– Nie, zostanę w hotelu. Proszę przyjechać po mnie i chłopca jutro o jedenastej rano. Lecimy o drugiej po południu.
– Jak Wasza Książęca Mość sobie życzy. – Charles skłonił się, wsiadł do limuzyny i odjechał.
Zostali we dwoje na pąsowym chodniku. Książę i… księżniczka? Tammy popatrzyła po sobie i niemal się roześmiała, choć wcale nie było jej do śmiechu.
– Proszę mnie zabrać do Henry'ego.
– A nie chce pani najpierw odświeżyć się po podróży?
Spiorunowała go wzrokiem.
– Sądzi pan, że będzie miało dla niego znaczenie, jak wyglądam? Że oceni mnie po zakurzonym ubraniu?
– No… Raczej nie.
– To na co pan czeka?
Pochwyciła nieufne spojrzenie portiera. Najchętniej kazałby jej się stąd zabierać. Wyglądała na taką, co tylko sprawia eleganckim gościom kłopoty.
– Proszę się nie obawiać, nie zamierzam obrabować Jego Wysokości – oznajmiła mu. – Przyjechałam się z kimś zobaczyć. Z kimś bardzo ważnym.
Z podniesioną głową weszła do środka, a księciu nie pozostało nic innego, jak podążyć za nią.
Wjechali na szóste piętro. Mark pukał kilkakrotnie, zanim drzwi się wreszcie otworzyły. Tammy bezceremonialnie odsunęła go na bok i jak bomba wpadła do środka. Nawet nie spojrzała na zapierającą dech w piersiach panoramę z widokiem na słynną operę. Obchodził ją tylko Henry.
Do złudzenia przypominał malutką Larę!
Taka sama burza cudownie miękkich czarnych loczków, takie same brązowe oczy, wielkie na pół twarzy. Różnica była tylko jedna – na buzi Lary niemal nieustannie gościł najpiękniejszy na świecie uśmiech, podczas gdy jej synek…
Henry siedział w rogu łóżeczka i apatycznie patrzył przez okno. Na chwilę odwrócił głowę w stronę wchodzących, ale jego oczy pozostały puste i bez wyrazu. To dziecko na nikogo i na nic już nie czekało, więc nie potrafiło się ucieszyć na czyjś widok.
W całym pokoju nie było ani jednej zabawki, za to grał telewizor, a na stoliku leżał porzucony w pośpiechu kolorowy magazyn. I to miała być opieka nad dzieckiem! Wielkie nieba!
Tammy upuściła plecak na podłogę, w ułamku sekundy znalazła się przy łóżeczku i porwała chłopczyka w objęcia. Wtuliła twarz w jego włoski. Dopiero teraz uwierzyła w to, co powiedział Mark. Rzeczywiście miała siostrzeńca. Henry istniał naprawdę, można było go dotknąć.
Rozpłakała się – ona, która od lat nie uroniła jednej łzy.
Dziecko nie zareagowało w żaden sposób. Jego ciałko pozostało sztywne, obojętny wyraz jego ślicznej buzi nie zmienił się ani na jotę.
Po jakimś czasie Tammy uspokoiła się nieco. Obok stał fotel, wiec opadła na niego i posadziła sobie chłopczyka na kolanach, by mu się uważniej przyjrzeć. Przez chwilę patrzył na nią obojętnie, a potem jego apatyczny wzrok powędrował z powrotem do okna, jakby to było dla niego bardziej interesujące niż widok ludzkiej twarzy.
– Henry? – szepnęła czule Tammy, ale malec nawet nie drgnął.
– Jeszcze nie reaguje na swoje imię, ma dopiero dziesięć miesięcy – wtrąciła opiekunka, która do tej pory milczała niepewnie. Wyglądała na szesnaście lat, nie więcej.
– Już siedzi. Czy raczkuje?
– Aha.
– To nie widzę powodu, dla którego nie miałby reagować w jakikolwiek sposób, gdy ktoś do niego mówi – odparła zimno Tammy. – Czy sam już próbował coś powiedzieć?
– Nie, a powinien?
Faktycznie, skoro nie ma do kogo mówić, to po co się starać? Ona też zobojętniałaby na wszystko i nie umiałaby nawiązać kontaktu, gdyby całymi dniami i tygodniami musiała wpatrywać się w ten sam widok za oknem. Jak więzień…
Ogarnęła ją dzika furia.
– Czy pani w ogóle się z nim bawi?
Tamta ukradkiem zerknęła na porzucony magazyn.
– Oczywiście.
– Akurat! – wysyczała zduszonym szeptem Tammy, starając się nie przestraszyć małego, którego przytulała mocno do siebie, jakby pragnęła go obronić przed całym światem. Miała szaloną ochotę komuś przyłożyć. – Dziecko, o które się dba, nie zachowuje się w taki sposób!
– Kylie może nie ma największego doświadczenia, została zatrudniona w nagłym trybie, sytuacja była awaryjna – odezwał się pojednawczym tonem Mark.
– A przedtem? Co było przedtem? – zaatakowała Tammy. – Czy on od urodzenia przebywał z kimś pokroju Kylie?
Mark zawahał się.
– Możliwe. Nie wiem.
– Właśnie! – Tammy zerwała się na równe nogi. – Czy ktokolwiek wie, co się działo z moim siostrzeńcem przez ten cały czas? Czy ktoś się nim zajmował? Tak, jest zdrowy, odżywiony i czysty, ale czy ktoś bawił się z nim w kosi, kosi łapci? Czy ktoś go choć raz przytulił? Czy ktoś go w ogóle kochał? – Trzęsła się z niepohamowanej złości.
– Kiedy wróci do domu, otrzyma najlepszą opiekę – zapewnił ponownie Mark.
– On jest w domu! Jego dom jest tutaj, w Australii. Henry zostaje ze mną. Lara zrobiła najmądrzejszą rzecz na świecie, czyniąc mnie jego prawną opiekunką. Jestem jej wdzięczna. Panu również, panie książę czegoś tam, za to, że mnie pan poinformował o całej sprawie. Pańska rola skończona. Zabieram chłopca i jego rzeczy. Od razu.
– Ale…
– Żadnego ale! Mam do tego pełne prawo, a wy wszyscy możecie iść do diabła!
ROZDZIAŁ TRZECI
Tammy przeszła przez apartament jak tornado, rzucając na fotel wszystko, co było dziecku potrzebne. Ani na moment nie przestała przytulać chłopczyka do siebie, jakby w obawie, że Mark go porwie.
– Czy możemy porozmawiać? – poprosił książę, pragnąc przemówić jej do rozumu.
– Nie ma o czym – rzuciła przez ramię.
– Nie może go pani tak po prostu wziąć ze sobą.
– Nie mogę? A niby dlaczego?
– Nie stać pani na utrzymanie dziecka.
Odwróciła się do niego jak wcielenie furii.
– Owszem, nie stać mnie na coś takiego. – Wzgardliwym gestem wskazała luksusowy apartament. – Ale Henry nie potrzebuje zbytku, płatnych opiekunek i hotelowej obsługi. Potrzebuje kogoś, kto będzie go nosił na rękach, śmiał się do niego i bawił się z nim, a tego pan nie może mu zapewnić. Udowodnił to pan aż nazbyt dobrze. – Znów się odwróciła, chwyciła ze stołu torebkę z mlekiem w proszku i gniewnie rzuciła ją na fotel, po niej drugą. – Niech pani będzie rozsądna! Nie mówimy o opływaniu w luksusy. Utrzymanie dziecka to poważne koszty, a pani nie ma dość pieniędzy.
– Kto powiedział, że nie mam?
– Przecież wystarczy na panią spojrzeć – wyrwało mu się, i to był błąd.
Tammy zauważyła trzecią torebkę, tym razem otwartą. Złapała ją i cisnęła prosto w Marka.
Trafiła w tors. Chmura białego proszku na moment wzbiła się w powietrze, a potem opadła, obsypując grubą warstwą paradny strój księcia. Cała trójka dorosłych zamarła na długą chwilę.
– Przepraszam – wydusiła w końcu z siebie Tammy. – Nie powinnam była.
– To mój najlepszy strój – zauważył Mark, ale głos mu podejrzanie drżał.
Czy to możliwe, by z trudem powstrzymywał wybuch śmiechu? I czemu nagle i ją naszła nieodparta ochota, by się roześmiać?
– W domu pewnie ma pan ze sto takich.
– Ale nie jestem w domu.
– No to będzie musiał pan jechać tak do Europy.
– Na szczęście mam ze sobą jeszcze jakieś ubrania.
– Rozumiem. Gronostaje i złotą koronę? – Zauważyła, że zaczęli się droczyć, a w jego oczach pojawił się błysk rozbawienia. Książę, nawet obsypany mlekiem w proszku, nadal wyglądał zabójczo. Pospiesznie więc odwróciła wzrok i skoncentrowała się na leżących na fotelu rzeczach. – Potrzebuję to w coś włożyć.
– Kylie, jest tu jakaś torba? – spytał Mark, nie odrywając roziskrzonego wzroku od Tammy.