– Nie wiem – odburknęła niechętnie nastolatka. – Skoro ta pani zabiera dziecko, to znaczy, że jestem zwolniona, tak? Liczyłam na…
– Ta pani ma prawo zabrać małego, to jej siostrzeniec.Ale zapłacę ci do końca miesiąca.
Kylie rozpromieniła się.
– W szafie jest walizka – poinformowała, nagle skłonna do pomocy. – Czy może przypadkiem to pani jest ciocią Tammy?
– Skąd wiesz?!
– W walizce jest list z napisem: „Ciocia Tammy". W cudzysłowie, jakby to był jakiś dowcip. Bez adresu, bo gdyby był zaadresowany, wysłałabym go.
– Przynieś ten list – zażądał Mark, jakby liczył na jakiś pomyślny obrót sprawy. Może w tym liście będzie coś, co skłoni tę nieobliczalną kobietę do namysłu?
– Walizkę też! – zawołała za nią Tammy.
Zostali tylko we troje. Henry nadal zachowywał kompletną bierność. Żeby się chociaż rozpłakał, zaczął krzyczeć, cokolwiek!
– Panno Dexter…
– Tammy.
Skłonił głowę.
– Miło mi. Mark. Tammy, musimy porozmawiać.
– Cały czas to robimy.
– Obiecuję ci, że zadbam o niego.
– Zatrudniając kolejną Kylie? – parsknęła. – Powinieneś był od razu po niego przyjechać. Nie spieszyło ci się. Na szczęście nie musisz się o niego więcej martwić. Teraz nareszcie trafił w dobre ręce.
– Nie rozumiesz. Potrzebuję go.
Uniosła brwi.
– Potrzebujesz go? Dlaczego?
– Jest następcą tronu.
Wzruszyła ramionami, ponieważ to wyjaśnienie brzmiało dla niej absurdalnie.
– Może nim być w Australii. Jak dorośnie, sam zdecyduje, czy ma ochotę zostać władcą. Na razie ja się nim zajmę. Ty i zatrudnieni przez ciebie ludzie w ogóle się do tego nie nadajecie.
– A ty się nadajesz? – odparował z irytacją.
– Wyobraź sobie, że tak. Nawet mam w tym spore do świadczenie.
– Mocno w to wątpię.
– Ty wątpisz w moją zdolność do zaopiekowania się Henrym, a ja w twoją. Jak widać, dobrana z nas para. Nie, te słowne utarczki nie zaprowadzą donikąd.
– Posłuchaj, naprawdę powinniśmy spokojnie porozmawiać. Zostań na noc w hotelu, dobrze? Ja zapłacę.
Wszystko się w niej zagotowało, ale jakoś się pohamowała.
– Ooo! – powiedziała z udanym zachwytem. – W tym hotelu? Naprawdę? I dostanę loże z baldachimem, a obsługa będzie mi się kłaniać?
– Po co ta ironia?
– Po co robisz ze mnie żebraczkę?
– Nie miałem takiego zamiaru. Po prostu musisz gdzieś przenocować, a nie ma sensu chodzić z malutkim dzieckiem po mieście, szukając odpowiedniego miejsca.
Hm, to brzmiało całkiem sensownie… Mark zauważył jej wahanie i postanowił kuć żelazo, póki gorące.
– Zostań. Kylie zajmie się dzieckiem, a my spokojnie porozmawiamy.
– Jeśli jeszcze raz powiesz o nim „dziecko", zabiorę się stąd natychmiast i tyle będziesz go widział – zagroziła. – On ma na imię Henry i najwyższa pora, żeby zaczęto go wreszcie traktować jak osobę, chociaż jeszcze niedużą. Dla tego żadna Kylie nie będzie więcej przy nim oglądać telewizji. I nie trzeba go upychać gdzieś po kątach, możemy porozmawiać przy nim.
– Wolałbym nie.
– Twoja strata. – Wzięła od Kylie walizkę i wrzuciła do niej rzeczy, które chciała zabrać, jednocześnie ani na moment nie przestając przytulać chłopczyka do siebie. Robiła wszystko z taką swobodą, jakby zajmowanie się dzieckiem było dla niej czymś naturalnym. Henry powolutku zaczynał się rozluźniać, już nawet opierał główkę na jej piersi.
Mark wodził za nią zdumionym wzrokiem. Nigdy w życiu nie spotkał podobnej kobiety. Była inteligentna, samodzielna, wiedziała, czego chce. Nie imponowały jej jego pozycja, tytuł, władza. Robiły wrażenie na każdym – a zwłaszcza na każdej – ale nie na niej.
Jak więc miał na nią wpłynąć? Z desperacją zacisnął powieki. Gdy ponownie otworzył oczy, spostrzegł zaintrygowany wyraz twarzy Tammy.
– Ty chyba rzeczywiście masz poważny problem? – spytała, a w jej głosie po raz pierwszy zabrzmiało współczucie.
Zdecydował się na absolutną szczerość, bo nic innego już mu nie pozostało.
– Tak. Naprawdę znalazłem się w ciężkim położeniu.
Zastanawiała się przez chwilę.
– W porządku, zostanę na noc w hotelu. Przez parę godzin chcę pobyć tylko z Henrym. Kiedy zaśnie, zjemy razem kolację i pogadamy. Zgoda?
Chwilowo nie miał szans utargować nic więcej, więc przystał na propozycję.
– Zgoda.
Tammy zamknęła walizkę, wzięła od Kylie list i wrzuciła go do plecaka.
– Dobrze, a teraz znajdę sobie pokój.
– Nie ma potrzeby – zaoponował Mark. – Apartament został wynajęty do końca miesiąca.
– Miałabym mieszkać na twój koszt? O, nie. Nie będę ci nic zawdzięczać, mości książę. Idę wynająć sobie pokój. Kolację zjemy o siódmej. Do tej pory proszę mnie nie niepokoić.
Tammy siedziała z Henrym na środku wielkiego hotelowego łoża. Podrzucała go, przytulała, obsypywała pocałunkami, próbując wywołać na jego buzi chociaż jeden uśmiech. Na próżno.
Zamówiła do pokoju porcję jedzenia dla niemowląt. Gdy przyniesiono duszone jabłka, posadziła sobie Henry'ego na kolanie i nabrała trochę jedzenia na łyżeczkę. Chłopczyk automatycznie otworzył buzię, ale Tammy nie zamierzała go karmić w taki sposób, w jaki robiono to dotychczas. Zrobiła to samo, co robiła przed laty z Lara.
– Ziuuuu! – Łyżeczka przeleciała przed nosem biernie czekającego chłopczyka. – No, Henry, musisz złapać samolocik. Ziuuuu!
Mały patrzył na zbliżającą się i uciekającą łyżeczkę, jakby ta go zdradziła. Nie rozumiał, że to zabawa. Nie umiał się bawić. Łyżeczka dotknęła języka malca i znowu odleciała, i ponownie zanurkowała jak mały aeroplan. Tammy zaśmiała się zachęcająco.
– Jeszcze raz! – zawołała wesoło. – I jeszcze!
Wreszcie za piątym razem…
Oczy malca rozbłysły jak dwie gwiazdki, a z jego gardziołka wydobył się rozkoszny gulgot. Uszczęśliwiona Tammy porwała go w objęcia i mało brakowało, by rozpłakała się ponownie.
Kiedy chłopczyk został już nakarmiony i zasnął, z ociąganiem położyła go do łóżeczka. Nie miała ochoty rozstawać się z nim ani na moment. Całe jej dotychczasowe życie zostało wywrócone do góry nogami. Nie wiedziała, co pocznie dalej, ale jedno było pewne – ona i Henry będą odtąd nierozłączni.
Do siódmej zostało jeszcze pół godziny. Tammy wzięła prysznic, umyła włosy, przebrała się w zapasowe dżinsy i prostą bawełnianą bluzkę – w plecaku nie miała nic innego – a potem wyjęła zaadresowaną do siebie kopertę i otworzyła ją.
List napisała Lara. Gdyby Tammy wiedziała o wszystkim wcześniej, nie poprzestałaby na zajęciu się Henrym, lecz spróbowałaby wkroczyć do akcji i uratować siostrę. Niestety, list przeleżał całe cztery miesiące w walizce…
Kiedy rozległo się pukanie, Tammy miała ochotę rozszarpać księcia i całą jego rodzinę. Gotując się ze złości, szybko podeszła do drzwi, otworzyła je gwałtownym ruchem i… na widok stojącego za nimi mężczyzny na moment zapomniała o wszystkim.
Jego Wysokość książę Broitenburga w galowym stroju prezentował się zabójczo, ale zwyczajny Mark w dżinsach i rozpiętej pod szyją koszuli wyglądał jeszcze atrakcyjniej. Teraz nie był już gładko uczesany, uroczo potargane włosy opadały mu kosmykami na czoło, niebieskie oczy patrzyły pogodnie, a na opalonej twarzy widniał uśmiech, jakiemu żadna kobieta nie mogłaby się oprzeć.
Dzielił ich tylko jeden krok i Tammy miała nieprzepartą ochotę ten krok zrobić.
– Czy Henry już zasnął? – spytał Mark.
– Tak. Wejdź.
– Przyniosłem mu coś. – Podał jej pluszowego misia i uśmiechnął się jeszcze szerzej na widok jej zdumionej miny.