– Któregoś dnia odziedziczysz to wszystko. Spójrz, to twoje. To wielka odpowiedzialność, ale też i wielka radość.
Nagle dotarło do niego, co powiedział. Radość… Aż przystanął z wrażenia. Do tej pory autentycznie nie cierpiał tego miejsca, ale tego dnia wydało mu się ono odmienione.
Rozejrzał się dookoła z niekłamanym zachwytem i zrozumiał, że zaczyna patrzeć na świat oczami Tammy.
Bezwiednie ruszył w stronę brzóz, wśród których rano stracił ją z oczu.
– A tam jest twoja ciocia… – zaczął.
Uświadomił sobie, co robi. Nie. Nic dobrego ^ tego nie wyniknie. Zmusił się, by zawrócić do zamku.
Koło piątej po południu Henry wreszcie zasnął, zmęczony spacerem i zabawą, nakarmiony. Tammy miała zjawić się o siódmej, do tej pory chłopczyk nie obudzi się z pewnością. W tej sytuacji Mark mógł spokojnie zostawić go pod opieką ochmistrzyni i wracać do domu. W końcu wywiązał się ze swojego zadania.
Ale skoro zamierzał pracować, to właściwie prościej było wygodnie ułożyć się z laptopem w wielkim łóżku, w którym spał Henry, niż jechać do Renouys…
Okazało się jednak, że w tych warunkach praca nie idzie zbyt sprawnie. Jego spojrzenie ciągle biegło ku bratankowi, a jego myśli ku Tammy. A potem zrobiło się za późno na wyjazd, ponieważ zjawił się Dominik i oznajmił:
– Wasza Wysokość, kolacja zostanie podana za dziesięć minut. Panienka Tammy czeka już w salonie. Rozpaliłem w kominku.
Miała na sobie dżinsy.
Poczuł się zawiedzony. Przyzwyczaił się do tego, że na kolacji zjawiała się w jednej z pięknych kreacji siostry.
– Nie jestem księżniczką – odezwała się, spoglądając na niego, kiedy przystanął w drzwiach salonu, ubrany w elegancki wieczorowy garnitur.
– Słucham?
– Twoim zdaniem nie jestem odpowiednio ubrana.
Spłoszył się nieco. Czyżby czytała w jego myślach?
– Nie wiem, o czym mówisz – wykręcił się.
Uśmiechnęła się tylko, po czym spoważniała, widząc ciemne sińce pod jego oczami.
– Ty chyba w ogóle nie spałeś? – spytała z troską.
Zdumiał się.
– Jak mogłem spać? Przecież zostawiłaś mnie samego z dzieckiem, musiałem pilnować…
– Trzeba łapać trochę snu, kiedy tylko można, inaczej człowiek nie da sobie rady – wyjaśniła. – Z czasem się tego nauczysz. Jutro odeśpisz, ale pojutrze radzę się nastawić na krótkie drzemki w ciągu dnia.
– Nie ma mowy! – Zdecydowanie podszedł do niej i mocno chwycił ją za ramiona. Musiał przemówić jej do rozsądku. – Zrozum, cały ten twój plan jest bez sensu.
Tym razem nie zamierzała pozwolić, by jego bliskość wytrąciła ją z równowagi. Spokojnie spojrzała mu prosto w oczy.
– Dlaczego? To jedyne sensowne wyjście z sytuacji.
– Przyjechałaś zajmować się siostrzeńcem… – zaczął, lecz weszła mu w słowo:
– Przyjechałam dopilnować, by był szczęśliwy. Przekonałam się, że Henry cię potrzebuje, a ty rzeczywiście potrafisz się nim zająć. Potrzebuje miłości, a ty mu ją dasz.
– Ja? Ale ja go wcale nie kocham!
– Nie? – Zaśmiała się cichutko. – Nawet jeśli jeszcze nie, to jesteś na najlepszej drodze. Nie miałeś serca go zostawić. Wiem o wszystkim, co robiłeś, znam każdy twój krok. Każdy…
– Jakim cudem?!
– Mam swoich informatorów… Nie potrafiłeś zostawić Henry'ego nawet wtedy, gdy zasnął. Nie mogłeś znieść myśli, że go zawiedziesz, jeśli się przypadkiem obudzi, a ciebie nie będzie, prawda? Do tej pory broniłeś się przed miłością. Wolisz się do nikogo nie przywiązywać. Zmieniasz kobiety jak rękawiczki. Ale z Henrym jest inaczej. Jego nie możesz rzucić z lęku czy niechęci przed uwikłaniem się w coś po ważniejszego. Dlatego on cię wyleczy z uciekania przed uczuciem. Nie możesz przez całe życie uciekać.
Mark oniemiał na dobrą chwilę.
– A czy tobie nie przyszło do głowy, że ja wcale nie chcę się zmieniać? Jest mi dobrze tak, jak jest.
– Taak? Nie chcesz kochać?
– Nie!
– I nie chcesz być kochany?
– Nie!
– I nie dostałeś fioła na punkcie swojego małego bratanka?
– Nie!
– Łżesz, aż się kurzy – skwitowała spokojnie.
Mark wciąż zaciskał dłonie na jej ramionach. Dzieliły ich centymetry, lecz Tammy patrzyła na niego z takim opanowaniem, jakby znajdowała się w przeciwległym kącie pokoju. Dla dobra dziecka nie mogła ulegać emocjom. Zdradzały ją jedynie rumieńce na policzkach.
– Nie pozwolę ci się wycofać – oznajmiła. – Potrzebuję twojej pomocy. Wychowałam moją siostrę praktycznie samodzielnie, a ona odwróciła się ode mnie i złamała mi serce. Gdzieś popełniłam błąd. To samo mogłoby się przydarzyć, gdybym samodzielnie wychowywała Henry'ego. Tym razem wolę się zabezpieczyć. Przyglądał się jej badawczo.
– Ty się boisz! – odkrył nagle.
Tammy drgnęła, lecz nie odwróciła wzroku.
– Tak – przyznała. – Tak samo jak ty boję się ryzyka związanego z budowaniem relacji z drugą osobą. Ale ja przynajmniej się do tego przyznaję i próbuję coś z tym zrobić!
– Zmuszając mnie…
– Nikt cię do tego nie zmusza, oprócz twojego własnego serca. Mogłeś dziś sto razy odejść, zostawiając Henry'ego z panią Burchett. Kto ci bronił?
,- Ty! – odparł impulsywnie.
– Ja? – Zaśmiała się tym swoim perlistym śmiechem, który lubił coraz bardziej.
– Tak, ty! Jesteś niemożliwa! W życiu nie spotkałem kobiety równie upartej, nieobliczalnej, nieodpowiednio ubranej…
– O, przepraszam! Ubieram się całkiem odpowiednio. Tyle tylko, że to miejsce nie jest odpowiednie dla mnie.
Zirytował się.
– Owszem, jest! To, że mówisz potoczną angielszczyzną i chodzisz po drzewach, nie ma nic do rzeczy. Jesteś najbliższą krewną księcia.
– Ale samą księżną nie jestem. Jeśli odczuwasz brak takiej kobiety, zaproś z powrotem Ingrid. Aż ją skręca…
– Ingrid? Niech idzie do diabła! – wybuchnął.
– Aż tak źle to jej nie życzę – powiedziała powoli Tammy. – Po co miałabym to robić?
Zapadła cisza, a panujące między nimi napięcie stało się nie do zniesienia. Dawno już minęła pora rozpoczęcia kolacji, lecz do salonu nikt nie wchodził. Dominik czekał za zamkniętymi drzwiami, przyklejając do nich ucho, co oczywiście było poniżej godności głównego kamerdynera – ale czego się nie robi dla dobra sprawy? Za nic w świecie nie wszedłby teraz do środka i nie przerwałby rozmowy.
Teoretycznie nie było czego przerywać, ponieważ za drzwiami panowało milczenie. Tammy wpatrywała się w Marka błyszczącymi oczami, oczekując odpowiedzi na swoje pytanie, a on nie znajdował słów.
Faktycznie, czemu miałaby źle życzyć Ingrid albo jakiejkolwiek innej kobiecie? Żadna nie mogła z nią rywalizować, żadna nie mogła się z nią równać, pomyślał.
Uświadomił sobie, że wciąż trzyma ją za ramiona, a Tammy wcale nie próbuje odsunąć się od niego.
W końcu był tylko człowiekiem… Mężczyzną.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Oczywiście pocałował ją z powodu furii, a nie z namiętności. Chciał ją ukarać i udowodnić jej, że nie powinni mieszkać razem, wychowując Henry'ego na zmianę, ponieważ to nie może się udać. Przez nią! To ona doprowadza go do szaleństwa. Jej uśmiech, jej zapach, jej bliskość… Tak zachwycająca istota tuż pod ręką i niedostępna!
Granica między miłością a nienawiścią czasem wydaje się tak cienka… Jeszcze przed paroma godzinami Mark nie zdawał sobie z tego sprawy, ponieważ tak ekstremalne uczucia były mu obce. W ogóle uczucia były mu obce. Zawsze nad sobą panował i nigdy nie pozwalał, by rzeczy wymknęły mu się spod kontroli.