Nie pozostawało mu nic innego, jak zejść, obudzić którąś ze służących i polecić jej, by zrobiła przy dziecku, co konieczne.
Już miał tak uczynić, gdy pomyślał, że pewnie właśnie tego Tammy się po nim spodziewała – wykręcenia się od odpowiedzialności. O, niedoczekanie!
Zacisnął powieki, zebrał się w sobie i z determinacją spojrzał na stryjecznego bratanka.
– Potrafię zmienić pieluszkę – powiedział przez zaciśnięte zęby. – To z pewnością nie przekracza moich możliwości.
Zaniósł malca na stolik do przewijania, a kiedy uwolnił go od tego, co zaczynało już dziecku mocno przeszkadzać, Henry rozpromienił się i zagulgotał radośnie. I w tym momencie Mark przeraził się nie na żarty – przemknęło mu przez głowę, że chyba kocha tego berbecia.
Nic gorszego nie mogło mu się przydarzyć. Owładnęło nim przemożne pragnienie, by natychmiast zbiec na dół, znaleźć kogokolwiek, na siłę wcisnąć mu dziecko, a samemu uciekać, gdzie oczy poniosą. Jak najdalej od niechcianej odpowiedzialności! Niechciana odpowiedzialność zaczęła fikać nóżkami, a jej oczka śmiały się wesoło do Marka. Coś go ścisnęło w gardle.
Tak, jak umiał najlepiej, założył nową pieluszkę i zapiął ją – może trochę krzywo, ale jakoś się trzymała. Wziął Henry'ego na ręce i zaniósł do swojej komnaty. I ani na moment nie przestał się zastanawiać, gdzie też podziewa się Tammy.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
To była długa noc.
Mark musiałby długo szukać Tammy. Zaszyła się w takim miejscu, o którym nigdy by nie pomyślał. Wreszcie czuła się jak u siebie.
Zapomniał, że miała w plecaku namiot. Rozbiła go w zacisznym zakątku zamkowego parku i gdy Mark walczył z pieluszką, ona już leżała jak w kokonie w swoim śpiworze. Nie spała. Zostawiła poły namiotu uniesione i patrzyła na gwiazdy. Tutaj nawet niebo było inne. Nie rozpoznawała gwiazdozbiorów. Wszystko wydawało się stać na głowie.
Właśnie, wszystko stanęło na głowie. Nic dziwnego, w końcu przyjechała z antypodów…
Wciąż była wytrącona z równowagi tym pocałunkiem. A przecież matka ją ostrzegała, że Mark to kobieciarz. Na szczęście nie doszło do niczego więcej.
– Na szczęście? – powtórzyła powątpiewająco.
Mogła spokojnie mówić do siebie na głos, ponieważ rozbiła namiot daleko od zamku. Nikt jej tu nie mógł podsłuchać.
– Oczywiście, że na szczęście – odpowiedziała sobie.
– Chyba upadłaś na głowę! Ledwo pozbył się Ingrid i zaraz znajdzie kolejną lalę ze swojej sfery. Chcesz w tej krótkiej przerwie trafić do jego łóżka?
Czemu nie?
– Tamsin Dexter! – huknęła sama na siebie zgorszonym tonem.
Chyba zwariowała. Gadała do siebie po nocy w pustym parku, fantazjując na temat kapitalnego faceta. Pewnie za długo była sama.
Ciekawe, jak ten jej kapitalny facet radził sobie z Hen-rym. Czy nie musiał go aby przewinąć?
– To nie twoja sprawa. Przestań gadać i śpij wreszcie.
Mogłabym się zakraść i sprawdzić…
– I dać się złapać! A wiesz, co wtedy będzie. Służba w łóżkach, Henry też niedługo zaśnie, zostaniesz sama z Jego Wysokością księciem regentem.
Właśnie…
– Nie, to nie jest dobry pomysł. – Stanowczo zasunęła suwak od śpiwora. – To jest pomysł bardzo zły.
Skoro tak, to czemu ją korciło, by natychmiast wprowadzić go w życie?
Gdzie ona mogła być?
Henry wyspał się w ciągu dnia i chciał się bawić, więc Mark zabrał go do łóżka, włączył laptop i zaczął pracować nad projektem sieci kanałów nawadniających. O ile można to było nazwać pracą… Henry nieustannie domagał się uwagi, więc jeśli przez całe trzydzieści sekund nic nowego się nie działo, próbował temu zaradzić. System kanałów na monitorze rychło zaczął przypominać sieć utkaną przez bardzo pijanego pająka.
– No i jak rolnicy z południa Broitenburga będą nawadniać swoje pola? – zwrócił się Mark do bratanka.
Henry pacnął piąstką w klawiaturę. Symulacja ukazała, jak kanały skręcają na północ.
– Aha. W ten sposób wyślemy wodę z rejonów zagrożonych suszą w rejony zagrożone powodzią. Myślisz, że to dobry pomysł?
Henry wyglądał na zadowolonego.
– A gdzie jest twoja ciocia?
Henry zaczął wymachiwać misiem. Chyba w tej chwili nie dbał zanadto o ciocię. Właściwie nie musiał, ponieważ Mark martwił się za dwóch.
– Gdzie ona może być? – powtórzył po raz setny, patrząc na zegarek. Wpół do trzeciej. – Lepiej, żeby rano się zjawiła, bo jak nie…
Sęk w tym, że do rana było daleko, a on potrzebował jej teraz, zaraz, natychmiast!
Obudziła się o świcie. Ponieważ wolała, by nikt jej tu nie znalazł, wstała, zwinęła szybko namiot i wróciła do zamku. Przed wejściem zawahała się. Poleciła służbie nie wychodzić z pokojów przed siódmą. Trochę szkoda, bo teraz ktoś mógłby zanieść Markowi gorącą herbatę. Pewnie chętnie by się napił. Nonsens, jeśli Henry przez całą noc nie dał mu zasnąć, to Mark potrzebuje paru godzin snu, a nie gorącej herbaty. Nie należy mu przeszkadzać.
Poszła do kuchni i zrobiła sobie śniadanie, ale myśl o tym, że być może on nie śpi, nie dawała jej spokoju.
– Może on też czegoś potrzebuje? Powinnam do niego zajrzeć. Zasłużył sobie na to całonocną opieką nad Henrym – przekonywała samą siebie.
Pokusa okazała się zbyt silna. Tammy zaparzyła świeżej herbaty, przygotowała tosty z dżemem i ustawiła wszystko na tacy. Odetchnęła głęboko. – No, to idę.
Spali obaj jak zabici.
Gdy nikt nie odpowiedział na pukanie, uchyliła drzwi, a jej wzrok padł na łóżko. Ani mały, ani duży książę nawet się nie poruszyli.
Mark leżał na wznak, przykryty jedynie do połowy, z obnażonym torsem. Musiał pracować, gdy zmorzył go sen, ponieważ obok niego stał otwarty laptop, wciąż włączony, a na niebieskim ekranie jarzyły się jakieś poplątane kreski. Henry zwinął się w kłębek pod ramieniem stryjka i spał słodko jak aniołek. Widać było, że czuł się dobrze i bezpiecznie.
Tammy znieruchomiała w progu, a w gardle coś ją ścisnęło. Nie powinna była na nich patrzeć, powinna się wycofać, i to jak najprędzej – a przecież za nic w świecie nie była w stanie oderwać od nich wzroku.
Mark, i tak wysoki i barczysty, wydawał się jej teraz jeszcze potężniejszy. Widziała pięknie zarysowane mięśnie na klatce piersiowej i ramionach. Jakiż on musiał być silny! Rzeczywiście, przy kimś takim Henry mógł spać spokojnie…
I nagle dotarło do niej, że oni obaj pasują i do tego miejsca, i do siebie nawzajem. To ona tu nie pasowała.
Przybyła z Australii, by opiekować się swoim malutkim siostrzeńcem, ale wcale nie było takiej potrzeby. Mark miał rację. Naprawdę mógł mu zapewnić wszystko. Gdy tylko nauczy się go kochać, Henry będzie mógł szczęśliwie dorastać pod jego okiem.
Łzy zakręciły się jej pod powiekami.
Chciała wycofać się cicho, lecz nagle Mark otworzył oczy i spojrzał prosto na nią. Przez długą, długą chwilę patrzyli na siebie, a miedzy nimi działo się coś…
– Nie wychodź – poprosił, odrzucił kołdrę i podszedł do niej.
Taca zadrżała w jej rękach. Był tuż obok, potężny, męski i prawie kompletnie nagi! Miał na sobie tylko bokserki. Nogi się pod nią ugięły. I jeszcze te głupie łzy…
Wyjął z jej rąk przechylającą się tacę.
– Zrobiłaś mi śniadanie? – spytał, zaskoczony i rozbawiony. – Ach, chciałaś mi jakoś wynagrodzić to, że tak mnie porzuciłaś wczoraj?
– Właściwie chciałam tylko sprawdzić, co z Henrym. – Jej głos brzmiał dziwnie, ciągle coś ją dławiło w gardle.
Mark delikatnie dotknął wilgotnego policzka Tammy. Spoważniał.