Jednak w tej chwili nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. Targały nim namiętności, których nie rozpoznawał. Miał wrażenie, jakby grunt usuwał mu się spod nóg, a cały dotychczasowy świat walił się w gruzy. I nic już nie było pewne, oprócz tego, że trzyma Tammy w ramionach, a ona poddaje się chętnie, jej piersi przylegają do jego torsu, jej usta rozchylają się jak płatki róży…
Ta kobieta była jego połową – jego brakującą połową. Do tej pory nie miał o tym pojęcia, ale teraz stało się dla niego zupełnie jasne, że sam nie stanowił całości, dopiero z nią…
Ta świadomość odmieniała wszystko.
Tammy doświadczała czegoś równie zdumiewającego. Nie mogłaby przestać z zapamiętaniem całować Marka, nawet gdyby chciała – a wcale nie chciała. Jak mogłaby chcieć, skoro nagle wydało się jej to najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem? Rozsądek mówił co innego, lecz Tammy nie słyszała już jego głosu, porwana w wir szalonych emocji. Miała wrażenie, że wkracza w nowe życie, którego źródło ukryte jest w ciele Marka.
Nagle przypomniał się jej werset z Szekspira: I tak mam odejść bez zaspokojenia?
Zaspokojenie… Tak, to się musi stać, pomyślała w oszołomieniu. Nieważne, co będzie potem. Nieważne, czy w ogóle będzie jakieś potem. Otwierał się przed nią świat zmysłowych doznań, dotąd nieznany. I chciała tam wejść właśnie z nim, choć nazywano go kobieciarzem, choć ją ostrzegano… Nie miała złudzeń. Rano nie będzie jej całował w ten sposób, nie przygarnie jej do siebie tak chciwie. Rano nie będzie już nic od niej chciał, a ona nie będzie mogła rościć sobie do niego żadnych praw. Wiedziała to doskonale i nie dbała o to zupełnie.
Rano oznaczało perspektywę smutnej, przeraźliwie pustej przyszłości, ale teraz… Teraz było teraz. Mark trzymający ją w ramionach. Jego wargi na jej ustach. Dotyk jego ciała. Ogień w jej żyłach. Tak, teraz, na tych krótkich kilka chwil, ten mężczyzna był jej domem, jej miejscem na ziemi.
– Mark… – wyszeptała pomiędzy pocałunkami.
W jej głosie brzmiała bezmierna czułość. Jej szept wydawał się Markowi pieszczotą, niewypowiedzianie słodką i obiecującą. Zrozumiał, że Tammy nie prowadzi z nim żadnej gry, a jej reakcje nie są obliczone na wywołanie odpowiedniego efektu, ale są najzupełniej szczere.
Kobiety, z którymi spotykał się do tej pory, wiedziały doskonale, jakie zasady rządzą układem. Jemu zależało na atrakcyjnej i eleganckiej partnerce, im na statusie przyjaciółki księcia. Gdy zaczynały sobie zbyt dużo wyobrażać, Mark wycofywał się, lecz nigdy nie oznaczało to złamania czyjegoś serca. To były doświadczone, światowe kobiety, nieskłonne do sentymentów.
Tym razem miał do czynienia z osobą zupełnie innego pokroju. Zatopił spojrzenie w błyszczących oczach Tammy i wyczytał w nich coś, czego nigdy dotąd nie widział – bezbrzeżną tkliwość i absolutne przyzwolenie na…
Gdyby teraz z triumfem zwycięzcy chwycił ją na ręce i zaniósł do sypialni, oddałaby mu się z radością. Nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Na jej rozchylonych wargach błąkał się rozmarzony uśmiech, a w jej wzroku widniało zaproszenie i oczekiwanie.
Oczekiwanie na co? Na wyznania, uczucia, obietnice? Nie. Jedynie na to, co on zechce jej dać, nawet jeśli to będzie tylko jedna noc. Należała do niego – tak długo, jak on zechce. Mówiła mu to bez słów, samym wyrazem twarzy, a Mark doskonale ten przekaz rozumiał. Gdyby tylko chciał, mógł ją wziąć…
Chciał. Nigdy niczego bardziej nie pragnął. Jednak gdyby to zrobił, już nigdy nie potrafiłby się jej wyrzec. To musiałoby być na zawsze. A on nie zamierzał wiązać się na zawsze. Nie umiał kochać. Nie chciał. Nie potrzebował. Nie życzył sobie.
Chociaż…
Tammy nie spuszczała z niego wzroku, jakby odgadywała intuicyjnie, jaką walkę toczył ze sobą w tym momencie. Oto była kobieta skłonna obdarzyć go szczerym uczuciem, równie gorącym i bezwarunkowym, jakim bez wahania obdarzyła swojego maleńkiego siostrzeńca. Kobieta, która z miłości potrafiła zostawić wszystko, co ceniła, i przenieść się na drugi koniec świata.
Nie miał prawa przyjąć takiej ofiary. Nie zasługiwał na to. Był człowiekiem ze skazą, był pozbawiony zdolności kochania. Cała rodzina była naznaczona tym piętnem. Gniazdo żmij… Każda kobieta z zewnątrz, która wchodziła do ich grona, kończyła tragicznie i właśnie dlatego Mark nie zamierzał się kiedykolwiek żenić. Nie chciał nikogo narażać, a już na pewno nie zaryzykowałby życia kogoś takiego jak Tammy. Cudowna kobieta o złotym sercu, wcielenie niewinności… I on miałby uwiązać ją przy sobie i zniszczyć jej życie przez swój brak serca? Tak, jak jego ojciec zniszczył jego matkę?
– Nie mogę – jęknął z rozpaczą.
Uśmiech znikł z twarzy Tammy.
– Nie możesz?
– Nie mogę tego zrobić.
Między jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka.
– Mark, ja wcale nie oczekuję…
– Wiem – przerwał jej szorstko. – Niczego nie oczekujesz, o nic nie prosisz. Przeciwnie, chcesz mnie obdarować. Ale ja nie przyjmę twojego daru, bo nie chcę niczego zniszczyć.
– Nic nie rozumiem.
Zmusił się, by wypuścić ją z ramion i odsunąć się od niej. Westchnął.
– Jesteś piękna. Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam. Jesteś cudowna. Byłbym najgorszym draniem, gdybym wciągnął cię w to bagno.
– Jakie bagno?
– Myślę o sobie i mojej rodzinie.
– Nie musisz mnie wciągać, już w tym siedzę po uszy.
– Tammy, zrozum! Gdybym cię teraz wziął…
– Och, nie tylko ty byś brał. – Na jej wargach znowu zaigrał uśmiech, tym razem uroczo przekorny. – Jestem dużą dziewczynką, Wasza Wysokość, i wiem, czego chcę. – Na moment zawiesiła głos. – Chcę ciebie.
I cóż miał jej na to odpowiedzieć?
Nic nie mów, idioto, bierz ją na ręce i nieś do sypialni!
Nie! W ten sposób wyrządzi jej krzywdę, a za nic w świecie nie chciałby tego zrobić. Musi znaleźć się z dala od niej, bo inaczej…
– Wyjeżdżam. Natychmiast – powiedział po chwili nieswoim głosem.
Jej uśmiech zgasł w ułamku sekundy.
– Jak to?!
– Wybacz. – Odwrócił się gwałtownie, podszedł do drzwi i otworzył je tak szybko, że Dominik aż odskoczył.
Mark ledwo zwrócił na niego uwagę. – Podaj kolację tylko dla panny Dexter, ja zjem u siebie – rzucił. – I opiekuj się nią.
Nie oglądając się, wbiegł na górę po swoje rzeczy, przeskakując po dwa stopnie naraz.
Tammy siedziała za suto zastawionym stołem blada jak płótno, z oczami pozbawionymi wyrazu. Dominik usługiwał jej, nie przerywając milczenia i nie przestając jej bacznie obserwować. Nie miała apetytu, więc nawet nie pytał, czy ma podać kawę i deser. Wiedział, że nic więcej nie przełknie i że zjadła kolację wyłącznie dlatego, by nie robić służbie przykrości.
Gdy odsuwał jej krzesło, dobiegł ich warkot silnika. Mark odjeżdżał.
Tammy zbladła jeszcze bardziej, o ile w ogóle było to możliwe. Dominik odruchowo położył dłoń na jej ramieniu, pragnąc ją jakoś pocieszyć.
– Dziękuję – szepnęła z trudem. – Czy… Czy książę wróci?
Stary kamerdyner wahał się przez chwilę. Nie powinien był wdawać się w taką rozmowę, ale mogła od tego zależeć przyszłość całego kraju. I szczęście tej dziewczyny, która mieszkała w zamku zaledwie od kilku dni, a którą wszyscy zdążyli polubić. Wniosła tu życie i radość. I być może była ich ostatnią szansą… Trudno, w tej sytuacji odstąpi od swoich zasad i pozwoli sobie na niedyskrecję.
– Tak, ale musi go panienka zachęcić. Uciekł, bo się przestraszył.
– Nie rozumiem.
– Jak panienka sądzi, kto by panował w Broitenburgu, gdyby panicz Henry został w Australii?