Выбрать главу

Ich pocałunki stały się gorące, zachłanne, niecierpliwe. Dłonie Marka nie wiadomo jak i kiedy zsunęły się na ciepłe, krągłe piersi dziewczyny.

Och, Tammy, jęknął w myślach z zachwytem, a może nie tylko w myślach, może jęknął na głos, niczego nie był już pewien.

Poczuł, jak jej ruchliwe dłonie równie gorączkowo wyszarpują mu koszulę ze spodni, by móc bez przeszkód dotykać jego muskularnych pleców. Oszałamiała go świadomość, że ona również zachowywała się tak, jakby wreszcie znalazła swojego życiowego partnera. To niesamowite. Nie mógł w to uwierzyć. Teraz już nie było odwrotu, już nie miałby siły się wycofać. Przez cały ten dzień trzymał się mocno w karbach, powtarzając sobie, że jeszcze tylko jeden wieczór i uda mu się uciec przed pokusą. Ale wystarczył jeden jej dotyk, by uleciało całe opanowanie, a wypracowana przez lata żelazna samokontrola znikła bez śladu.

Serce waliło mu jak szalone, krew aż dudniła w uszach. Nie, to co innego… Przez dłuższą chwilę Mark nie mógł zrozumieć, co się dzieje, wreszcie do jego półprzytomnego umysłu przebiła się myśl, że to nie krew tak dudni, tylko ktoś puka do drzwi.

Nie był w stanie pojąć, jakim cudem udało mu się wypuścić Tammy z objęć i odsunąć na przyzwoitą odległość. Wymagało to niemal nadludzkiego wysiłku z jego strony. Czuł się tak, jakby ktoś wydarł mu pół serca.

W jej oczach mógł wyczytać dokładnie to samo.

– Tammy, ja…

– Wiem – wyszeptała z trudem i położyła doń na drżących ustach, jakby nie mogła uwierzyć w to, co się przed chwilą działo. – Wcale tego nie chciałeś.

– Nie, ja…

Ponownie rozległo się pukanie do drzwi. Mark odetchnął głęboko.

– Proszę!

Do jadalni zajrzała pani Burchett, wyraźnie zaciekawiona, czemu nie poproszono jej od razu. Jednak wystarczył jej jeden rzut oka na ich twarze, by domyślić się wszystkiego.

– Najmocniej przepraszam, nie chciałam przeszkadzać, ale nie mogę uspokoić panicza. – Ruchem głowy wskazała Henry'ego, którego trzymała na ręku. – Spał całe popołudnie, a niedawno przebudził się i zaczął płakać.

Buzia małego była mokra od łez. Wyciągnął rączki do Tam-my, która na ten widok przeżyła potężny wstrząs – kolejny w ciągu zaledwie kilku minut. Henry do tej pory nikogo nie rozpoznawał! Serce podskoczyło jej w piersi z radości.

– Proszę mi go dać – wyszeptała zdławionym głosem i porwała siostrzeńca z rąk ochmistrzyni. – Już dobrze, Henry, już jestem… Właśnie szłam do ciebie. Już dobrze…

Zaniosę cię na górę.

– Zostań – odezwał się dziwnym tonem Mark. – Musimy porozmawiać.

Zerknęła na niego. Czuła się rozdarta, ale dziecko miało pierwszeństwo.

– Henry mnie potrzebuje.

– Możesz go utulić tutaj.

– Możemy porozmawiać rano.

– Rano już mnie tu nie będzie.

Tammy zamarła.

– Jak to?!

Ochmistrzyni przenosiła zdumiony wzrok z Tammy na księcia.

– Ale przecież… – zaczęła i ugryzła się w język. – Wasza Wysokość nic nam nie powiedział.

– Ponieważ dopiero przed chwilą podjąłem ostateczną decyzję – warknął, równie zmieszany i wytrącony z równowagi jak Tammy.

Naprawdę musiał stąd uciekać, i to jak najprędzej. Byle jak najdalej od niej! To wszystko okazało się znacznie groźniejsze, niż przypuszczał. Mało brakowało, a przepadłby z kretesem. Nawet nie śmiał myśleć, co to wszystko mogło oznaczać.

– Dobranoc – rzucił szorstko i skierował się szybko ku wyjściu.

Gdy mijał Tammy, Henry wyciągnął rączki. Do niego.

Mark stanął jak wryty. Tammy wstrzymała oddech. Henry przywiązał się również do niego! Nie wierzyli własnym oczom!

– Kiedy ja… – zaczął nieswoim głosem Mark.

Tammy nigdy w życiu nie podjęła równie błyskawicznej decyzji. Nim książę zorientował się, co się święci, podała mu Henry'ego, mając absolutną pewność, że Mark instynktownie weźmie dziecko. Sama cofnęła się szybko.

– Skoro jutro wyjeżdżasz, a Henry chce pobyć z tobą, to do rana ty się nim zaopiekujesz. Ja potrzebuję się wyspać. Pani Burchett, proszę na słówko – Chwyciła ochmistrzynię za rękę i bezceremonialnie wyciągnęła ją za drzwi. – Dobranoc, Wasza Wysokość – rzuciła jeszcze przez ramię i już jej nie było.

Książę został sam z dzieckiem.

Najpierw był zdumiony ufnością swojego stryjecznego bratanka, a potem musiał zająć się uspokajaniem go. Po jakimś czasie Henry przytulił się spokojnie do jego szerokiej piersi, wyraźnie zadowolony. Dopiero wtedy Mark nacisnął dzwonek, by wezwać służbę.

Nikt się nie zjawiał.

– Chodźmy poszukać Madge – powiedział książę do Henry'ego.

W kuchni nie było nikogo. Jakby wszystkich nagle wymiotło. Dziwne, zawsze ktoś się tu kręcił. Mark znalazł najbliższy dzwonek i zadzwonił ponownie.

Nadal nikt nie reagował.

– Aż trudno uwierzyć. Czyżby poszli już spać? – zdziwił się, przeszukując kolejne pomieszczenia. – Może tu faktycznie wszyscy kładą się o dziesiątej, a ja wcześniej tego nie zauważyłem?

W odpowiedzi Henry zagulgotał wesoło, uszczęśliwiony fascynującą wyprawą w towarzystwie jednej z dwóch ukochanych osób.

Mark wyszedł do głównego holu i tam spostrzegł leżący na stoliku list, oficjalnie zaadresowany do Jego Wysokości Księcia Marka z Broitenburga.

Drogi Marku!

Właśnie zrozumiałam, że Henry potrzebuje Ciebie tak samo jak mnie. W tej sytuacji byłoby wielką stratą dla wszystkich, gdybyś wyjechał, pozwalając mu zapomnieć o Tobie. Jedynym rozwiązaniem wydaje mi się nasze wspólne rodzicielstwo. Dzisiejszą noc Henry spędzi pod Twoją opieką, jutrzejszą pod moją i tak na zmianę. To nie jest idealne wyjście, ale dla dziecka będzie to lepsze niż nic.

Powodzenia, Tammy

PS

Skoro mam zarządzać zamkiem, poleciłam służbie iść spać.

Mark stał nieruchomo z listem w ręku tak długo, aż Henry zaczął się niecierpliwić. Chwycił za kartkę, wsadził sobie brzeg do buzi i zaczął ssać. W drugiej łapce ściskał ukochanego misia i był niezmiernie szczęśliwy.

Mark patrzył na niego z przerażeniem. To było właśnie to, od czego przez całe życie uciekał. Odpowiedzialność. Przywiązanie. Rodzina. Miłość. Czuł się schwytany w pułapkę.

– W porządku, zadbam o ciebie do jutra, ale na tym koniec – powiedział surowo do malca. Henry spróbował wepchnąć mu do ust przeżutą papkę. – Dziękuję, jestem już po kolacji. A ty na pewno chcesz spać.

Chłopiec dalej żuł list cioci Tammy i ani trochę nie wyglądał na śpiącego.

– O, jeszcze coś ci jest potrzebne… – mruknął Mark. – Chodź, pójdziemy po pieluszki.

Pomyślał, że jeśli Tammy nie śpi, podrzuci jej dziecko z powrotem. A nawet jeżeli już zasnęła, to przecież może się obudzić, prawda?

– Dobrze jej tak, niech ma nauczkę – mamrotał pod nosem, wspinając się po schodach. – Co ona sobie właściwie myśli? Że może rządzić moim życiem?

Drzwi między pokojem dziecinnym a sypialnią Tammy były jak zwykle otwarte na oścież. Mark zerknął w stronę łóżka. Było starannie zasiane. Na pobliskim krześle leżała bordowa suknia. W pokoju nie było nikogo. Wyglądało na to, że Tammy przebrała się w swoje ubranie i dokądś poszła…

Ale dokąd? Chciał jej szukać, ale przecież nie mógł zostawić Henry'ego. Mogła się schować wszędzie. W części przeznaczonej dla służby. W jednej z ponad trzydziestu gościnnych sypialni. Na jednym z niezliczonych drzew rosnących wokół zamku. Nie miał szans na znalezienie jej.