Выбрать главу

Na wspomnienie wrednego i jadowitego zachowania dotychczasowej przyjaciółki jeszcze mocniej zacisnął zęby. Podczas kolacji zniechęciła go do siebie całkowicie. Miała nadzieję na wspólnie spędzoną noc, ale wykręcił się zmęczeniem po podróży.

– Dzisiaj naprawdę muszę odpocząć – oświadczył, może mało taktownie.

Ingrid nie dała za wygraną.

– Z przyjemnością zostanę tu dłużej, kochanie, nigdzie mi się nie spieszy.

Kochanie… To słowo aż zgrzytnęło mu w uszach. Owszem, była piękna, elegancka i spędzili ze sobą kilka miesięcy, ale na tym koniec. Musi się od niej uwolnić. Zresztą, żaden z jego związków nie trwał dłużej. Mark nie miał złudzeń co do tego, co popycha kobiety w jego ramiona. Tytuł. Możliwość wejścia do rodziny panującej. A przecież to nie mogło się dobrze skończyć. Zarówno jego matka, jak i siostra Tammy drogo zapłaciły za poślubienie księcia.

Tammy…

Nagle jego myśli powędrowały do niej. Znowu widział ją siedzącą na drzewie i patrzącą na niego z góry, śpiącą z głową na jego ramieniu, huśtającą na kolanach malutkiego siostrzeńca, roześmianą, bosą, olśniewającą w czarnej sukience…

Taka dziewczyna nie nadawała się na krótki romans, z taką dziewczyną należałoby się ożenić, co w tym wypadku oznaczałoby uwikłanie się na zawsze w życie na zamku, a tego Mark by nie zniósł. To budziło jego najgłębszą odrazę.

Chwileczkę. Skąd w ogóle przyszła mu do głowy ta niedorzeczna myśl, by się żenić?

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Obudził go śmiech. Mark, półprzytomny po nieprzespanej nocy, z trudem otworzył jedno oko. Budzik wskazywał ósmą rano. Książę nigdy nie wstawał tak późno.

Ten śmiech musiał mu się chyba przyśnić. Tutaj nikt nigdy nie śmiał się w taki sposób – swobodny i prawdziwie radosny.

W tej chwili rozległo się pukanie do drzwi i do komnaty wszedł Dominik, główny kamerdyner, mocno już wiekowy. Postawił przy łóżku srebrną tacę ze śniadaniem i odsłonił okna. Mark skrzywił się porażony blaskiem porannego słońca.

– Przykro mi, Wasza Wysokość, ale o dziewiątej przychodzi monsieur Lavac.

– Monsieur Lavac?

– Tak, Wasza Wysokość sam mu wyznaczył spotkanie. Ma przedstawić księgi rachunkowe zamku.

Znowu dobiegły go odgłosy wesołości.

– Kto tam tak się śmieje? Czy to ta… panna Dexter?

– Czyżby to pana obudziło? Mam kazać im przestać?

Mark zdumiał się. Im?

– To znaczy komu?

– Panience Tammy i paniczowi Henry'emu. – Dominik wyjrzał przez okno w kierunku południowej skarpy, a jego twarz starego służbisty niespodziewanie rozjaśniła się. – Ale szkoda by im było tego zakazywać. Nie sądziłem, że moje oczy ujrzą jeszcze kiedyś tutaj taki widok. Ta ciocia małego księcia…

Słowa kamerdynera rozbudziły ciekawość Marka. Zapomniał o zmęczeniu i niewyspaniu. Odrzucił kołdrę na bok, wstał i też podszedł do okna.

Tammy wchodziła akurat na łagodny stok pod jego oknem, niosąc Henry'ego. Tego ranka znów miała na sobie dżinsy i spraną koszulkę, i znowu była boso. Gdy weszła na górę, położyła się na trawie, ułożyła siostrzeńca przed sobą w taki sposób, że patrzyli na siebie, a ich nosy niemal się stykały, mocno ujęła jego małe ramionka i poturlała się razem z nim w stronę jeziora. Zatrzymali się przy samym brzegu, zaśmiewając się do rozpuku. Henry wyciągnął łapki, wyraźnie prosząc o jeszcze.

Mark obserwował ich chciwie. Czuł, że nie tylko pragnie tej kobiety, ale pragnie też robić to samo co ona – beztrosko bawić się z dzieckiem. Nigdy w życiu nie miał takich myśli. Spostrzegł, że kamerdyner przygląda się mu przenikliwie, przybrał więc obojętny wyraz twarzy i odwrócił się od okna.

– Rozumiem, że postępowanie panny Tamsin spotyka się z twoją pełną aprobatą. Czy reszta służby podziela twoje zdanie? – spytał oficjalnie.

Dominik nie dał się nabrać na tę udawaną obojętność, ale nie dał też po sobie nic poznać.

– Jak najbardziej, Wasza Wysokość! – zapewnił. – Panienka wstała o szóstej, zeszła do kuchni i zjadła z nami śniadanie. Nie chcieliśmy się na to zgodzić, ale powiedziała, że inaczej w ogóle nie będzie jeść. I przyniosła ze sobą panicza, i była dla wszystkich bardzo miła. Nie to co… -urwał nagle z zakłopotaniem.

– Nie to co księżna Lara? – dokończył Mark.

Stary kamerdyner spojrzał księciu prosto w oczy.

– Tak. Księżna Lara i, proszę o wybaczenie, pański stryjeczny brat, książę Jean-Paul, traktowali służbę bardzo źle. Nie tak było za dawnych czasów…

Mark słuchał jednym uchem. Nie potrafił oprzeć się pokusie i znów wyjrzał przez okno. Tammy leżała na trawie, tym razem na wznak, trzymając Henry'ego nad sobą w wyciągniętych ramionach, gaworząc, jakby sama była dzieckiem. Ich radość była tak zaraźliwa, że Mark nie mógł się nie uśmiechnąć.

– Przepraszam, ale czy Wasza Wysokość planuje zabrać ich do Renouys?

– Skąd ci to przyszło do głowy?

– Tak sobie myślę, że może Wasza Wysokość chciałby mieć ich u siebie.

I to jest właśnie problem ze starymi służącymi, pomyślał Mark. Wydaje im się, że mają prawo wtykać nos w nie swoje sprawy. Dominik doskonale pamiętał go jako berbecia w krótkich spodenkach, dlatego chwilami zapominał o okazywaniu Markowi szacunku należnego władcy kraju.

– Panna Tamsin zostanie tutaj.

– Wasza Wysokość też powinien.

– Nie, mój dom jest w Renouys. Gdy tylko uporządkuję wszystkie sprawy, które zaniedbał Jean-Paul, wyjeżdżam.

– Zawsze stąd rządzono krajem – powtórzył z uporem kamerdyner.

– Już podjąłem decyzję – uciął szorstko Mark.

Od chwili śmierci Jeana-Paula czuł się jak schwytany w pułapkę. Musiał zapewnić sobie choć minimum wolności, inaczej zwariuje.

– Panna Ingrid na pewno nie będzie miała…

– Panna Ingrid nie ma tu nic do rzeczy, i przestań mnie wreszcie wypytywać!

Twarz kamerdynera przybrała wyraz urażonej niewinności.

– Ja? Wypytywać? Waszą Wysokość? Gdzieżbym śmiał!

Mark tylko się uśmiechnął i spojrzał na zegarek.

– Monsieur Lavac przyjdzie o dziewiątej, powiadasz…To jeszcze jest trochę czasu. Czy panna Ingrid zeszła już na śniadanie?

– Nie, Wasza Wysokość.

– Och, co za szkoda… W takim razie chyba pójdę na mały spacer.

– Świetny pomysł. Południowy stok jest bardzo przyjemny o tej porze dnia – zgodził się Dominik i odwrócił głowę, by ukryć chytry uśmieszek.

Mark wziął prysznic w rekordowym tempie, wskoczył w dżinsy, włożył koszulę i sięgał właśnie po buty, gdy nieoczekiwanie powodowany nagłym impulsem postanowił wyjść z zamku boso. Szybko tego pożałował. Alejka między marmurowymi schodami a trawnikiem była wysypana żwirem, który boleśnie wbijał mu się w stopy. Mark skrzywił się mimo woli, a Tammy roześmiała się na ten widok.

– Chyba Wasza Wysokość zapomniał swoich książęcych bamboszy.

– Często chodzę boso – oznajmił z godnością Mark.

– Aha. A ja często chadzam w koronie.

Pomyślał, że w życiu nie widział równie ujmującego uśmiechu.

– I jak ci się tu podoba?

– Mam spore zastrzeżenia co do zakwaterowania – oznajmiła z udawaną powagą. – Nie jest to standard, do jakiego przywykłam. Przedyskutowałam tę sprawę z Henrym. Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że jesteśmy zahartowani i potrafimy znieść nawet najgorsze warunki, więc wytrzymamy tu jakoś.

I znowu uśmiechnęła się tak promiennie, że Markowi odjęło mowę.

Tammy stała na tle zamku i mimo skromnego ubrania i bosych stóp wyglądała tak, jakby była jego panią. Henry, zmęczony i szczęśliwy, tulił się ufnie do jej piersi. Tak, ona ma dość siły, by się tym wszystkim zaopiekować.