– Dla twojego dobra. Ktoś musi pilnować służby, inaczej nie wiadomo, co człowiek zastanie po powrocie.
– Właśnie to samo mu mówiłam – wtrąciła Tammy. – Czy pani wie, że Jego Wysokość daje dyla?
Ingrid, która nie znała potocznej angielszczyzny, spojrzała na Tammy takim wzrokiem, jakby patrzyła na coś, co nagle wypełzło spomiędzy liści kapusty.
– Co robi?
– No, wraca do Renouys, a mnie zostawia samą na gospodarstwie. O, jak widzę, pani też uważa to za zły pomysł. Proszę więc przekonać księcia, dobrze? – Obróciła się do Marka i obdarzyła go słodkim uśmiechem. – A teraz Wasza Duża Wysokość wybaczy, ale muszę położyć Jego Małą Wysokość do łóżka.
Tak naprawdę Tammy była przerażona. Zamek i jego otoczenie niezmiernie jej się podobały, ale pomysł zarządzania cudzymi dobrami, i to tak ogromnymi, nie podobał się jej zupełnie.
– Czy zechce pani zadysponować, co ma być na kolację? – spytała ją późnym rankiem pani Burchett.
– Ale dlaczego ja?
– Nie chcę przeszkadzać księciu, jest zajęty.
– Proszę więc iść do panny Ingrid.
Ochmistrzyni zdecydowanie potrząsnęła głową.
– Ona jest tu tylko gościem, a gość nie decyduje o takich sprawach. Co pani powie na duszone przepiórki?
– Przepiórki? Szczerze powiedziawszy, wolę kurczaka – odparła Tammy bez zastanowienia.
Wbrew jej oczekiwaniom lunch przebiegł spokojnie i nadzwyczaj przyjemnie – ponieważ była sama.
Nauczona doświadczeniem poprzedniego wieczora, przybyła punktualnie. Nawet pamiętała, by włożyć buty… Tymczasem w jadalni zastała tylko głównego kamerdynera, a na stole stało jedno nakrycie. Poczuła jednocześnie ulgę i zawód.
– Jego Wysokość i panna Ingrid zjedzą dziś lunch gdzie indziej – odparł oficjalnym tonem Dominik, gdy go o to spytała i nie chciał zdradzić żadnych szczegółów.
Tammy postanowiła wykorzystać okazję i uczynić z niego swego sojusznika. Wprawdzie podczas wspólnego śniadania w kuchni w ogóle się nie odzywał, ale zauważyła, że bacznie ją obserwował i chyba poczuł do niej sympatię. Chyba mogliby się zaprzyjaźnić…
I rzeczywiście. Przy deserze Dominik był już zawojowany na amen. Tammy ponownie zagadnęła go, gdzie podziali się Ingrid i Mark.
– Pojechali do Renouys – wyjaśnił, tym razem chętnie. – Książę nie lubi zamku, a nam wszystkim zależy na jego obecności tutaj. Może panienka by go jakoś przekonała…
– Już próbowałam. Nie mam pomysłu, co mogłoby go skłonić do pozostania.
– Ja też nie – przyznał. – Gdyby jednak panienka coś wymyśliła, wszyscy bylibyśmy bardzo wdzięczni.
Po posiłku Tammy zbuntowała się. Skoro Mark pojechał robić to, co lubi, czyli projektować te swoje tamy, to ona też ma prawo zająć się pracą. Zostawiła śpiącego Henry'ego pod opieką pani Burchett, a sama poszła poszukać głównego ogrodnika.
Otto był jeszcze starszy niż Dominik i ledwo mówił po angielsku, ale żywił taką samą miłość do drzew jak Tammy. Mimo trudności językowych już po pięciu minutach byli przyjaciółmi i zgodnie pochylali się nad planami, na których Otto rozrysował ogród swoich marzeń. Od dziesięciu lat nie mógł uzyskać pozwolenia na zrobienie czegokolwiek, więc tylko snuł wizje i przelewał je na papier.
Projekt Ottona zachwycił Tammy. Z planami w ręku wyszli do ogrodu i w jakimś przedziwnie mieszanym języku omawiali zmiany, jakie należałoby przeprowadzić. Tammy zapomniała o całym świecie, o upływającym czasie, o kłopotach, o wszystkim.
– Ależ oczywiście, że na tej osi powinna być aleja! – wykrzyknęła z ogniem w głosie, gdy przystanęli na skraju starego parku. – Będzie wspaniały widok!
– Gdyby książę pozwolił…
Tylko machnęła ręką.
– Oczywiście, że pozwoli.
– A na co pozwolę? – za jej plecami odezwał się znajomy głos.
Odwróciła się i ujrzała między drzewami Marka, ubranego w elegancki garnitur. Widziała go już i w stroju książęcym, i w wieczorowym, i w zwyczajnych dżinsach – i za każdym razem było to samo. Za każdym razem na moment odbierało jej mowę z wrażenia. Wolała nie analizować, jakie były przyczyny tego faktu.
– Na realizację planów Ottona. Widziałeś je? Są genialne!
Stary ogrodnik, zmieszany, zwijał papiery w rulon, ale Tammy zdecydowanie wyjęła mu je z ręki, ignorując wszelkie protesty – Sam popatrz! Na przykład na tamtym wzgórzu jest wiatrołom, dziesięć lat temu potężny huragan zwalił drzewa. Przynajmniej tak zrozumiałam. Trzeba koniecznie posadzić nowy las, ponieważ następuje erozja i wypłukiwanie żyznej warstwy gleby. Tolerowanie takiego stanu rzeczy to zbrodnia!
– Zbrodnia? – Mark obrzucił ją dziwnym spojrzeniem, ale nie zwracała na to uwagi.
– Do tej pory nie pozwalano Ottonowi nic robić, a to jest prawdziwy wizjoner! Mark, musisz się zgodzić. To nie będzie nic kosztować, on przygotował już tyle sadzonek, że nie trzeba nic kupować. Wystarczy jedno twoje słowo i będziemy mogli zabrać się do roboty!
– My?
Zarumieniła się, lecz nie potrafiła ukryć podekscytowania. Było tu tyle pracy!
– Przecież nie odmówię mu pomocy.
– W takim razie musisz zostać w zamku – zauważył z satysfakcją.
Tammy nie dała się podejść.
– Nie, mogę dojeżdżać. To ty tu zostaniesz. Już ci powiedziałam, że nie uda ci się zwalić prowadzenia całego tego kramu na barki zwyczajnej dziewczyny!
– Chyba nie mówisz o sobie? – Przyjrzał się jej uważnie. – Nie mogłaś być zwyczajna, nawet jak miałaś trzy latka. – Odwrócił się do ogrodnika i spytał po francusku: – Co o niej myślisz, Ottonie? Czy ona nie jest wspaniała?
– O, tak – zgodził się żarliwie staruszek, rozpromieniając się. – I piękna. Bardzo piękna.
Mark powrócił spojrzeniem do Tammy.
– To prawda – przytaknął w zamyśleniu. Delikatnie wyjął z jej włosów zaplątane źdźbło trawy. – Zdecydowanie piękna.
– Czy ja wam przypadkiem nie przeszkadzam? – spytała, zakłopotana.
– Nie, dlaczego? – odparł, przechodząc na angielski. – Właśnie rozmawiamy o twojej urodzie.
– Jasne. Mam siano we włosach, poplamioną bluzkę i rozdarte na kolanie dżinsy. Też mi uroda! Chyba obaj upadliście na głowę.
Mark uśmiechnął się tym swoim uśmiechem, dla którego przeleciała przez pół świata.
– Nie sądzę… Aha, przyszedłem w sprawie kolacji. Dziś nie wolno się spóźnić, bo na przystawkę będzie suflet. Pani Burchett zdradziła mi też, że planowała podać przepiórki, ale pani domu zadysponowała kurczaka.
– Kiedy ja wcale nie… – wyjąkała Tammy. – To znaczy tak, ale… Nie chodziło mi…
– Widzisz, jak ci świetnie idzie? Urządzasz ogrody, układasz menu. Spokojnie możesz zarządzać zamkiem.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Tammy weszła do salonu i stanęła jak wryta. Ingrid nie było. Przed kominkiem stał tylko Mark, który na widok jej zdumienia uśmiechnął się zagadkowo.
– Czemu się śmiejesz? – zareagowała impulsywnie, ale natychmiast się zreflektowała. – To jest, dobry wieczór, Wasza Wysokość.
– Dobry wieczór pani. – Skłonił się z szacunkiem i nie było w tym ani śladu kpiny. Równie naturalnym gestem ujął jej dłoń i ucałował.
Tammy zmieszała się ogromnie. Ilu spotkała w życiu mężczyzn, którzy mieli zwyczaj całować damę w rękę? Ani jednego!
– Gdzie jest Ingrid? – Jej pytanie wypadło dość szorstko, ale był to niezamierzony efekt.
Uśmiech znikł z twarzy Marka.
– Pojechała do domu.
– Twojego?
– Swojego.
Z jednej strony ją to ucieszyło, a z drugiej…
– Pani Burchett miała więc rację. Skończyłeś z Ingrid, poszukasz następnej.
– Nic z tych rzeczy.