Выбрать главу

Poniewczasie zorientował się, jak musiało to zabrzmieć. Oficjalnie i zimno.

– To znaczy, Henry – poprawił się pospiesznie, ale i tak za późno, Tammy zaczęła przyglądać mu się z ogromną rezerwą.

– A zatem Henry ma dziesięć miesięcy i jest następcą tronu, tak? A pan zamierza zabrać go do swojego zamku i wynająć kompetentną osobę, która będzie się nim opiekować tak długo, aż dorośnie i będzie mógł zostać królem?

– Księciem – poprawił. – Broitenburg nie jest królestwem, tylko księstwem.

Wzruszyła ramionami.

– A co to za różnica? – rzuciła obojętnie. – Jest pan żonaty?

– Słucham?!

– Chyba mówię wyraźnie, prawda? Jest pan żonaty?

– Nie, ale co to ma…

– To kto będzie matkował Henry'emu?

– Zapewnię mu najlepsze opiekunki, zaręczam pani.

– O tym to ja zdecyduję – odpaliła. – Bez mojej zgody nie może pan nic zrobić.

Miała go w garści. A wydawało mu się, że to będzie takie proste – zabrać dziecko i wracać.

– Jeżeli zacznie pani robić mi trudności w zabraniu chłopca do domu, wystąpię o przeniesienie prawa do opieki na mnie – zagroził. – Z łatwością je uzyskam, ponieważ do tej pory nie wywiązywała się pani ze swoich obowiązków wobec siostrzeńca.

– I na pewno z łatwością uda się panu uzyskać je już jutro – skwitowała ironicznie. – Życzę powodzenia.

Mark z trudem panował nad sobą. Najpierw przez całe miesiące nikt się dzieckiem nie interesuje, a teraz, gdy on chce mu zapewnić wszystko, co najlepsze, nagle jakaś obca kobieta zaczyna stroić fochy!

– Zaledwie piętnaście minut temu nic pani nie wiedziała o jego istnieniu – przypomniał chłodno. – Nie ma żadnego powodu, dla którego mogłoby pani zależeć na tym dziecku.

– Jest jeden. Najważniejszy. To moja rodzina. – Z determinacją podeszła do limuzyny, otworzyła przednie drzwi, rzuciła plecak na podłogę i zajęła miejsce obok szofera. – Henry może mnie potrzebować. Najpierw muszę go zobaczyć, bez tego niczego nie podpiszę. Albo więc zawiezie mnie pan do Sydney, albo złapię okazję. Co pan woli?

Podróż przebiegała w napiętym milczeniu.

Mark nie posiadał się ze zdumienia. Jakim cudem ktoś może tak po prostu wziąć swoje rzeczy i ruszyć w drogę? Wszystkie znane mu kobiety potrzebowałyby kilku godzin, żeby się spakować, o czasie potrzebnym na podjęcie decyzji nie wspominając. Tammy zachowywała się tak, jakby miała w plecaku wszystko, co jej do życia potrzebne.

– Mam jednoosobowy namiot, śpiwór, szczoteczkę do zębów i zapasy na dwadzieścia cztery godziny – odpowiedziała, gdy ją o to spytał. – To mi wystarczy.

– Owszem, w buszu, ale w Sydney? Rozbije pani namiot w parku?

Posłała mu miażdżące spojrzenie.

– Wynajmę pokój w hotelu. Dam sobie radę. Proszę mnie tylko zawieźć do mojego siostrzeńca – powiedziała zimno i ponownie odwróciła się do niego plecami.

Mark już wiedział, czym ją przekona. Pieniędzmi. Z pewnością liczyła się z każdym groszem, więc nie pogardzi okrągłą sumką. Jej siostra wyszła za mąż dla pieniędzy, ich matka uwielbiała luksusy – to musiało być u nich rodzinne. Oczywiście, nie mógł zaproponować pieniędzy teraz, kiedy kipiała złością, bo cisnęłaby mu je w twarz. Poczeka, pokaże jej dziecko, uświadomi, ile kosztuje odpowiednie wychowanie i staranne wykształcenie, a wtedy sama dojdzie do wniosku, że nie stać jej na zatrzymanie siostrzeńca w Australii.

Miał na to jeden wieczór i jedną noc.

Nie mógł odkładać powrotu do kraju. Przedłużenie wyjazdu nawet o jeden dzień miałoby katastrofalne skutki. Wszystko poszłoby zgodnie z jego planem, gdyby Lara nie wykazała się przebiegłością, o jaką jej nie podejrzewał. Nie dość, że wysłała synka do swojej ojczyzny, to jeszcze postarała się o odpowiedni wpis do dokumentów, dzięki czemu Henry miał teraz podwójne obywatelstwo. I koszmarną ciotkę, która robiła nieprzewidziane trudności.

– Kto się nim zajmuje? – rzuciła Tammy, nie racząc nawet spojrzeć na księcia.

– Już pani mówiłem. Niania.

– Pamiętam. Chodzi mi o to, jaka ona jest.

– Przykro mi, ale nie mogę udzielić pani bliższych informacji.

– To pan jej nie zna?! Nie wie pan, kogo pan zatrudnił do opieki nad Henrym?

Mark stropił się.

– To jakaś młoda Australijka – powiedział z ociąganiem. – Zatrudniłem ją przez agencję. Robiłem to w olbrzymim pośpiechu, bo nagle okazało się, że nikt o niego nie dba. Pani matka wcale się nim nie zajmowała.

Tammy obróciła się gwałtownie i popatrzyła na niego z niedowierzaniem.

– A niby czemu miałaby się nim zajmować? Dzieci w ogóle jej nie obchodzą!

Pokiwał głową. Przynajmniej w tym jednym się zgadzali.

– Teraz już to wiem, nawet za dobrze. – Na wspomnienie Isobelle skrzywił się z najgłębszą niechęcią. – Z moich informacji wynika, że pani matka widziała się z Lara w Paryżu, kiedy Henry miał sześć miesięcy. Córka poprosiła ją, by wracając do Australii, zabrała wnuka ze sobą. Isobelle zatrudniła nianię, przyleciała do Sydney, wynajęła apartament w luksusowym hotelu, zostawiła tam wnuka z opiekunką i więcej się nie pojawiła. Lara miała za wszystko płacić, ale pieniądze przychodziły nieregularnie, aż w końcu w ogóle przestały przychodzić i niania zrezygnowała z pracy. Nie miałem o niczym pojęcia. Podczas pogrzebu Isobelle zapewniała mnie, że Henry ma się dobrze. Byłem przekonany, że chłopiec przebywa u swojej rodziny ze strony matki… Dopiero w zeszłym tygodniu otrzymaliśmy oficjalną wiadomość od władz australijskich, że chłopiec został porzucony i trafi do domu dziecka. Zatrudniłem opiekunkę przez agencję, opłaciłem hotel dla niej i dziecka i przyjechałem do Australii najszybciej, jak tylko mogłem.

Tammy parsknęła z furią i ponownie odwróciła się do niego plecami, wyraźnie wściekła na wszystkich i wszystko. Wcale jej się nie dziwił, sam odczuwał coś podobnego. Gdy tylko dowiedział się, co naprawdę dzieje się z Henrym, natychmiast zaczął szukać Isobelle, by zażądać wyjaśnień. Nie było wcale łatwo ją wytropić, ale nie zamierzał puścić tego płazem i w końcu zdobył jej aktualny numer. Właśnie bawiła w Teksasie, zbyt zajęta nowym kochankiem, by pamiętać o śmierci córki i przejmować się wnukiem.

– To nie moja sprawa – zbyła go. – Ja swoje zrobiłam. Zawiozłam dziecko do Sydney i zostawiłam pod dobrą opieką. Nie moja wina, że Lara nie opłacała opiekunki i że ta w końcu miała dosyć.

Wielka szkoda, że Jean-Paul nie żył. Gdyby żył, Mark udusiłby go gołymi rękami. Jak można być tak nieodpowiedzialnym draniem?!

– Odtąd Henry będzie miał najlepszą opiekę – powiedział przez zaciśnięte zęby, patrząc na odwróconą Tammy.

– Obiecuję to pani, panno Dexter.

– Oczywiście, że będzie miał najlepszą opiekę – mruknęła ze złością.

Nie mówiła do niego, tylko do siebie.

Zatrzymali się pod najbardziej luksusowym hotelem w Sydney. Umundurowany portier otworzył drzwiczki limuzyny, zgiął się w ukłonie przed księciem i łypnął podejrzliwie na Tammy. Ona z kolei patrzyła na gruby czerwony chodnik prowadzący do wielkich szklanych drzwi, na bijące po obu stronach wejścia niewielkie fontanny, na widoczne w głębi holu kryształowe żyrandole i stojący na podeście fortepian. Ze środka dobiegały dźwięki preludium Chopina. I to miało być odpowiednie miejsce dla kilkumiesięcznego dziecka? Jego Wysokość ewidentnie nie miał problemów finansowych, ale chyba brakowało mu wyobraźni…

Charles, który również wysiadł, przypatrywał się Tammy z takim niepokojem, jakby mogła Marka czymś zarazić.

– Naprawdę Wasza Książęca Mość nie chce wrócić na noc do ambasady? – spytał niemal błagalnie.