Выбрать главу

– Ale…

– Wyjdź z mojego pokoju!

Miała piętnaście minut. Ratunku…

To będzie kompletna klęska, Mark doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Jak on śmie stawiać ją w takiej sytuacji?

Nie, była wobec niego trochę niesprawiedliwa. Przecież od samego początku uprzedzał ją o konieczności posiadania jakiegoś eleganckiego stroju.

Co teraz?

Ingrid odegra rolę księżniczki, a jej przypadnie rola ubogiej krewnej, żebraczki prawie. To jej się nie uśmiechało.

Chwileczkę… Lara miała zwyczaj porzucania ubrań, które się jej znudziły, a wszystko nudziło się jej błyskawicznie. Wkładała coś raz czy dwa, a potem już tego nie chciała, już miała ochotę kupować coś nowego. Nawet jeśli rzadko bywała na zamku, w garderobie powinno coś zostać…

Tammy spojrzała na przycisk dzwonka.

– Gdyby pani czegoś potrzebowała, proszę wezwać służbę – powiedziała pani Burchett. – Normalnie wysyłam którąś z dziewcząt, ale dzisiaj sama będę do pani dyspozycji.

Tammy podjęła decyzję.

Ingrid niecierpliwiła się – Mark zostawił ją samą w salonie. Do czego to podobne?

– Gdzie byłeś tak długo? – spytała, ledwo zszedł na dół.

– Poszedłem zaprosić pannę Dexter na kolację, a potem jeszcze na kilka minut zatrzymał mnie Dominik, dlatego trochę to trwało. Panna Dexter pewnie zaraz zejdzie.

– Żartujesz. Nie odmówiła? Nie przypuszczałam, że taka osoba…

– To znaczy jaka? – przerwał jej nietaktownie.

Nie chciał być nieuprzejmy, lecz obecność Ingrid wytrąciła go z równowagi. Nie spodziewał się, że zastanie ją w zamku.

– Osoba nie z naszej sfery. – Ingrid obdarowała go najpiękniejszym ze swoich uśmiechów. – W końcu ściągnąłeś ją z drzewa w jakiejś australijskiej głuszy, o ile mnie pamięć nie myli. – Zaśmiała się perliście. – Kochanie, będzie my mieli szczęście, jeśli ona w ogóle potrafi posługiwać się nożem i widelcem.

– Czy nie wyciągasz zbyt daleko idących wniosków? – spytał oschle Mark. – Ona jest siostrą Lary.

– Właśnie. Czy to nie zdumiewające? Jak siostry mogą być tak różne? Lara olśniewała urodą.

– Tammy, to jest, Tamsin, też nie jest brzydka.

– Nie, właściwie nie… Ale to ubranie! I te piegi!

– Chodźmy na kolację – zaproponował Mark, ucinając dalszą dyskusję, i podał jej ramię.

– A nie chcesz poczekać na tę małą z buszu?

– Nie ma takiej potrzeby – od strony drzwi odezwał się zdumiewająco opanowany głos, choć pobrzmiewało w nim coś złowieszczego. – Ta mała z buszu już tu jest.

Mark odwrócił się i zamarł.

Jak ona to zrobiła w ciągu piętnastu minut?!

Tammy Dexter w wytartych dżinsach i spłowiałej bluzce znikła. Na progu salonu stała panna Tamsin w jedwabnej małej czarnej, skrojonej z wyrafinowaną prostotą. Sukienka miała głęboko wycięty dekolt, ledwo zaznaczone rękawy i była naprawdę krótka. Dzięki temu widać było długie opalone nogi, a wysoko sznurowane, czarne sandałki powodowały, że nogi te wydawały się jeszcze dłuższe…

Tammy wyszczotkowała włosy i teraz jej twarz otaczała połyskliwa, ciemna chmura miękkich drobnych loczków. Dyskretny makijaż podkreślał kontur wielkich piwnych oczu, a delikatna szminka ożywiła lekko kolor ust.

Tammy wyglądała oszałamiająco!

– Jak to zrobiłaś? – wyrwało się księciu i tym razem to w jej oczach zamigotało rozbawienie.

– No proszę, a ja się martwiłam o swoje maniery.

Mark zmitygował się. Faktycznie, nie zachował się stosownie.

– Wybaczcie, proszę. Tammy, poznaj Ingrid. Ingrid jest…

– Przyjaciółką Marka – wtrąciła gładko kasztanowłosa i powściągliwie podała Tammy chłodną dłoń. – Miło mi panią poznać. Właśnie rozmawialiśmy o tym, że musi się pani czuć tutaj dość obco, tak daleko od kraju… – Zlustrowała Tammy przenikliwym spojrzeniem, a na jej perfekcyjnie umalowanej twarzy pojawił się nieszczery uśmieszek. – Widzę, że przeglądała pani garderobę siostry. Miałam zamiar oddać te wszystkie rzeczy dla biednych, ale skoro przydadzą się pani…

Ta kobieta potrafiła wbijać bolesne szpile z prawdziwą elegancją.

– Nie czytałam jeszcze testamentu mojej siostry, nie wydaje mi się jednak, by zawierał klauzulę uprawniającą panią do dysponowania jej rzeczami – odparła chłodno Tammy, po czym wzięła kieliszek szampana, który podał jej Mark. – Dziękuję. Właśnie tego mi było trzeba. Dom Perignon, jak widzę. Mój ulubiony.

Mark zamrugał oczami, jakby próbował się upewnić, czy nie śni.

Do tej pory żywił głębokie przekonanie, że Tammy zaszyła się w buszu z powodu kompleksu niższości. Jej matka i siostra robiły piorunujące wrażenie – idealnie umalowane, uczesane, perfekcyjne w każdym calu. Ktoś, kto musiał bezustannie porównywać się z nimi, ani chybi w końcu ukryłby się w jakimś odludnym miejscu, gdzie nikt nie mógłby go oglądać…

A przecież Tammy była równie piękna i atrakcyjna jak jej matka i siostra.

Nie.

Była piękniejsza.

Nie nosiła żadnej biżuterii, była umalowana oszczędnie, a przecież przyćmiewała Ingrid, która nagle wydała się bardzo pretensjonalna, ostentacyjnie wystrojona, sztuczna, lalkowata.

Ingrid również to zauważyła. I bynajmniej nie była zadowolona.

– Skoro jej rzeczy pasują na panią, to może dobrze, że się nie zmarnują… Zapraszamy do stołu – powiedziała z uśmiechem i gestem pani domu wskazała Tammy krzesło.

Mark skrzywił się nieznacznie. Ingrid zdecydowanie za dużo sobie wyobrażała. Będzie musiał zrobić z tym porządek.

Tammy nadal nie dawała po sobie niczego poznać.

– Owszem, pasują, a sądząc po zawartości garderoby, nie będę musiała nic kupować aż do osiągnięcia przez Henry'ego pełnoletniości.

– Zamierza pani zostać u nas tak długo?

Tammy skinieniem głowy podziękowała kamerdynerowi, który podsunął jej krzesło.

– Henry potrzebuje matki. Teraz ja nią jestem.

– Ale jeśli Mark i ja…

– Może wina? – wtrącił pośpiesznie książę.

Tammy uśmiechnęła się do niego czarująco.

– Z przyjemnością.

Mark nie mógł zasnąć. W końcu koło drugiej w nocy wstał, ubrał się i wyszedł na zewnątrz, żeby przejść się nad jeziorem.

Do czasu śmierci Jeana-Paula wiódł w miarę nieskomplikowane życie, a przynajmniej mniej skomplikowane niż obecnie. Trzymał się z dala od zamku i obowiązujących w nim konwenansów. Sprawowanie władzy, pławienie się w luksusach i uważanie się za kogoś lepszego od zwykłych śmiertelników było mu najzupełniej obce.

Jego ojciec był młodszym bratem panującego. Bracia żyli ze sobą w zgodzie – do czasu – ale ich synowie, wychowani przez dwie bardzo różniące się kobiety, już nie. Matka Franza i Jeana-Paula była niewiarygodną snobką, która za swoje największe osiągnięcie życiowe uważała małżeństwo z księciem i książęcy tytuł. W przeciwieństwie do niej matka Marka była osobą życzliwą ludziom, pogodną, stroniącą od dworskiej obłudy, arogancji i egoizmu.

A jednak książęca rodzina zniszczyła ją. Mark ponuro zacisnął wargi na myśl o tym, co spotkało jego matkę. Z tego właśnie powodu nie chciał mieć nic wspólnego z dworem, zamkiem, koroną i władzą. Owszem, spełni swój obowiązek, ponieważ kocha swój kraj, ale nie zrobi nic więcej ponad to, co konieczne. Sceduje część uprawnień na parlament i rząd, a potem odda panowanie Henry'emu – ale to jeszcze odległa przyszłość. Na razie przekona Tammy, by zarządzała zamkiem, co umożliwi mu powrót do Renouys. Chciał uciec z królewskiej siedziby.

I od Tammy.

Jeszcze żadna kobieta nie działała na niego w ten sposób, co zdumiewało o tyle, że Tammy nie była w jego typie. To znaczy w typie, jaki dotąd preferował, a którego doskonały przykład stanowiła Ingrid.