieć zamknięta w tym pokoju i się dąsać.

– Przede wszystkim nie mogę siedzieć w twoim zamku. Na pewno znajdzie się tu dla mnie i Henry'ego jakiś domek ogrodnika, czy coś w tym stylu.

– Jasne, następca tronu zamieszka w kurnej chacie – skwitował z ironią Mark.

– Jeśli jeszcze raz usłyszę frazę „następca tronu"…

– Usłyszysz ją jeszcze wiele razy – przerwał jej tonem nie znoszącym sprzeciwu – ponieważ to jest właśnie sedno sprawy. Myślisz, że mnie jest tutaj dobrze? Mam piękną posiadłość zaledwie kilkanaście kilometrów stąd, w Renouys. Chciałbym dalej tam mieszkać i prowadzić swoje normalne życie, a nie występować w roli panującego. Robię to wyłącznie dlatego, że poczuwam się do odpowiedzialności.

– A ja nie? Gdybym się nie poczuwała, nie byłoby mnie tutaj!

– Więc skoro już jesteś, bądź konsekwentna do końca. Sprostaj wyzwaniom, zamiast chować się po kątach jak dziecko, tylko dlatego, że boisz się iść na elegancką kolację.

Tammy zerwała się na równe nogi, zła jak osa.

– Nie boję się! Potrafię się zachować wśród takich jak ty, nie myśl sobie.

– Tak? To czemu nie chcesz do nas zejść?

– Bo jestem śpiąca po podróży.

– Ciekawe. W samolocie spałaś przez całe sześć godzin.

– Wcale nie.

– Spałaś – powtórzył, a w jego oczach zamigotało rozbawienie. – Wiem coś o tym. Oparłaś głowę na moim ramieniu, więc nie mogłem się ruszyć. Do tej pory mam zesztywniały kark, a do tego plamę na koszuli, bo pieluszka Henry'ego przesiąkła… Jest więc dowód.

– Na pewno nie spałam z głową na twoim ramieniu. Zmyślasz! W ogóle cała ta rozmowa jest bez sensu.

– Z tym akurat się zgadzam. – Zerknął na zegarek. – Kolacja zostanie podana za kwadrans, przedtem Ingrid i ja wypijemy w salonie małego drinka. Będzie mi miło, jeśli do nas dołączysz.

– Nie mam najmniejszej ochoty…

– Ani ja. A jednak obowiązki należy wypełniać. Skoro ja mogę, to ty też.

– Kiedy nawet nie mam co na siebie włożyć!

Uśmiechnął się.

– Sama jesteś sobie winna. Ja chyba coś mówiłem na ten temat.

Tammy wściekła się.

– Świetnie! Przyjdę w tych łachach i skompromituję się przed wszystkimi, bo ewidentnie na tym ci właśnie zależy! Na tym, żebym się ośmieszyła! Proszę bardzo! A teraz wyjdź stąd!